Minionej nocy europejscy przywódcy wychodzili z unijnego szczytu w nie najlepszych nastrojach. I choć za sukces uznano, że nie ogłoszono fiaska negocjacji, a jedynie przerwano obrady, co dawałoby nadzieję na kompromis, to jednak w komentarzach dominował ton, że o porozumienie będzie trudno.
Na stole pojawiła się nowa propozycja, nad którą wszyscy mają się zastanowić. Dokument zakłada, że Polska otrzyma półtora miliarda euro mniej z funduszy na rozwój regionów niż przewidywał to wcześniejszy projekt budżetu. W sumie 72,5 miliarda euro.
Unijni "jastrzębie" domagają się kilkudziesięciu miliardów euro cięć. To grupa skupiona wokół brytyjskiego premiera Davida Camerona, za którym podążają Holandia, Szwecja i Finlandia. Niemcy i Francuzi są rzecznikami umiarkowanych oszczędności. No i w końcu my - "przyjaciele polityki spójności", przez złośliwych nazywani "przyjaciółmi dotacji".
Batalia o unijny budżet trwa. A co się stanie kiedy pieniądze dla naszego kraju będą mniejsze? Do tej pory dzięki wsparciu z unijnej kasy wybudowaliśmy lub zmodernizowaliśmy 15 tysięcy kilometrów dróg, prawie dwa tysiące kilometrów linii kolejowych, a w ramach dotacji bezpośrednich rolnicy dostali ok. 18 miliardów euro.
Ograniczenie unijnych dotacji - zdaniem niektórych ekspertów - uderzy w polską wieś, wpłynie też na ograniczenie budowy dróg i infrastruktury komunalnej np. oczyszczalni. Ale inni specjaliści apelują: skończmy wmawianie ludziom, że od tego ile dostaniemy pieniędzy z Brukseli zależy rozwój Polski przez najbliższe lata! A po 2020 roku Polska musi być gotowa na to, że zamiast dostawać pieniądze, stanie się płatnikiem netto.
Posłuchaj relacji Ewy Syty o unijnych funduszach.
(ag)