Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Juliusz Urbanowicz 17.09.2014

Szkoci mogą podkopać Wielką Brytanię i całą Unię Europejską (analiza)

W referendum niepodległościowym Szkoci wybiorą 18 września nie tylko własną przyszłość. Mogą też przesądzić o losie Wielkiej Brytanii i całej Unii Europejskiej, rozbudzając nastroje secesjonistyczne w innych krajach.
Możliwa wygrana zwolenników niepodległości Szkocji może wywołać efekt domina w EuropieMożliwa wygrana zwolenników niepodległości Szkocji może wywołać efekt domina w EuropieANDY RAIN/PAP/EPA

Jedno pytanie, wiele skutków

Pytanie jest tylko jedno: czy jesteś za niepodległością Szkocji?

Odpowiedzi są możliwe dwie. Lecz konsekwencje decyzji szkockich uczestników głosowania będą już wielorakie.

Dlatego referendum na terytorium zamieszkałym przez  zaledwie kilka milionów ludzi przykuwa uwagę we wszystkich stolicach europejskich. A także w Waszyngtonie.

Obserwatorzy zdają sobie sprawę, że stawka w tej grze jest znacznie wyższa niż przyszłość samej, niewielkiej krainy położonej na północno-zachodnim skraju Europy.

Bogatsi i bardziej równi?

Zwolennicy niepodległej Szkocji mówią, że w przypadku wygranej w referendum ich kraj będzie bogatszy  - dzięki złożom ropy i gazu na Morzu Północnym. Będzie też w nim więcej równości niż w Wielkiej Brytanii, rządzonej obecnie przez „neoliberalnych” konserwatystów.

Zdaniem przeciwników secesji, Szkocja – jeśli uzyska niepodległość - podupadnie gospodarczo.

Dochody z ropy spadły o połowę w ciągu pięciu ostatnich lat, więc trudno na nich budować wizję państwa zwiększonego dobrobytu.

Tym bardziej, że - jak przewidują eksperci - odłączenie się Szkocji od jednej z najsilniejszych gospodarek Europy, skończy się dla niej gwałtownym odpływem zagranicznego kapitału i recesją. Kryzys idący w parze z panicznym wycofywaniem depozytów oszczędnościowych ze szkockich banków przewiduje w takim wypadku bank Credit Suisse.

Inny bank - UBS, ostrzegł, że po ogłoszeniu niepodległości przez Szkocję, jej PKB skurczyłoby się o 4-5 proc. w wyniku przeniesienia się szkockiego sektora bankowego do Londynu.

A taki obrót sprawy uniemożliwiłby Szkotom prowadzenie szczodrej polityki opiekuńczej na wzór skandynawski, co obiecują wyborcom liderzy secesjonistów.

Kapitał głosuje nogami

Zagraniczny kapitał już zaczął  "głosować nogami". Jak wynika z raportu firmy konsultingowej Cross Border Capital, w sierpniu z Wielkiej Brytanii wycofano 16,8 mld funtów, co jest najwyższą sumą od kryzysu finansowego z lat 2008-09, który uderzył w największe brytyjskie banki.

Do kasandrycznych przestróg przyłączyli się ostatnio operatorzy telefonii komórkowej. Ostrzegają Szkotów przed perspektywą zwyżki opłat w razie odłączenia się ich kraju od Zjednoczonego Królestwa.

Szkotów ostrzeżono też, że separacja grozi masowymi zwolnieniami w administracji.

Po stronie zwolenników zachowania status quo opowiedzieli się m.in. multimilioner Richard Branson, sieci detaliczne Marks&Spencer, Sainsbury's i Kingfisher, a także koncerny naftowe BP i Shell.

Pożegnanie z funtem?

Londyn twardo zapowiada, że niepodległość oznaczać będzie dla Szkotów konieczność pożegnania z brytyjskim funtem, gdyż Bank Anglii nie zechce dłużej brać odpowiedzialności za stan szkockiej gospodarki.

W finale kampanii przed decydującym o przyszłości Szkocji głosowaniem obie strony starają się przerzucać głównie argumentami sprawiającymi wrażenie racjonalnych.Takimi, które mają trafiać do przekonania miejscowej opinii publicznej - ukształtowanej wedle słynnej brytyjskiej filozofii „zdrowego rozsądku”.

Nie mniejszą rolę odgrywają jednak kwestie ideologiczne i emocjonalne, związane z poczuciem  odrębnej tożsamości, silnym pomimo 300 lat pozostawania Szkocji w unii z Anglią i innymi częściami Zjednoczonego Królestwa.

Niewątpliwie chodzi też o ambicje walki o władzę, o których raczej się nie wspomina w kampanii.

Nigdy więcej rządów torysów !”

Ton narracji na rzecz niepodległości nadają władze Szkocji (cieszącej się sporą dozą samodzielności w ramach państwa brytyjskiego, z własnym parlamentem i rządem) - z premierem Alexem Salmondem na czele.

To on zdecydował, że kampania zogniskuje się na groźbie pogarszania jakości usług publicznych (przede wszystkim służby zdrowia) pod rządami torysów.

Dzięki takiemu postawieniu kwestii przewaga przeciwników secesji została zniwelowana w spektakularny sposób w ostatnim czasie przed referendum. Jeszcze na początku sierpnia, według YouGov, wynosiła 20 procent. Obecnie obie strony idą niemal łeb w łeb, a zwolennicy niepodległości są na fali wznoszącej, co może mieć psychologiczne znaczenie przy urnach wyborczych.

Salmond dobrze wyczuł resentymenty znacznej części swoich rodaków. – Nigdy więcej rządów torysów – obiecuje.

W Szkocji tradycyjnie konserwatyści cieszą się nikłym poparciem, jest ona bastionem lewicy. Panuje powszechne przekonanie, że to polityka gospodarcza kolejnych brytyjskich gabinetów konserwatywnych, a przede wszystkim Margaret Thatcher, doprowadziła do demontażu znacznej części lokalnego przemysłu.

Wielu Szkotów nie przekonuje argumentacja o tym, że baza produkcyjna przesuwa się z Europy do Azji w ramach ponadnarodowych procesów globalnej gospodarki.

Powtórka z Quebecu?

Przeciwnicy secesji Szkocji posługują się hasłem „Lepiej razem”. W ostatniej chwili rząd brytyjski próbuje rzucić na szalę obietnice rozszerzenia szkockiej samodzielności w ramach wspólnego państwa – by Szkoci chcieli w nim pozostać.

Obietnica Londynu ma zresztą ponadpartyjny charakter, gdyż formułują ją obecnie liderzy wszystkich trzech najważniejszych ugrupowań Wielkiej Brytanii. W szkockim dzienniku „Daily Record” zamieścili ją z własnymi podpisami pod deklaracją, której tytuł brzmi „ślubowanie”.

Zyskali także poparcie byłego premiera Gordona Browna, który jest Szkotem i labourzystą.

Unioniści liczą na to, że zdołają powtórzyć scenariusz z referendum w sprawie niepodległości kanadyjskiej prowincji Quebec z 1995 roku. Zapowiedź większej autonomii, sformułowana w ostatniej chwili, zdołała doprowadzić tam do odrzucenia secesji.

Wcześniej przeciwnicy oddzielenia się Szkocji głównie straszyli ją negatywnymi konsekwencjami takiej ewentualnej decyzji – dla gospodarki i rynku zatrudnienia.

Tuż przed rozstrzygnięciem zaczęli jednak składać obietnice – by wytrącić argumenty rosnącym w siłę secesjonistom. - Ludzie chcą słuchać o pozytywnej wizji przyszłości Szkocji. My stoimy na tym gruncie i na tym gruncie wygrywamy - przekonywał bowiem Alex Salmond.

Wielka gra o Europę

Gra toczy się jednak nie tylko o samą Szkocję, ale i o przyszłość Wielkiej Brytanii oraz Unii Europejskiej.

Polityczne konsekwencje możliwego triumfu szkockich secesjonistów musiałby ponieść rząd Davida Camerona, do którego przylgnęłoby miano grabarza Zjednoczonego Królestwa.

Wielka Brytania straciłaby jedną trzecią swego terytorium, blisko 10 proc. ludności, taką samą część PKB oraz 90 proc. złóż ropy i gazu na Morzu Północnym.

Tak silny cios dla torysów mógłby otworzyć drogę do sukcesu wyborczego Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, zwolenniczki odłączenia się Wielkiej Brytanii od Unii Europejskiej.

Nawet bez tego, „tak” w referendum w sprawie niepodległości Szkocji może być poważnym zagrożeniem dla światowej pozycji Wielkiej Brytanii oraz relacji transatlantyckich. - To nie pomoże naszym stosunkom - ostrzega amerykański senator z Partii Demokratycznej Chris Murphy.

Gdyby nawet Brytyjczycy pozostali w UE,  ich rola w Europie, po rozstaniu ze Szkotami, uległaby gwałtownej erozji. A to oznaczałoby zmianę dotychczasowego układu sił na kontynencie – i jeszcze większe znaczenie Niemiec. Stanowisko Londynu jest przecież obecnie w Unii Europejskiej niemal stałym kontrapunktem dla polityki Berlina.

Niejasny byłby status Szkocji w UE w wypadku proklamowania niepodległości. Bruksela milczy taktycznie na ten temat, nie chcąc wpływać na wynik referendum.

Sytuację w Szkocji pilnie śledzą zwolennicy secesji różnych regionów kilku kluczowych państw UE. Przede wszystkim Katalończycy, dla których decyzja za niepodległością Szkocji byłaby z pewnością dodatkowym, silnym wiatrem w żagle. Podobnie mogłoby się stać w Belgii czy nawet we Włoszech.

Szkocki przypadek eksploatują nawet prorosyjscy separatyści w ukraińskim Donbasie. W internecie nie brakuje memów przedstawiających byłego ich przywódcę Igora Girkina „Striełkowa” udrapowanego w kraciasty kilt.

"NowoRosjanie" przemilczają nader istotny, a niewygodny dla siebie fakt: referendum w Szkocji jest przedsięwzięciem całkowicie legalnym, akceptowanym przez Londyn.

Juliusz Urbanowicz, polskieradio.pl