W mieście Hama demonstrowało dzisiaj ponad 450 tysięcy ludzi. Był wśród nich amerykański ambasador Robert Ford. Jednocześnie miasto odwiedził francuski ambasador Eric Chevalier, aby "okazać zaangażowanie Francji po stronie ofiar i ludności cywilnej" - jak powiedział rzecznik francuskiego MSZ Bernard Valero. Ambasadorowie odwiedzili jeden ze szpitali w mieście.
Demonstracja, która rozpoczęła się po piątkowych modłach ma być protestem przeciwko rozpoczynającym się w niedziele rozmowom przedstawicieli rządu i opozycji. Manifestujący domagają się także zmiany władzy w Syrii.
Ambasador USA w Hamie
Wieloletni korespondent w krajach arabskich Mariusz Borkowski z Polskiego Radia podkreśla, że sytuacja w Hamie zaostrzyła się po tym, jak na miejsce przyjechał amerykański ambasador w Syrii Robert Ford.
- Miał tam być przez 24 godziny i bronić swoją obecnością mieszkańców przed możliwą interwencją wojska, które otoczyło Hamę. Jest tam bowiem 80 czołgów, parę tysięcy ludzi bezpieki i żołnierzy. Chodzi zatem o to, aby zapobiec eskalacji aktów przemocy, zarówno ze strony rebeliantów jak i armii - dodał Borkowski.
Syryjski minister spraw wewnętrznych określił wyjazd amerykańskiego ambasadora do Hamy jako „mieszanie się w wewnętrzne sprawy Syrii”.
Ocenia się, że od początku protestów w Syrii zginęło około 1350 cywilów oraz 350 policjantów i żołnierzy. Co najmniej 10 tysięcy osób z północy kraju uciekło do Turcji. Na niedzielę zapowiadane są pierwsze z serii rozmów rządu z opozycją na temat ewentualnych zmian w konstytucji.
sgkm