Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Juliusz Urbanowicz 08.10.2014

II wojna Zachodu z islamskim terroryzmem (analiza)

Walka z dżihadystami Państwa Islamskiego, to dogrywka wojny z muzułmańskim terroryzmem, toczonej przez Zachód dekadę wcześniej. Wtedy głównym polem bitwy były Afganistan i Irak. Teraz są to Irak i Syria, a więc konflikt przesunął się w samo centrum geopolitycznie ważnego regionu bliskowschodniego.
Pociski wystrzeliwane w walce dżihadystów z Kurdami na północy Syrii zaczęły spadać na stronę turecką, raniąc tam ludzi.Turcja zdecydowała, że będzie zwalczać Państwo IslamskiePociski wystrzeliwane w walce dżihadystów z Kurdami na północy Syrii zaczęły spadać na stronę turecką, raniąc tam ludzi.Turcja zdecydowała, że będzie zwalczać Państwo Islamskie PAP/EPA/STR

 

Okrutniejsi niż al-Kaida

Wrogami świata zachodniego znów są islamscy ekstremiści. Część z nich to często wręcz ci sami ludzie – jak np. bojownicy syryjskiego odłamu al-Kaidy, znanego jako front al-Nusra.

Głównym przeciwnikiem Zachodu są jednak tym razem, również sunnicy, dżihadyści spod znaku Państwa Islamskiego. Okazali się oni zbyt radykalni nawet dla liderów muzułmańskiej międzynarodówki terroru stworzonej przez Osamę bin-Ladena, czyli al-Kaidy. Uznała ona, że Państwo islamskie posługuje się przesadnie okrutnymi metodami (!), co – zdaniem poprzedniej generacji ekstremistów - może zaszkodzić sprawie islamskiego dżihadu…

Mimo to, syryjska gałąź organizacji stworzonej przez bin-Ladena - w obliczu wspólnego wroga, jakim jest Zachód -  weszła w taktyczny sojusz z Państwem Islamskim.

Były szef brytyjskiego sztabu generalnego, gen. David Richards uważa, że kraje zachodnie powinny przygotować swoje siły zbrojne do walki z dżihadystami nie tylko w Iraku i Syrii, ale i w Jordanii, Nigerii, Afganistanie i Pakistanie. -Tu chodzi o świat zachodni, wspólnotę wszystkich dobrych krajów, o coś w rodzaju nowej wersji NATO – twierdzi generał Richards.

Samozwańczy następcy Mahometa

Bojownicy Państwa Islamskiego toczą batalię nie tylko o rząd dusz wśród sympatyków terroru. Swoje ambicje zasygnalizowali bardzo dobitnie - ogłaszając utworzenie kalifatu, czyli islamskiego imperium co najmniej na obszarach Iraku, Syrii i Libanu, a także Izraela, Palestyny i Turcji (z nazwą:"Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie").

WOJNA W IRAKU - serwis specjalny >>>

WOJNA W SYRII - zobacz serwis specjalny>>>

Kalif był tytułem zarezerwowanym dla następców proroka Mahometa, a więc polityczno-duchowych przywódców całej społeczności islamskiej. Jeśli odnieść ten tytuł do rzeczywistości zachodniej, to należałoby szukać odpowiednika po części w papieżu, a po trosze w cesarzu. Ostatnim muzułmańskim imperatorem, który posługiwał się tytułem kalifa był sułtan obalony przez turecką rewolucję republikańską w 1924 roku.

Arabscy antydżihadyści

Mocarstwowe ambicje wojowniczych dżihadystów zaniepokoiły regionalne potęgi. Reżimy na Bliskim Wschodzie i nad Zatoką Perską poczuły się zagrożone podobnie, jak w czasie fali protestów społecznych sprzed czterech lat, nazywanych „arabską wiosną”.

Z tego powodu do międzynarodowej koalicji przeciwników Państwa Islamskiego przystąpiło kilka znaczących państw arabskich, z Arabią Saudyjską na czele. Prym wiodą w niej Stany Zjednoczone, ale również samoloty państw arabskich bombardują pozycje dżihadystów. Robią to zarówno w Iraku, jak i – w przeciwieństwie do zachodnioeuropejskich uczestników koalicji - także w Syrii.

Zniszczenia po nalotach międzynarodowej koalicji na pozycje bojowników Państwa Islamskiego w Rakka w Syrii, materiał filmowy udostępniony przez dżihadystów  (źródło:CNN Newsource/x-news)

Udział arabskich sojuszników w II wojnie Zachodu z islamskim terroryzmem ma kluczowe znaczenie wizerunkowe. W ten sposób Waszyngton, Paryż czy Londyn próbują oddalić zarzuty, że chrześcijański Zachód toczy kolejną krucjatę przeciwko muzułmanom.

Lecz tak czy siak, te zarzuty już są wytaczane przez dżihadystów – doskonale zdających sobie sprawę z tego, że Zachód próbuje stosować przeciw nim strategię izolowania.

Naloty w ogniu krytyki

Mimo dwutygodniowych nalotów w Syrii nie udało się całkiem zastopować postępów dżihadystów. Dotarli oni na północy kraju aż do granicy z Turcją. Prawie 200 tysięcy ludzi uciekło przed nimi w popłochu.

Dodatkowo, sytuację komplikuje postawa Turcji. Z jednej strony, tamtejszy parlament wyraził zgodę na interwencję wojska przeciw dżihadystom w Iraku i Syrii. Z drugiej, Kurdowie alarmują, że postawa Turków utrudnia walkę z Państwem Islamskim. Saleh Muslim, lider Kurdów syryjskich alarmuje, że w mieście Kobani, na granicy z Turcją, stoją oni w obliczu przeważających sił dżihadystów, podczas gdy Turcja blokuje dostawy broni dla Kurdów - w obawie przed wzmocnieniem ich dążeń separatystycznych.

Także w Iraku dżihadyści nadal mają się dobrze – dotarli niemal na rogatki stolicy.

Wobec operacji w Syrii natychmiast pojawiła się krytyka, że Waszyngton i spółka bombardują przeciwników reżimu Baszara al-Assada, zamiast zniszczyć jego siły, które w tamtejszej wojnie domowej zabiły dotychczas wielokrotnie więcej ludzi niż Państwo Islamskie.

Międzynarodowej koalicji antydżihadystowskiej zarzuca się też, że ofiarami jej nalotów padają bardziej cywile niż bojownicy Państwa islamskiego.

Zniszczona przez bombardowania infrastruktura dodatkowo utrudnia ludziom życie. Celem nalotów ostatnich dni były instalacje naftowe, zwłaszcza tak zwane ruchome rafinerie, z których zyski idą na dżihad. Skutki uboczne? Cena paliwa rośnie w górę w Syrii, uderzając w podstawy egzystencji jej mieszkańców.

Iracka kolebka dżihadystów

Już na początku batalii widać zatem, że Zachód znów ma ten sam problem, z jakim zmagał się w Iraku dekadę wcześniej - z „pozyskiwaniem serc i umysłów” miejscowej ludności. Nie ma go z Kurdami, jazdydami czy szyitami, bowiem mniejszości masowo uciekają w trwodze przed dżihadystami, którzy stosują brutalne czystki etniczne i religijne.

Jednak inaczej ma się rzecz z sunnitami, zwłaszcza w Iraku, gdzie czują się oni dyskryminowani i prześladowani od czasu interwencji amerykańskiej z 2003 roku.

To właśnie m.in. dlatego Irak stał się kolebką dżihadystów. Sunnici byli przekonani, że tylko radykałowie mogą zaoferować im ochronę przed szyitami wspieranymi przez Zachód.

Państwo Islamskie zrodziło się w wyniku przekształcenia irackiego odłamu al-Kaidy. Zasłynęło swoją aktywnością zwłaszcza w tzw. sunnickim trójkącie śmierci w środkowym Iraku, gdzie na porządku dziennym były zamachy terrorystyczne, porwania, tortury i morderstwa. W tym także podrzynanie gardeł i odcinanie głów, czym obecnie dżihadyści próbują zastraszyć antyterrorystycznych aliantów – stosując je wobec zachodnich zakładników. Aktualnie grożą, że amerykański działacz humanitarny Peter Kassig będzie kolejnym straconym zakładnikiem.

Rodzice Petera Kassiga apelują do porywaczy z Państwa Islamskiego: "Uwolnijcie naszego syna"( źródło:CNN Newsource/x-news)

Batalia na lata

Niespodziewanie, historia walki z islamskim terroryzmem zatoczyła krąg. Co jednak najbardziej niepokoi, dżihadyści przyciągają znacznie więcej ochotników z Europy i USA niż niegdyś al-Kaida. Wzrosło przez to ryzyko zamachów terrorystycznych w państwach zachodnich – tym bardziej, że dżihadyści stale do nich nawołują. Rekrutów z Zachodu starają się wyszkolić na „samotne wilki” do „świętej wojny z niewiernymi” - zdolne dokonywać w pojedynkę ataków, które przez to są najtrudniejsze do wykrycia i udaremnienia.

Eksperci oceniają, że zagrożenie zamachami terrorystycznymi jest największe od czasu ataków al-Kaidy na USA z 2001 roku.

A jeszcze niedawno, często ci sami, analitycy przewidywali, że „arabska wiosna” przyniesie demokratyzację krajów islamskich i zepchnie na margines radykałów nawołujących do przemocy. Państwa zachodnie stopniowo wycofywały swoich żołnierzy z Iraku i Afganistanu, którzy trafili tam w czasie I wojny z islamskim terroryzmem, na początku tego wieku.

Zamiast zapowiadanej stabilizacji, wytworzyła się polityczna próżnia, którą skwapliwie wypełnili ekstremiści.

Teraz wojna z terrorem powraca i trzeba ją toczyć na kolejnym froncie. Do dwóch upadłych państw, będących wcześniej bazami islamskich wywrotowców, dołączyła jeszcze Syria, która staje się kolejnym rozsadnikiem ekstremizmu. Już po pierwszych nalotach w Syrii generał Wiiliam Mayville, szef ds. operacji w Kolegium Połączonych Szefów Sztabów USA powiedział, że rozpoczęta właśnie kampania może „potrwać lata”.

Tymczasem zachodni decydenci, którzy wydali rozkazy bombardowań, milczą na temat politycznych rozwiązań konfliktu z dżihadystami. Wygląda na to, że - nauczeni doświadczeniem poprzedniej kampanii - dowódcy II wojny z islamskim terroryzmem nie wierzą w zwycięstwo, lecz chcą jedynie poskromić rozbudzone apetyty dżihadystów.

Juliusz Urbanowicz, PolskieRadio.pl


''