Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Marcin Nowak 16.09.2011

Kasa Misiu kasa, czyli sport zakodowany

Walka Adamka w PPV, siatkarze na ME w kablówce, a mecz Legii Warszawa w Lidze Europy dla posiadaczy dekoderów. Nie stać Cię? Trudno. Stacji telewizyjnych to nie interesuje.
Kasa Misiu kasa, czyli sport zakodowany fot. PAP/EPA

"Kasa Misiu kasa" - zwykł mawiać były selekcjoner reprezentacji Polski w piłce nożnej - Janusz Wójcik. Chwytliwe powiedzonko trenera zwykle kojarzyło mi się z jego korupcyjnymi zarzutami. Teraz jednak idealnie oddaje podejście stacji telewizyjnych do kibiców.

Masz kasę na dekoder, czy na transmisję pay-per-view (PPV)? To super - jesteś prawdziwym kibicem i możesz sobie obejrzeć na żywo walkę Tomasza Adamka, zmagania polskich siatkarzy na mistrzostwach Europy, czy pierwszy mecz grupowy Legii Warszawa w Lidze Europejskiej. Nie masz kaski? Przykro nam - szukaj sobie w sieci nielegalnych linków do wydarzeń sportowych, obdzwoń kumpli, którzy mają dekoder, albo spadaj do knajpy, która transmituje mecze. A jak nie stać Cię nawet na oglądanie w pubie - pozostaje Ci relacja na żywo na portalach internetowych. Stajesz się kibicem drugiej kategorii.

Grupa trzymająca transmisje

Każdy z nas przyzwyczaił się już do tego, że ligowa piłka nożna zeszła do sieci kablowych, czy platform cyfrowych. Podobnie jest z europejskimi pucharami. Ale jeśli raz na jakiś czas zdarza się cud i możemy cieszyć się z awansu polskiej drużyny do fazy grupowej Ligi Europejskiej - chyba wszyscy za oczywistą oczywistość uznają udostępnienie transmisji ze spotkań naszych klubów w kanale otwartym. Takie samo przeświadczenie mamy, gdy po raz pierwszy od czasu Andrzeja Gołoty Polak staje do walki o najbardziej prestiżowy tytuł bokserski. Nie mamy też żadnych wątpliwości, że zobaczymy spotkania naszych siatkarzy, którzy bronią tytułu mistrzów Europy.

Niestety nasze oczekiwania zderzają się z brutalną rzeczywistością. Gdy stacje telewizyjne w zaciszu swoich gabinetów decydują o tym, co możemy oglądać, a za co mamy im dopłacić. Skazani na łaskę sieci kablowych i platform cyfrowych dowiadujemy się, że owszem możemy zobaczyć walkę Adamka z Kliczko, ale tylko za "drobną" opłatą 40 złotych. Gdy okazuje się, że niektórzy szczęśliwcy mają dostępny RTL i nie muszą płacić haraczu – do akcji wkraczają prawnicy, sportowcy, firmy marketingowe i Bóg wie kto jeszcze. Na koniec dnia jedna z największych sieci kablowych w Polsce - Aster City bez uprzedzenia nielegalnie blokuje sygnał otwartego kanału nie dając swoim abonentom żadnej możliwości obejrzenia walki. Cóż z tego, że zrobiono to bezprawnie?

Niektóre stacje telewizyjne już od dawna nie zwracają uwagi na swój wizerunek wśród użytkowników. A żadnymi odszkodowaniami przeciętnego, malutkiego kibica nie będą sobie przecież zawracać głowy.

Od mistrzostw Europy ważniejsze polskie seriale

Zostawmy już jednak boks i przejdźmy do siatkówki, czyli jednej z niewielu drużynowych dyscyplin sportowych, w którym nie musimy się zazwyczaj wstydzić za naszych zawodników. Wydawałoby się, że Polsat w swoim głównym kanale pokaże spotkania polskiej kadry broniącej mistrzostwa Europy. Nic bardziej mylnego. Po co zawracać sobie głowę jakimś ćwierćfinałowym starciem z Czechami? Jak w tym czasie na ogólnym Polsacie można pokazać polskie seriale, a na kanale TV4 meksykańskie telenowele.

Szczytem wszystkiego są jednak europejskie puchary w piłce nożnej. Najpopularniejsza dyscyplina sportowa w Polsce została potraktowana przez Polsat w sposób tak absurdalny, że zaczynam wątpić, czy w stacji Zygmunta Solorza-Żaka pracują ludzie z elementarną wiedzą o futbolu. Na pierwszy mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów w otwartym kanale Polsatu każdy fan czekał z niecierpliwością. W środowym programie takie spotkania jak Benfika Lizbona - Manchester United, Villarreal - Bayern Monachium, Manchester City - SSC Napoli, czy nawet OSC Lille z CSKA Moskwa.

Kto nam dobiera te piłkarskie ochłapy?

Tymczasem wybór "fachowców" z Polsatu pada na starcie Interu Mediolan z Trabzonsporem. Błagam! Nawet piłkarski laik, który choć raz widział mecz "Nerazzurrich" i do tego słyszał co nieco o lidze tureckiej wiedział już przed pierwszym gwizdkiem, że będzie to najnudniejsze spotkanie całej kolejki, a być może nawet całej tegorocznej edycji Champions League.

Jak można robić sobie z kibiców takie jaja? Oczywiście pada argument, że w spotkaniu tym grał reprezentant Polski - Arkadiusz Głowacki. To jednak tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak niedouczeni ludzie pracują w Polsacie i jakie muszą mieć kompleksy. Gdy w meczu gra dosłownie jeden Polak to oznacza, że obligatoryjnie trzeba to pokazać? To nie lepiej było już nawet zdecydować się na spotkanie Lille, gdzie występuje Ludovic Obraniak i Ireneusz Jeleń? Po prostu szkoda słów.

To jednak nie koniec kompromitacji Polsatu. Gdy w czwartek cała Polska z niecierpliwością oczekiwała pierwszych starć Legii Warszawa i Wisły Kraków w fazie grupowej Ligi Europejskiej w telewizji Zygmunta Solorza-Żaka już zdecydowano, że tylko jedną z tych drużyn będzie można zobaczyć w otwartym kanale. Tym razem padło na Wisłę - następnym razem zobaczymy Legię i tak na zmianę.

Drugie spotkanie, choć specjalnie ustawiono na inną godzinę, by można było zobaczyć na żywo oba - dostępne będzie tylko w Polsacie Futbol. Nawet nie Polsacie Sport, czy Polsacie Sport Extra. Najwidoczniej za dużo abonentów sieci kablowych ma dostępne te kanały w swoim pakiecie. A przecież ludziom Solorza zależy tylko i wyłącznie na sprzedaży dekoderów Cyfrowego Polsatu.

Nie pomagają apele - liczą się telenowele

I dlatego, gdy Legia Warszawa zmagała się z holenderskim PSV Eindhoven na TV4 można było obejrzeć kolejną meksykańską telenowelę, a na Polsacie Sport Extra - kolejny "super wyselekcjonowany" mecz Ligi Europejskiej, czyli "arcyciekawe" starcie izraelskiego Hapoelu Tel Awiw z rumuńskim Rapidem Bukareszt. Tego komentować chyba nie trzeba.

Na nic zdał się apel prezesa Legii Warszawa Leszka Miklasa, który zwrócił uwagę, że obowiązek pokazywania meczów polskich drużyn w rozgrywkach europejskich wynika z przepisów Ustawy o radiofonii i telewizji (art. 20b). Na nic zadały się też błagania polskich widzów.

Stacjom telewizyjnym nie zależy bowiem wcale na promocji polskiego sportu. Nie zależy na zadowoleniu fanów, nie zależy na jakichś tam zapisach ustawy. Najważniejsze jest jedno - Kasa Misiu kasa…

Tak się tylko zastanawiam - czy stacje telewizyjne nie zdają sobie sprawy, że ich wizerunkowa porażka w końcu odbije się też biznesowo? Czy nie lepiej odpuścić sobie sprzedaż kilku dekoderów, a w zamian zbudować pozytywne relacje z kibicami? A wreszcie - czy nawet więcej kasy sieci kablowe i cyfrowe nie zgarnęłyby z reklam tych wydarzeń w otwartym kanale?

Ten tekst jest tylko i wyłącznie komentarzem autora do ostatnich wydarzeń sportowych. Zamieszczone tu opinie nie muszą być zgodne z opinią całej redakcji.

Marcin Nowak, polskieradio.pl