Niezależni obserwatorzy i opozycja uznają wybory do parlamentu za niedemokratyczne. Od czasu dojścia do władzy Aleksandra Łukaszenki funkcjonuje sprawny system, który sprawia, że miejsca w parlamencie otrzymują osoby wskazane przez władze. 110-osobowy parlament nie ma przy tym na Białorusi realnego znaczenia – władza skupiona jest w rękach administracji prezydenta.
Na listach przede wszystkim znalazły się osoby związane z władzami. Jednak w tym rok, po raz pierwszy od lat, w tym roku władze zdecydowały się na umieszczenie na liście jednej kandydatki z partii opozycyjnej i jednej osoby ze środowisk niezależnych, związanej z Towarzystwem Języka Białoruskiego, Alony Anisim.
O możliwym wejściu do parlamentu tej ostatniej mówiono już jakiś czas temu. Niespodzianką było natomiast to, że do parlamentu według wstępnych wyników dostała się również Hanna Konopacka z opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. – Tego nikt nie oczekiwał – mówił portalowi PolskieRadio.pl Wiaczesław Siwczyk z Ruchu Solidarności ”Razem”.
Niespodzianka i klin wbity w środowisko opozycyjne
Jak zwracają uwagę niezależne media białoruskie - Hanna Konopacka wygrała wybory w tym samym okręgu, w którym startowała rozpoznawalna i znana, była kandydatka opozycji na prezydenta, Tacciana Karatkiewicz. Dlatego część opozycjonistów uznaje taki obrót spraw za ”prztyczek” władz pod adresem Tacciany Karatkiewicz, która rywalizowala z Łukaszenką, a także jasny sygnał ingerencji władz w ten "wybór” i sygnał z ich strony, że wszystko odbywa się wedle scenariusza reżimu i wszystko jest pod kontrolą.
- To dowód na małostkowość Aleksandra Łukaszenki – Karatkiewicz umieszczono na trzecim miejscu, a Konopacką na pierwszym – ocenił Wiaczesław Siwczyk.
Hanna Konopacka w mediach zapowiada kontynuację pracy zespołowej i podkreśla, że do wybórów szła z opozycyjnym programem.
Co będzie z mandatem?
Zjednoczona Partia Obywatelska stoi teraz przed dylematem co do mandatu Hanny Konopackiej. ZPO uznała już wybory za niedemokratyczne.
Szef ZPO Anatol Labiedźka zapowiedział, że o tym mandacie partia zdecyduje w szerszym gronie. Jednak stwierdził, że sam skłania się ku temu, by Hanna Konopacka pozostała w parlamencie, bo jest w stanie z pomocą partii zrobić więcej niż pozostałych 108 deputowanych.
Część opozycjonistów uważa, że nie należy godzić się na udział w systemie, w którym władze oszukują naród, łamią prawo i konstytucję. Inni uważają, że w tej sytuacji trzeba wykorzystać pragmatycznie sytuację, deputowany w parlamencie ma większe możliwości działania niż poza nim - i trzeba korzystać z każdej okazji, by coś zmienić.
Słabość czy siła reżimu
Pojawiają się opinie, że rozmiar ustępstw na rzecz opozycji to kolejna porażka polityków Zachodu, którzy ostatnio prowadzą politykę zbliżenia z Aleksandrem Łukaszenką.
Jednak władze Białorusi obawiały się do tej pory, przez 20 lat, umieszczenia w parlamencie osób z opozycji, mimo tego, że parlament pełni tylko funkcje dekoracyjne bo ich działalność publiczna mogłaby się jednak okazać dla reżimu dość niewygodna.
Z tego względu część obserwatorów uznaje nawet tak nikłą – dwuosobową – reprezentację niezależnych środowisk za sygnał, że władze musiały pójść na ustępstwa. Takiego zdania jest były więzień polityczny Mikoła Statkiewicz, jego zdaniem Zachodowi udało się zmusić Łukaszenkę do ustępstw, a to oznacza, że reżim słabnie.
- Musiał ulec żądaniom Zachodu i uznać, że dwie osoby z niezależnych organizacji zostaną deputowanymi. Reżim będzie słabnąć jeszcze bardziej. Trzeba to wykorzystać i w następnym roku wywalczyć prawdziwe wybory – napisał na portalu społecznościowym.
OBWE ma zastrzeżenia do wyborów, a Wspólnota Niepodległych Państw - nie
Za demokratyczne uznali już wybory Białorusi obserwatorzy Wspólnoty Niepodległych Państw.
Natomiast OBWE na poniedziałkowej konferencji prasowej stwierdziło, że wybory były sprawnie zorganizowane, ale wady systemowe pozostaly. Uznano, że głosowanie nie spełniało międzynarodowych standardów.
Społeczność międzynarodowa nie uznała ona za wolne i sprawiedliwe żadnych wyborów na Białorusi od 1994 roku.
Przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej Lidzija Jarmoszyna stwierdziła, że nie było zgłoszeń o poważnych naruszeniach i jednocześnie ogłosiła, że frekwencja na wyborach parlamentarnych wyniosła ponad 74 procent. Mimo przymusowego sprowadzania do lokali wyborczych studentów, pracowników zakładów państwowych, żołnierzy, etc. – nie jest to realne.
– Nierealna jest też 30-procentowa frekwencja w głosowaniu przedterminowym – powiedział portalowi PolskieRadio.pl Wiaczesław Siwczyk z Ruchu Solidarności ”Razem”. Dodał, że dane podawane przez CKW są fantastyczne. Jak zaznaczył, jeszcze przed wyborami niektórzy byli w stanie przewidzieć skład całego parlament, bodajże bez czterech mandatów.
Jak stwierdził, Białorusini pozbawieni są prawa do wyboru władz już od 20 lat i wszyscy, jak się wydaje, już zapomnieli o tym albo "przyzwyczaili się" do tego.
Protest przeciw fałszerstwom
Część opozycji demokratycznej zorganizowała demonstrację: protest przeciw fałszerstwom wyborczym, z postulatem prawdziwie wolnych wyborów. Wzięli w niej udział m.in. Uładzimir Niakaleju, Mikoła Statkiewicz, politycy Młodego Frontu, Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji, Zjednoczonej Partii Obywatelskiej.
Demonstracja ta miała pokazać, że Białorusini nie godzą się na działania władz, które odbierają im prawo do wyboru swoich przedstawicieli, a tym samym wpływu na losy kraju i kierunek jego polityki.
***
PolskieRadio.pl/Agnieszka Kamińska
bialorus. polskieradio.pl
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś, serwis portalu PolskieRadio.pl