Służba prasowa resortu obrony Białorusi na razie wstrzymuje się od komentarzy na temat możliwości dziennikarskiej obsługi manewrów. Jej pracownicy powiedzieli, że dopiero po upływie terminu zgłoszeń 31 sierpnia, przeanalizowaniu ich i wydaniu akredytacji, będą planowane tzw. wydarzenia medialne.
Służba prasowa zapewnia, że codziennie będzie informować o przebiegu manewrów w komunikatach prasowych, zaś pomocą dla dziennikarzy ma być specjalny portal internetowy poświęcony manewrom Zapad-2017, który zostanie uruchomiony 12 września. - Tam znajdziecie wszelkie potrzebne informacje – zapewnił przedstawiciel biura prasowego.
Z całą pewnością jednak dostęp dziennikarzy do manewrów będzie reglamentowany, co ministerstwo obrony tłumaczy przede wszystkim względami bezpieczeństwa; reporterzy nie powinni znajdować się w miejscach, gdzie ich zdrowiu lub życiu mogłoby cokolwiek zagrażać.
"Próby polityki informacyjnej"
Ministerstwo obrony Białorusi wyznaczy jeden dzień prasowy raczej w końcowej fazie manewrów, w czasie którego pracownicy mediów będą mogli udać się na teren wskazanego poligonu, by tam z bliska przyjrzeć się ćwiczeniom.
- Należy się spodziewać, że będzie to typowy wyjazd prasowy, w czasie którego dziennikarze będą prowadzeni za rękę, pojadą zorganizowanym transportem w wyznaczone miejsca, będą mogli popatrzyć na czołgi i strzelanie, a także porozmawiać z wyznaczonymi ludźmi – mówi białoruski ekspert ds. bezpieczeństwa, autor Belarus Security Blog Andrej Parotnikau.
Jego zdaniem i tak jest to duża zmiana jakościowa i po raz pierwszy można mówić o próbach prowadzenia przez białoruski resort obrony polityki informacyjnej. - Wcześniej obsługa dziennikarska była zarezerwowana wyłącznie dla mediów państwowych i mediów prokremlowskich – dodaje.
- Wojskowi są niechętni tym zmianom, ale są do nich niejako zmuszeni przez ogólną sytuację, w tym międzynarodową, która uległa poważnym zmianom w ciągu ostatnich trzech lat – uważa Parotnikau. Jego zdaniem Białoruś „musi doganiać odjeżdżający pociąg, bo całkowicie przegrała na froncie informacyjnym z Rosją, a od pewnego czasu zaczyna przegrywać z coraz sprawniejszą na tym polu Ukrainą”.
Białoruscy dziennikarze niezależni, z którymi rozmawiała PAP, są przekonani, że i tym razem większy dostęp do manewrów otrzymają dziennikarze mediów państwowych i resortowych.
- Najgorsze jednak będzie, jeśli przekaz białoruski nie będzie dość szybki i trzeba będzie czerpać informacje o tym co dzieje się tutaj ze źródeł rosyjskich – mówi jeden z dziennikarzy.
Inaczej to wygląda na Zachodzie
Jak wyjaśnił PAP polski dziennikarz zajmujący się wojskowością, przygotowanie do obsługi manewrów na Zachodzie wygląda inaczej. - Na przykład przed natowskim ćwiczeniem Anakonda-16, które odbywało się w Polsce, już w trakcie akredytacji otrzymaliśmy szczegółowy formularz, na którym opisane były poszczególne epizody. Można się było zapisać na wybrane z nich lub na wszystkie – powiedział.
Przyznaje, że w tym kontekście polityka informacyjna Białorusi jest bardziej "szczelna”.
- Obserwuję jednak z uwagą działania informacyjne Mińska i jedna rzecz jest pewna: oni są o wiele bardziej otwarci niż Rosja – ocenia.
- Białoruś i Rosja mają różne cele – mówi Parotnikau. - Mińsk chce potwierdzić, że jest sojusznikiem Moskwy, ale jednocześnie demonstrować otwartość wobec Zachodu. Moskwa wysyła komunikat, że Białoruś jest dodatkiem do Rosji i wszystkie sprawy z nią związane załatwia się na Kremlu- wyjaśnia.
Władze Białorusi zapewniają, że nie zamierzają mieć żadnych tajemnic i będą przejrzyście informować o manewrach. Zaproszenie obserwatorów wojskowych z NATO i z sąsiednich państw przedstawiają jako gest dobrej woli, ponieważ oficjalnie liczba uczestniczących w manewrach wojsk nie przekroczy 13 tysięcy, co zwalnia organizatorów z obowiązkowego zapraszania obserwatorów.
O scenariuszu manewrów
W połowie lipca na forum OBWE przedstawiciel białoruskiego ministerstwa obrony przedstawił dane dotyczące scenariusza manewrów, liczby uczestniczących żołnierzy i sprzętu, zakresu działań militarnych.
We wtorek podobne informacje, już publicznie, przekazał w Mińsku w czasie spotkania z mediami i zagranicznymi dyplomatami wojskowymi wiceminister obrony i szef sztabu generalnego sił zbrojnych Białorusi generał Aleh Biełakonieu.
Podczas tego briefingu Biełakonieu dał też jasno do zrozumienia, że to wojskowi powinni określać zakres informacji przekazywanych innym grupom społeczeństwa.
- Gdyby ktoś zaprowadził mnie do szpitala, gdzie przeprowadzane są skomplikowane operacje serca, nie potrafiłbym tym ludziom doradzić, jak mają to robić. Nie umiałbym także instruować dziennikarzy, jak mają pisać relacje – oświadczył generał, nawiązując do pomysłów "pewnych analityków”.
Kilka dni wcześniej w mediach pojawiła się informacja, że Andrej Dzmitryjeu z opozycyjnego ruchu Mów Prawdę zgłosił się do ministerstw obrony z propozycją utworzenia grupy obserwatorów społecznych, złożonych m.in. z ekspertów ds. wojskowości, którzy mieliby we współpracy z resortem informować społeczeństwo o przebiegu manewrów.
- Niech każdy zajmuje się tym, na czym się zna. Wojskowi będą prowadzić manewry, a wy będziecie o nich spokojnie informować – powiedział Biełakonieu do dziennikarzy.
Zdaniem Parotnikaua do słów generała należy zgłosić jedno poważne zastrzeżenie. - Sprawy militarne to domena wojskowych, ale obywatele powinni mieć dostęp do informacji i możliwość kontroli, na co są wydawane pieniądze z ich podatków – ocenił ekspert.
Z Mińska Justyna Prus (PAP) / agkm