Raport Białoruś - specjalny serwis PolskieRadio.pl
- Kreml bez uzgodnień z Grupą Mińską, która wedle ustaleń OBWE miała rozwiązywać konflikt w Górskim Karabachu, rozmieścił w regionie Górskiego Karabachu rosyjskie wojska - zauważa Anders Aslund, analityk amerykańskiego think tanku Atlantic Council, komentując ostatnie wydarzenia w regionie Kaukazu Południowego.
Rozejm zawarty na mocy porozumienia między Moskwą, Baku i Erywaniem po ostatniej eskalacji walk zakłada m.in. rozmieszczenie rosyjskich wojsk pokojowych na linii rozgraniczenia i wzdłuż niektórych tras, m.in. na drodze do Stepanakertu i do eksklawy Azerbejdżanu, Nachiczewanu.
Analityk ostrzega, że Moskwa będzie starać się wykorzystać czas przejściowy między kadencjami na przeprowadzenie swoich planów. Zwraca przy tym uwagę na trudną sytuację Białorusi. Apeluje o wypracowanie wspólnej polityki transatlantyckiej Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.
Więcej w rozmowie.
Dziennikarz Biełsatu: zaczął się terror, reżimowi Łukaszenki puściły nerwy: zabicie Bandarenki to zezwierzęcenie
***
PolskieRadio24.pl: Jak zauważył pan w swojej analizie dla think tanku Atlantic Council, wydarzenia w Górskim Karabachu wskazują, iż Rosja chciała dowieść, że siła militarna wciąż się liczy. USA, jak pan napisał, są na urlopie, a Unia Europejska w wymiarze militarnym nie ma narzędzi. To, co się stało, jak pan zauważył, może być alarmującym sygnałem dla Białorusi, Mołdawii, Ukrainy. Zaznaczył pan, że to, co się wydarzyło, przywodzi na myśl niestety słowa Bismarcka: "Wielkie problemy współczesności nie rozstrzygną się mowami i uchwałami większości… ale krwią i żelazem". A obecność wojsk Rosji w Kaukazie Południowym w regionie konfliktu Górskiego Karabachu jest realizacją ważnego długoterminowego celu Kremla. Zaznacza pan, że te wydarzenia niestety alarmują Ukrainę – jeden z publicystów wyraził obawę, że wojska Rosji w Górskim Karabachu niestety mogą zwiększać obawy, iż Kreml będzie próbował rozmieszczać "siły pokojowe" na obszarze Ukrainy.
To rzeczywiście niepokojące wnioski. Jakie jeszcze lekcje należy pana zdaniem wyciągnąć z tego, co się stało?
Anders Aslund, analityk think tanku Atlantic Council: Z tego konfliktu można wyciągnąć wiele wniosków. Choć w sensie terytorialnym jest to zwycięstwo Azerbejdżanu, jednocześnie trzeba zauważyć, że Putin dopuścił do tego, aby Armenia odniosła straty. Chodzić może o premiera Armenii Nikola Paszyniana – o osłabienie jego pozycji. Paszynian zwyciężył w demokratycznych wyborach. To oczywiście bardzo zła okoliczność z punktu widzenia Władimira Putina.
Nie lubi demokracji.
Azerbejdżan dostał terytoria, które wcześniej były azerskie, a nawet nieco więcej – moim zdaniem oznacza to, że sytuacja rozejmu może utrzymać się przez dłuższy czas.
PAP
Azerbejdżan jednak zapłacił za to pewną cenę – bo, jak wiadomo, w regionie pojawią się rosyjskie wojska.
Kreml bez uzgodnień z Grupą Mińską, która wedle OBWE miała rozwiązywać konflikt w Górskim Karabachu, rozmieścił w regionie Górskiego Karabachu rosyjskie wojska. Są to doświadczone oddziały. Część żołnierzy, którzy służą w tych oddziałach, brało udział w operacjach na Ukrainie.
Tymczasem Zachód pozostawał zupełnie nieobecny, jeśli chodzi o wyciszenie konfliktu w Górskim Karabachu. A Paryż i Waszyngton, to przecież obok Rosji współprzewodniczący Grupy Mińskiej, która zajmowała się rozwiązywaniem tego konfliktu.
USA jeszcze z jednego względu wypadły nie najlepiej. 23 października w Waszyngtonie sekretarz stanu USA Mike Pompeo spotkał się z ministrami spraw zagranicznych Armenii i Azerbejdżanu, ale nie spotkali się oni wówczas ze sobą i nie udało się osiągnąć porozumienia.
Jest i inny wniosek z karabaskiego konfliktu, dobry dla Ukrainy – dużą rolę w działaniach zbrojnych odegrały drony. Ukraina w tym zakresie jest dość mocna.
Porozumienie o rozejmie zostało zawarte, jak pan wspomniał, bez udziału państw Zachodu. Putin zagrał va banque.
Putin może próbować nadal wykorzystywać czas, w którym USA de facto są poza grą - chodzi o najbliższe dwa miesiące, do czasu zaprzysiężenia prezydenta. A może tu chodzić na przykład o Białoruś.
To niepokojące. Trzeba monitorować sytuację.
Bardzo możliwe, że USA będą de facto dłużej poza grą, wyłączone z polityki światowej – jeśli toczyć się będą spory wokół wyborów, czy blokowana będzie obsada czołowych stanowisk w administracji. Taka sytuacja byłaby groźna dla przyjaciół Stanów Zjednoczonych.
Po 20 stycznia nastąpić może jeszcze parę miesięcy, podczas których kompletowana będzie administracja, wiele nominacji musi być zatwierdzonych przez Senat. USA mogą być wyłączone z gry nawet przez pół roku, może i dłużej.
Tymczasem trudna sytuacja, jak pan zauważył, jest na Białorusi. Kreml wspiera Łukaszenkę, protestujący walczą już ponad 100 dni.
Mogę ocenić, że Joe Biden będzie prowadzić właściwą politykę w odniesieniu do Białorusi, ale obecnie, jak wiemy, ma związane ręce. Unia Europejska, jak widzimy natomiast, ma niezwykle ograniczony zakres działań w polityce zagranicznej.
Na Białorusi widzimy znaczny wzrost represji wobec protestujących, władze próbują zdusić protesty.
Unia Europejska powinna być bardziej aktywna. Powinna na przykład objąć znacznie szerszymi sankcjami te osoby, które odpowiadają za przemoc – obecnie restrykcje dotyczą garstki osób. Funkcjonariusze reżimu muszą wiedzieć, że jeśli będą bić protestujących, prześladować – będą objęci sankcjami. Białorusini podróżują bardzo często, choćby na Litwę. Ci, którzy represjonują innych, powinni być ukarani i to na szeroką skalę.
A objętych sankcjami jest obecnie zaledwie kilkadziesiąt osób.
Zakaz wjazdu do UE może być zatem dotkliwy dla funkcjonariuszy OMON-u. Demokratyczna opozycja na Białorusi zauważa, że Zachód, Paryż czy Berlin rozmawiają o Białorusi z Putinem. I zaznacza, że Zachód powinien poprzeć suwerenność Białorusi, bo przecież Moskwa stara się uzależnić Białoruś od siebie. Jak pan patrzy na tę sytuację na Białorusi, zwłaszcza na możliwe scenariusze rozwoju sytuacji na Białorusi?
Ważna pytanie brzmi, czy protesty będą kontynuowane. Ważne jest, czy reżim Łukaszenki nie będzie się wewnętrznie dzielił, czy będzie wciąż miał dostatecznie dużo personelu, by represjonować protestujących.
Nie powinno być również tak, by rosyjskie przedsiębiorstwa przejmowały białoruskie, w celu uzależnienia tego kraju od siebie, z poruczenia Putina, to powinno być sankcjonowane.
Minęło już kilka lat od aneksji Krymu. Rosja nie zmieniła swojej polityki w tej sprawie. Wprowadzenie wojsk do Górskiego Karabachu pokazuje, że nadal chce podejmować samodzielnie pewne mocno kontrowersyjne decyzje, nie licząc się z nikim.
Należy maksymalizować koszty takich działań ze strony Rosji. Oczywiście trzeba izolować nielegalnie zajęty Krym. Należy ponawiać sankcje związane z rosyjską agresją. Polityka zachodnia jest konsekwentna w tym zakresie. Należy stale zwiększać koszty rosyjskich agresywnych działań.
Rosja prowadzi jednak na dużą skalę działania wojenne, ostatnio mieliśmy wydarzenia w Górskim Karabach, wcześniej do czynienia z próbą otrucia Aleksieja Nawalnego. Jaką politykę powinien Zachód prowadzić wobec Rosji? Wielu stawia tezę, że takiej polityki nie ma, nie ma polityki Zachodu wobec państw, które walczą o niezależność na obszarze poradzieckim. Potrzeba takiej polityki była widoczna od lat.
Wspólnota transatlantycka, USA i Europa, powinny oczywiście razem prowadzić politykę wobec Rosji.
W przypadku Donalda Trumpa widzimy jednak problemy w relacjach wspólnoty transatlantyckiej, zadrażnienia między sojusznikami.
Wcześniej też takiej wspólnej transatlantyckiej polityki często brakowało.
Bo z kolei prezydent USA Barack Obama nie był ekspertem w polityce zagranicznej, podejrzliwie odnosił się do establishmentu, zajmującego się w USA polityką zagraniczną.
Joe Biden był przewodniczącym komisji ds. zagranicznych Senatu, zna dobrze Europę. Po wojnie w Gruzji Biden wskazał go na stanowisko wiceprezydenta po wojnie w Gruzji, gdyż potrzebny był ktoś, kto zyska zaufanie w kwestii polityki USA wobec Rosji. Joe Biden będzie rozumiał dobrze relacje transatlantyckie, zna wiele osób w krajach europejskich i krajach poradzieckich. Biden będzie być może ostatnim "transatlantyckim" prezydentem USA silnie skoncentrowanym na transatlantyckich relacjach.
***
Rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl