Zobacz wideo, posłuchaj fragmentów rozmowy - kliknij w ikonkę kamery w ramce po prawej stronie.
Julia obecnie przebywa w Polsce, w Krakowie. Zmicier Bandarenka, ojciec Julii, został w środę skazany przez sąd w Mińsku na dwa lata więzienia. Aresztowano go po demonstracji opozycji 19 grudnia. Na procesie oskarżono go z artykułu o organizacji i przygotowaniu działań poważnie naruszających porządek publiczny lub o aktywny w nich udział.
Opozycjonista od 20 grudnia przebywał w areszcie. Julia mówi, że mniej martwiłaby się o ojca, bo wie, że jest silnym człowiekiem, gdyby nie jego kłopoty ze zdrowiem. Ma problem z kręgosłupem, potrzebny mu jest kontakt z neurologiem. Kręgosłup naciska na nerw, co powoduje kłopoty z chodzeniem.
Po wydarzeniach 19 grudnia KGB dzwoniło do różnych osób, także do Julii. Znali numery osób, które były na placu. – Pytali kim jestem, czy znam Zmiciera Bandarenkę – mówi Julia, ale zaznacza, że prawdopodobnie KGB dobrze wiedziało, że dzwonią do niej. Dlatego nie poszła na przesłuchanie.
Na procesie służby cytowały rozmowy Zmiciera Bandarenki z Andrejem Sannikauem, podsłuchiwano jego rozmowy od września 2010 roku – mówi Julia. Zauważa, że wtedy nie prowadzono przeciw niemu śledztwa, a podsłuchiwanie bez nakazu prokuratora ubliża standardom prawnym.
Julia mówi, że ojciec zdecydował się na przyłączenie się do opozycji w latach 90-tych. Wyjaśnia, że zainwestował wtedy pieniędze w prywatną stację. Jednak radio działało tylko przez rok, a potem zostało zamknięte, bo państwo stwierdziło, że potrzebuje częstotliwości. - A potem po kilku miesiącach na tych częstotliwościach otworzono inne radio, młodzieżowe – zaznacza. - Uznał wtedy , że zanim zacznie prowadzić nową działalność, trzeba zmienić sytuację w państwie. - W 1997 roku był jedną z pierwszych osób, które podpisały Kartę 97 – dodaje Julia. Wspomina, że ojciec zawsze był patriotą, był zainteresowany historią kraju. Uznał, że jeśli chce się zmian, trzeba zacząć od siebie.
Rodzina Bandarenków ma też problem z adwokatem, będzie teraz zmieniać obrońcę Żmiciera. Od adwokata wiele zależy, bo to on ma największą szansę, by zobaczyć się z aresztowanym, może przekazywać informacje o zdrowiu i samopoczuciu więźnia. Tymczasem wszyscy adwokaci są zrzeszeni w radzie kontrolowanej przez państwo. Dlatego trudno znaleźć kogoś, kto byłby zaangażowany w sprawy rodziny, a jednocześnie nie bał się reakcji władz. Władza może odebrać adwokatowi licencję, co parę razy miało już miejsce, a wtedy zostaje on bez pracy.
Z Julią Bandarenką rozmawiała Agnieszka Kamińska, Raport Białoruś, polskieradio.pl