2 listopada, w dzień zaduszny i białoruskie Dziady, opozycja organizowała tradycyjnie marsz do Kuropat, uroczyska pod Mińskiem, gdzie NKWD w latach 1937-1941 zabiło tysiące osób. Historycy szacują, że spoczywa tam od kilkudziesięciu tysięcy do 200-250 tysięcy ofiar. Jest prawdopodobne, że tutaj zginęło 3872 Polaków z tak zwanej listy białoruskiej.
- Znamy nazwiska zaledwie kilku osób spośród dziesiątek tysięcy pogrzebanych w Kuropatach – mówi białoruski opozycjonista Lawon Barszczeuski. - Kiedy jeszcze byliśmy deputowanymi do Rady Najwyższej, próbowaliśmy dotrzeć do archiwów NKWD. Jednak białoruskie KGB powiedziało wtedy, że te archiwa były wywiezione do Moskwy. Interpelacje do moskiewskiego KGB nie zdały się na nic. Napisano, że nie znaleziono tych archiwów – opowiada.
fot. Włodzimierz Pac, Polskie Radio
Dlatego w Kuropatach krzyże stawiają ludzie, którzy nie wiedzą, gdzie zginęli ich dziadkowie lub ojcowie. Lawon Barszczeuski przypomina, że krzyże są co roku niszczone przez „nieznanych sprawców”.
Prawda o Kuropatach dotarła do Białorusinów dopiero w 1988 roku. Zenon Paźniak, późniejszy przywódca opozycji, która wywalczyła deklarację niepodległości Białorusi, opublikował artykuł o miejscu masowej zbrodni w lesie pod Mińskiem, opierając się na relacjach mieszkańców okolicznych wsi i na badaniach archeologicznych.
Po publikacji artykułu doszło do wielotysięcznej demonstracji. Fakt zbrodni stalinowskiej uznały w 1990 roku komunistyczne władze Białorusi. Zobowiązały się do postawienia memoriału w uroczysku Kuropaty.
fot. Włodzimierz Pac, Polskie Radio
Po dojściu do władzy Aleksandra Łukaszenki zgłosili się kombatanci-weterani, byli enkawudziści, którzy utrzymywali, że zbrodni w Kuropatach dokonali Niemcy. Kiedy kolejne śledztwo prokuratury wskazało na NKWD, władze nagle zamilkły w tej sprawie - mówi opozycjonista.
Oficjalnego pomnika nie ma do tej pory: - Praktycznie jest to teraz memoriał stworzony przez ludzi. Każdego roku przynoszą kilkadziesiąt nowych krzyży. Mimo tego, że są zawsze niszczone przez wandali, jest ich coraz więcej i coraz więcej w tym lesie.
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś
---------------------------------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------------------------------------
fot. Włodzimierz Pac, Polskie Radio
Przeczytaj pełny zapis wywiadu:
Raport Białoruś: Opozycja białoruska co roku organizuje Dziady w uroczysku Kuropaty.
Lawon Barszczeuski, białoruski opozcyjonista: Wiec ma nie tylko wymiar moralny. Prawda odkryta o Kuropatach i o innych miejscach zbrodni stalinowskich była czynnikiem politycznego przebudzenia ludzi. Od początku to były polityczne akcje. Władze komunistyczne, a jeszcze bardziej obecna administracja Aleksandra Łukaszenki, zawsze starały się utrudnić te zgromadzenia. Była odpowiednia propaganda, w telewizji mówiono, że nie było żadnych Kuropat, że Stalin jest dobry i tak dalej. To wszystko nadawało mimo woli uczestników polityczne znaczenie tym wiecom.
Władza komunistyczna w 1990 roku pogodziła się (z faktem, że społeczeństwo wie o tej zbrodni) i w Kuropatach postawiono duży głaz, na którym napisano, że tutaj, decyzją rządu, powstanie w przyszłości memoriał, pomnik ofiar Kuropat. Tak by się stało, gdyby nie Aleksander Łukaszenka, który od razu wprowadził do telewizji pseudohistoryków, a raczej byłych enkawudzistów, którzy mówili, że nie było żadnych Kuropat. To znaczy: były ofiary, ale zabijali je Niemcy. Memoriał nie powstał. Natomiast wzniesiono kilka pomników Stalina w czasie rządów Aleksandra Łukaszenki. W interesie władzy nigdy nie leżało, by powstał tam memoriał o zbrodniach stalinowskich.
Kuropaty dla wszystkich Białorusinów to było wówczas zaskoczenie, szok? Nikt o tym nie wiedział?
Było kilku archeologów, którzy wiedzieli o tym, jeszcze chyba od początku lat 70-tych. Jednak w czasach przed pierestrojką nie mogli o tym mówić. Zniszczono by ten teren, wywieziono by zwłoki gdzie indziej i nikt by się nawet o tym nie dowiedział w tych czasach. Dopiero kiedy już moskiewska prasa pisała o miejscach zbrodni stalinowskich, wtedy Paźniak nagłośnił swoje odkrycie.
Zenon Paźniak z kolegami robili wywiady z mieszkańcami najbliższych wsi, którzy jeszcze pamiętali te czasy, mogli o nich świadczyć. Jeszcze w tamtym czasie żyli. Zgromadził dużo materiału, także archeologicznego. Wtedy w 1988 roku w tygodniku „Literatura i mastactwa” udało się opublikować materiał, który był wtedy sensacyjny. Tego tygodnika w ogóle nie można było znaleźć, wykupiono. Ludzie mówili o nim.
fot. Włodzimierz Pac, Polskie Radio
Artykuł oparty był na rozmowach ze świadkami tych wydarzeń?
Tak, na rozmowach, ale nie tylko. Paźniak był archeologiem, znalazł tam może w sześciu, siedmiu miejscach, czaszki, kości, w dużej ilości Musiał jednak pracować ostrożnie, żeby nie zauważono, że coś robi.
Jaka była wtedy reakcja Białorusinów?
Na początku władze mówiły, że to nie może być, czegoś takiego nie było. Powstała jednak komisja akademii nauk, która dowiodła istnienia grobów. W jej skład wchodzili archeolodzy, którzy znaleźli groby, gdzie było po 100 osób, po 50, po 300. Wtedy już nie dało się tego ukryć. Inna wersja powstała później - skoro już znaleziono te zwłoki, to trzeba mówić, że to Niemcy są sprawcami. Niemcy oczywiście zabili wielu ludzi pod Mińskiem, ale akurat nie w tym miejscu. O tym też świadczyli ludzie z wsi pod Kuropatami, że Niemcy tam nie rozstrzeliwali.
W tym miejscu miał powstać memoriał, miały być prowadzone badania. Czy za czasów Aleksandra Łukaszenki prowadzono jakieś badania w Kuropatach?
Pod koniec lat 90-tych powstała komisja złożona z tzw. kombatantów, weteranów NKWD, którzy napisali, że tam Niemcy rozstrzeliwali. Wtedy prokuratura musiała zareagować, bo przecież ustaliła wcześniej, że to były zbrodnie stalinowskie, powstał też raport na ten temat w 1990 roku. Żeby to rozpatrzeć na nowo, utworzono nową komisję, z archeologów akademii nauk już bez Zenona Paźniaka, który był na emigracji. Ta komisja nawet znalazła kilka jeszcze bardziej dokładnych dowodów, że rozstrzeliwano tam w 1940 roku również Polaków. Znaleziono pewne resztki papierów, z polskimi literami. Ta komisja więc stwierdziła po raz kolejny, że to zbrodnia stalinowska.
Wtedy sprawę przemilczano. Nie było już słychać o kombatantach, ale też nie powstał pomnik. Ten memoriał, którzy ludzie tworzą każdego roku, przynosząc krzyże, niszczą po cichu wandale, można sobie wyobrazić kto. Każdego roku można znaleźć dziesiątki połamanych krzyży, kilka razy były niszczone znaki pamięci, które były postawione przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona. Choć to ławka z granitu, którą trudno zniszczyć, to chyba z pięć razy ją dewastowano.
fot. Włodzimierz Pac, Polskie Radio
Tym tematem nie mogą zajmować się białoruscy historycy?
Oczywiście, że oficjalni historycy nie mogą zajmować się tym tematem. Jest naturalnie młodzież, są historycy amatorzy i wyrzuceni z pracy. Oni piszą każdego roku nowe publikacje, związane z Kuropatami i z innymi miejscami stalinowskich zbrodni. Inna rzecz, że władza stara się to przemilczeć.
Sprawa jest do tego stopnia tajemnicza, że nie wiadomo, jak wiele osób może spoczywać w Kuropatach.
Oczywiście. Zenon Paźniak utrzymuje, że pochowano tam nie mniej niż 200 tysięcy osób w ciągu pięciu lat. Oficjalne oświadczenie prokuratury to kilkadziesiąt tysięcy osób, bo część grobów była pusta. Oczywiście, już za sowieckich czasów rozpoczęto wywożenie tych zwłok. Na szczęście nie zdążono tego zrobić przed nagłośnieniem tej sprawy.
Historyk Norman Davis mówi o ćwierć milionie ofiar pogrzebanych w Kuropatach.
Tam jest ponad 200 grobów, 10 na 15 metrów. Teoretycznie może być tak, jak obliczył Zenon Paźniak. Nie chodzi już o ilość ludzi, tego nie można już ustalić. W tym lesie zabito podstępnie olbrzymią liczbę osób.
Czy krewni tych osób, którzy zginęli w Kuropatach próbują się jakoś organizować, szukać prawdy o tym, co się stało?
Tak, kiedy jeszcze byliśmy deputowanymi do Rady Najwyższej, próbowaliśmy dotrzeć do archiwów NKWD. Jednak białoruskie KGB powiedziało wtedy, że te archiwa były wywiezione do Moskwy. Interpelacje do moskiewskiego KGB nie zdały się na nic. Napisano, że nie znaleziono tych archiwów. To straszna rzecz, ale na dzisiaj znamy imiona może 5 czy 6 osób, które odczytano natrafiając na rzeczy pozostałe po zmarłych. Poza tym – z tych dwustu tysięcy, kilkudziesięciu tysięcy – my nie znamy nikogo. Dlatego ludzie przychodzą tutaj i stawiają pomniki, jeśli nie wiedzą, gdzie zostali zabici ich dziadkowie lub ojcowie. Stawiają krzyże i podpisują je, bo to tutaj są mogiły wielkiej części ofiar stalinowskiej. Ludzie, którzy nie wiedzą, gdzie znaleźć grób, tak robią. Są symboliczne pomniki, symboliczne napisy.
Praktycznie jest to teraz memoriał stworzony przez ludzi. Każdego roku przynoszą kilkadziesiąt nowych krzyży. Mimo tego, że są zawsze niszczone przez wandali, ich jest coraz więcej i coraz więcej w tym lesie.
Kiedy byliśmy w parlamencie, zrobiliśmy Dziady, dzień zaduszny, świętem narodowym. Był to dzień wolny od pracy i obchody odbywały się wtedy.
Łukaszenka zniósł to święto pod koniec lat 90-tych i dlatego teraz organizujemy wiec zawsze w niedzielę, ostatnią przed Dziadami.
Z Lawonem Barszczeuskim, bialoruskim opozycjonistą rozmawiała Agnieszka Kamińska