- W ciągu roku straciliśmy w kraju 381 tys. krów, czyli 28,7 proc. pogłowia. To są liczby niedopuszczalne, zwłaszcza w sytuacji, gdy bydło kupujemy często z importu, na co wydawane są znaczne środki - oznajmił Miasnikowicz.
- U nas karmi się krowy zbyt kwaśną często kiszonką. Zwierzęta są przez to chorowite. Poza tym wiele osób myśli: to nie moje, to kołchozowe, jak krowa padła, to Bóg z nią, a przecież powinno to być tragedią dla gospodarstwa - oburzał się szef rządu białoruskiego.
Premier skrytykował też generalnie sektor rolny. Mówił, że resort rolnictwa nie przyciąga wystarczającej ilości inwestycji, a znaczną część portfela inwestycyjnego stanowią kredyty bankowe. - Jeśli nie zjawiają się tu inwestorzy, to znaczy, że projekty są nieefektywne albo mało efektywne. A to, co się robi, wykonuje się dzięki programom państwowym, na czym traci efektywność - podkreślił.
W zeszłym tygodniu białoruska prokuratura generalna uznała rolnictwo za jedną z najbardziej skorumpowanych gałęzi gospodarki.
Na początku grudnia zmniejszenie subsydiów dla rolnictwa zapowiedział Aleksander Łukaszenka, stwierdził, że trzeba je dostoswać do poziomu w innych krajach unii celnej, którą Białoruś tworzy z Rosją i Kazachstanem.
Na Białorusi prywatna własność ziemi nie jest dozwolona. Podstawę rolnictwa stanowią kołchozy i sowchozy, które zapewniają 98 proc. produkcji rolnej. Aleksander Łukaszenka mówił w październiku, że uważa sposób ich zorganizowania za idealny dla rolnictwa.
PAP, agkm
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś