Dziennikarz Biełsatu, członek Niezależnego Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich, Michał Janczuk zauważył w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl, że według niedawnych badań socjologicznych ponad 60 procent Białorusinów popiera aneksję Krymu.
To wskaźnik skuteczności rosyjskiej propagandy, głównie telewizyjnej. Pokazuje on, że stacje kremlowskie są dla wielu głównym źródłem wiedzy o sytuacji w regionie. Wielu Białorusinów przejęło narrację "odzyskania Krymu”, choć okupowany przez Rosję półwysep nie do Białorusi przyłączono, a militarne działania Moskwy stanowią potencjalne zagrożenie i dla Białorusi.
Michaś Janczuk podkreślił, że kluczową sprawą jest w takiej sytuacji zapewnienie alternatywy informacyjnej, innego punktu odniesienia mieszkańcom m.in. Białorusi, ale też innych krajów poradzieckich. Taką rolę, antidotum, ma spełnić przygotowywana przez niektóre państwa UE telewizja rosyjskojęzyczna, szykowane są i inne projekty tego rodzaju.
Dziennikarz Biełsatu zaznaczył, że nie wystarczy tworzenie samych treści informacyjnych. Jak tłumaczył, z badań wynika, że duża część społeczności białoruskiej w ogóle nie szuka w Internecie aktualności, stron informacyjnych Dlatego trzeba starać się do nich dotrzeć z sygnałem o alternatywnej wizji świata innymi drogami – również przez sieci społecznościowe, przez treści rozrywkowe etc.
Rozmówca portalu PolskieRadio.pl mówił, że Unia Europejska powinna opracować strategię wobec Białorusi i wyznaczyć długoterminowe cele. Michał Janczuk zauważył, że UE, nie musi operować "wyrazami głębokiego zaniepokojenia”, ale ma w ręku bardzo skuteczną broń. W razie gdy Aleksander Łukaszenka przekracza wyznaczone przez UE granice - Bruksela powinna odpowiedzieć konkretnymi działaniami, nie tylko wyrażając zaniepokojenie. Więcej na ten temat - w wywiadzie portalu PolskieRadio.pl z Michałem Janczukiem.
Michał Janczuk, fot. PolskieRadio.pl
***
PolskieRadio.pl: Stan swobód demokratycznych, mediów, praw człowieka na Białorusi, jednym z krajów Partnerstwa Wschodniego, od lat budzi zaniepokojenie. Czy coś się w tym obszarze zmienia, czy widać jakieś tendencje?
Michał Janczuk, dziennikarz niezależnej białoruskiej telewizji Biełsat, członek niezależnego Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy: Gdy zaczynał się unijny program przyjaznego sąsiedztwa z państwami ościennymi, zwany Partnerstwem Wschodnim, wszystkie kraje naszego regionu startowały z podobnych pozycji, choć oczywiście było widać drobne różnice między krajami.
Obecnie kraje Partnerstwa Wschodniego podzieliły się na dwie grupy, po trzy kraje. W pierwszej program się przyjął, udało się wypełnić cele zakładane przez Unię Europejską, państwa te przybliżyły się do Wspólnoty. W drugiej grupie to się nie udało, a w niektórych krajach widać wręcz pogorszenie się sytuacji w stosunku do punktu startowego.
Białoruś jest wśród tych, którym się nie powiodło. Azerbejdżan, Armenia i Białoruś mają gospodarki bardzo silnie związane z Rosyjską Federacją i w odróżnieniu od pozostałych krajów Partnerstwa Wschodniego, które chcą zbliżenia z Europą, nie chcą wyrwać się z tej zależności. Widzą one cenę, jaką zapłaciły inne kraje, którym Rosja blokuje eksport i import. Zdają sobie sprawę, że ich sytuacja gospodarcza byłaby w takim warunkach bardzo trudna.
W przypadku Białorusi na przeszkodzie stoi nie tylko gospodarka, ale przede wszystkim polityka. Władza na Białorusi nie jest w pełni samodzielna. W dużym stopniu władza białoruska jest zależna od Rosji i raczej tak pozostanie, póki prezydentem jest Aleksander Łukaszenka.
Teraz mamy nową odsłonę relacji między Białorusią a Unią Europejską. Zawieszono na kilka miesięcy sankcje wobec Białorusi, Mińsk uwolnił wcześniej kilku więźniów politycznych. Czy polityka Białorusi może się zmienić, czy to tylko wahnięcie sinusoidy w polityce balansowania między wschodem i zachodem? Czy obecna polityka UE może przynieść jakieś rezultaty?
Białoruś żyje w cyklu wyborów prezydenckich. Mamy parlament, jednak nie odgrywa on żadnej roli, ponieważ jest pod zupełnym wpływem Aleksandra Łukaszenki. Cykl prezydencki powoduje, że co pięć lat Białoruś musi układać swoje relacje ze światem zewnętrznym na nowo i tworzyć bardziej pozytywny obraz władzy białoruskiej na zewnątrz.
Dotychczas dotacje rosyjskie, tzw. igła naftowa, sprawiały, że relacje z Zachodem nie były priorytetem dla władzy białoruskiej. Jednak ta sytuacja się zmienia. Rosja obecnie żąda zbyt wiele w zamian za kontynuowanie polityki kredytowania Mińska – chce np. kolejnych strategicznych przedsiębiorstw państwowych, a tych Aleksander Łukaszenka nie chce wypuścić z rąk.
Dlatego Mińsk odwiedził przedstawiciel Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Na stole leżą wirtualne 3 mld dolarów, o które prosi Białoruś. MFW żąda w zamian reform strukturalnych. Te nie są wcale po myśli Aleksandra Łukaszenki, ponieważ obniżyłyby jego popularność.
Zawieszono sankcje i ze strony UE są sygnały oczekiwania na poprawę sytuacji – czy to w zakresie polityki, czy reform gospodarczych. Nie są one jednak formułowane wyraziście – chyba że o czymś nie wiemy. Czy to możliwe, że w zamian za politykę ustępstw ze strony Unii Europejskiej może dojść do zmian na Białorusi? Są i tacy, którzy deklarują, że wierzą w możliwość wprowadzenia demokratycznych reform przez autorytarne władze, co uznaję za mało prawdopodobne.
Po 20 latach aksamitnej dyktatury czy, jak wolą inni, państwa autorytarnego w wydaniu Aleksandra Łukaszenki, każde gruntowne przemiany w kierunku demokracji oznaczałaby śmierć tej konstrukcji. To system tak skostniały, że nawet i najmniejsza próba naprawy może skończyć się jego zawaleniem.
Z drugiej strony Rosja w regionie ucieka się ostatnio do agresji nie tylko w sferze informacyjnej, ale i w wojnie hybrydowej, przyłącza nowe terytoria zgodnie z ideą "russkiego miru" (rosyjskiego świata), bardzo intensywnie propagowaną przez reżimowe media rosyjskie.
Dlatego obecne reweranse Aleksandra Łukaszenki w stronę Zachodu mogą faktycznie być trochę głębsze niż zwykle. Usiłuje jak zawsze lawirować między wschodem i zachodem. Tym razem jednak może on wywierać większe naciski na Władimira Putina, sugerując mu, że ewentualnie może odpłynąć na Zachód dalej, niż by to odpowiadało Moskwie.
Nie sądzę jednak, by próby zreformowania systemu prowadziły do głębszych, a zwłaszcza nieodwracalnych przemian. Gesty w stronę Zachodu zawsze odbywały się według schematu ”jeden krok do przodu, dwa do tyłu”. Uwolnienie przez Aleksandra Łukaszenkę więźniów politycznych nie oznacza, że w przyszłym roku nie weźmie następnych zakładników i nie będzie na nowo handlował nimi z Zachodem.
Czy w takim razie widać jakieś możliwości działania dla Zachodu, Unii Europejskiej, państw, które miałyby na uwadze poprawę sytuacji białoruskiego społeczeństwa, a nie tylko utrzymywanie poprawnych relacji z obecną białoruską władzą, de facto autorytarną?
W mojej ocenie z liderami pokroju Aleksandra Łukaszenki można rozmawiać używając mocnych, merytorycznych argumentów, najlepiej umocowanych w długofalowej strategii i polityce wschodniej Unii Europejskiej, albo polityce, która byłaby przygotowana bezpośrednio dla Białorusi.
Kiedyś bardzo znany białoruski reżyser filmów dokumentalnych Jury Chaszczewacki zwrócił się do byłego kanclerza Niemiec, Gerharda Schroedera, z apelem o opracowanie polityki wobec reżimu białoruskiego. Użył przy tym prostej, ale trafnej anegdoty. Zapytał, dlaczego kasyno zawsze wygrywa w blackjacka. Schroeder zaśmiał się i oświadczył, że nie wie. ”Dlatego że krupier zawsze dobiera do 17, a potem stoi. Może przegrać kilka partii, ale i tak zostanie na plusie”. Unia Europejska, chcąc wygrać z reżimami w rodzaju Aleksandra Łukaszenki, musi wypracować podobną strategię. A jeśli Białoruś przeciąga strunę, wtedy potrzebne są szybkie i zdecydowane reakcje, wykraczające poza wyrażanie głębokiego zaniepokojenia...
Jakie konkretne kroki mogłyby pomóc poprawić sytuację białoruskich mediów, społeczeństwa? Czy są takie działania, których UE nie podejmuje, a mogłaby to robić? Może w agendzie brak pewnych działań, lub są realizowane zbyt mało skutecznie, mało intensywnie?
Unia Europejska, jeśli słuchać osób odpowiedzialnych za współpracę w dziedzinie praw człowieka czy np. dziennikarzy, cały czas artykułuje żądania i usiłuje naciskać na Białoruś. Natomiast najważniejszą sprawą dla grupy osób związanych z Aleksandrem Łukaszenką są ich interesy ekonomiczne. O tym trzeba pamiętać.
Mogę przytoczyć tylko jeden prosty przykład. Głównym odbiorcą białoruskiej benzyny, produkowanej z rosyjskiej ropy naftowej, są kraje Unii Europejskiej. Jest kilka takich krajów. Białoruś na swoim terytorium wydobywa rocznie 1,5 mln ton ropy naftowej, a 23 mln ton otrzymuje na preferencyjnych warunkach z Rosyjskiej Federacji.
Wewnętrzne zapotrzebowanie to 9 mln ton. Reszta benzyny jest sprzedawana do UE. Dla Unii znalezienie alternatywnych dostawców takiej ilości benzyny nie jest żadnym problemem.
Gdyby Aleksander Łukaszenka wiedział, że UE w razie złamania danych jej przyrzeczeń nie zawaha się zaprzestać importu białoruskiej benzyny, to nawet Łukaszenka byłby w stanie pójść na większe ustępstwa niż do tej pory.
Część polityków w UE odparłaby pewnie w odpowiedzi na taką propozycję, że to byłoby zmuszanie Aleksandra Łukaszenki, by jeszcze bardziej zbliżył się do Rosji...
Nie sądzę, by w ramach tego biznesu interesy części oligarchów rosyjskich nie byłyby również zagrożone. Niewykluczone, że przyklasnęliby oni, by Łukaszenka wykonał swoje zobowiązania.
Przeszłabym teraz konkretnie do sytuacji mediów na Białorusi. Funkcjonowanie mediów niezależnych jest bardzo trudne, również dostęp do nich jest utrudniany przez władze. Tymczasem, co mnie bardzo dziwi, zamiast szukać recept na poprawę sytuacji mediów, ich dostępności, czasem w Unii Europejskiej słychać głosy, że może Białorusini nie są wolnymi mediami zainteresowani i że UE niewiele może pomóc. Nie uwierzyłabym, gdybym sama tego nie słyszała.
By zilustrować to zagadnienie, warto wspomnieć, że około połowy ludności Białorusi to obecnie internauci, regularnie korzystający z sieci. Jednak tylko 15 procent z nich jest zainteresowanych od czasu do czasu informacjami. Stąd widać, że poprzez strony internetowe z wiadomościami można oddziałać obecnie na mniej niż 10 procent populacji.
Owszem, nie sposób zainteresować mas polityką, póki ta nie przekłada się bezpośrednio na ich lodówkę, własny garnek – a Białorusini słyną z tego, że zawsze mają alternatywne źródła zaopatrzenia. W tej sytuacji trzeba jednak działać różnymi sposobami i aktywizować ludzi przez media, także społecznościowe.
By dotrzeć w kraju autorytarnym do dużego grona ludzi, trzeba wykorzystywać różne środki. Telewizja jest możliwa tylko z zagranicy, co widać na przykładzie Biełsatu. Warto jednak sięgać i po inne sposoby - i aktywizować ludzi również nietradycyjnymi metodami, to jest nie zawsze przekazując im informacje, a czasem treści nieinformacyjne, które mogą skłonić ich do refleksji nad tym, co się dzieje w kraju.
Tradycyjne media są jednak nadal bardzo ważne. Bez nich nie byłoby alternatywy.
Tak. W obecnym świecie dominacja telewizji jest tak wielka, że przebicie jej wpływu jest bardzo trudne. Tu tkwi odpowiedź na pytanie, dlaczego ponad 60 procent Białorusinów, według badań socjologów, poparło aneksję Krymu. To pokazuje wpływ, jaki na tym obszarze ma rosyjska telewizja. Przy tym wszystkim jest to i porażka białoruskich mediów reżimowych, które mimo bardziej umiarkowanej, niemal neutralnej postawy, nie zrównoważyły rosyjskich kanałów. Rosyjska telewizja rządzi teraz na Białorusi, włada umysłami Białorusinów.
Takie projekty jak białoruskojęzyczny Biełsat i planowana rosyjskojęzyczna telewizja, pomyślana jako antidotum na propagandę, w niektórych państwach regionu mogą pomóc choć trochę zrównoważyć wpływ telewizji Kremla.
Mimo wszystko zachowana została pewna specyfika krajów regionu. W Rosji poparcie dla aneksji Krymu według oficjalnych danych wynosi ponad 80, niemal 90 procent. Na Białorusi to 63 procent. Świadczy to o tym, że część Białorusinów jednak opiera się propagandzie rosyjskiej i trzeba pomagać tej grupie, wspierać ją, by się powiększała.
Według badań znajdującego się na Litwie ośrodka badań NISEPI widać, że na Białorusi zmniejsza się stopniowo w ostatnich latach procent ludności, która opowiada się za wyborem europejskim. Spadek można obserwować mniej więcej od początku Euromajdanu, a ti w tym momencie właśnie zaczęła się ofensywa propagandowa Rosji. Czy na taką propagandę istnieje jakieś skuteczne lekarstwo?
Zmniejszanie się procentu ludności, która jest za wyborem europejskim, świadczy moim zdaniem o tym, że białoruscy propagandyści uczą się pracować. Główne przesłanie, które pojawiało się przez ostatnie miesiące w białoruskiej telewizji brzmiało: "jeśli zachciewa wam się zmian, spójrzcie, co dzieje się na Ukrainie”. Na Ukrainie, oprócz tego, że dokonały się demokratyczne przemiany, drastycznie obniżyła się stopa życiowa. Średnia pensja wynosi około 180 dolarów. Wygląda na to, że więcej zarabiają nawet Białorusini, około 200-300 dolarów.
Wybór europejski – to sprawa, która obecnie plasuje się w dalszej kolejności. Ważniejszą rzeczą jest zneutralizowanie wektora propagandy rosyjskiej, tak by Białoruś po prostu nie straciła suwerenności.
***
Z Michałem Janczukiem, dziennikarzem Biełsatu, członkiem niezależnego Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy rozmawiała Agnieszka Kamińska, portal PolskieRadio.pl