O kryzysie brudnej ropy usłyszeliśmy 19 kwietnia. Wtedy Białoruś poinformowała, że do rurociągów dotarła zanieczyszczona ropa. Wstrzymano prace rafinerii w Mozyrzu.
O "racjonalizowaniu" zbrodni Stalina w dzisiejszej Rosji
Czystej ropy wciąż nie ma w Polsce i, jak mówi portalowi PolskieRadio24.pl dr Szymon Kardaś z Ośrodka Studiów Wschodnich, wciąż nie wiadomo, kiedy będzie. Czysta ropa pojawiła się obecnie w południowej nitce rurociągu Przyjaźń (Drużba), ale nie w północnej, prowadzącej do Polski i Niemiec - zauważa. W konsekwencji Polska musi korzystać z rezerw strategicznych ropy i sprowadzać ją przez naftoport gdański. Również inne kraje regionu, na przykład Czechy, musiały sięgnąć do rezerw.
- Kryzys brudnej ropy może mieć dwie przyczyny - ocenia nasz rozmówca. To albo oszustwa firm naftowych na dużą skalę, albo umyślne działanie polityczne Kremla.
- Najdotkliwiej ten krok uderza w Białoruś - mówi ekspert - bo traci ona dochody z eksportu produktów naftowych, które są niezwykle istotne dla białoruskiej gospodarki. To wszystko dzieje się w kontekście sporów między Aleksandrem Łukaszenką i Władimirem Putinem, odwołania ambasadora Rosji, spekulacji o spisku przeciw Łukaszence, sporów o manewr podatkowy, integrację z Rosją. Brudna ropa pojawia się tuż po tym, gdy białoruski prezydent straszył Rosję koniecznością remontu rurociągu Przyjaźń - mówi ekspert.
Kryzys brudnej ropy uderza także w Ukrainę, która jest uzależniona od paliw z Rosji i od tych przetwarzanych na Białorusi. Rosja wprowadza zakaz eksportu paliw i ropy na Ukrainę, a Mińsk ma obecnie ograniczone możliwości przerobu ropy.
Zapraszamy do lektury rozmowy.
PolskieRadio24.pl: 19 kwietnia Białoruś poinformowała, że przez rurociąg Przyjaźń (Drużba) płynie zanieczyszczona ropa. Przez długi czas tranzyt na zachód był wstrzymany. Rosja 2 maja poinformowała, że czysta ropa płynie już na Białoruś. W Polsce jednak wciąż jej nie ma. Jak wygląda obecnie sytuacja w rurociągu?
Dr Szymon Kardaś, Ośrodek Studiów Wschodnich: Czysta ropa dotarła do białoruskiej rafinerii w Mozyrzu, natomiast nie jest jeszcze przyjmowana, bo instalacje nie są gotowe do jej przetwarzania. Mińsk zapowiadał, że do 12 maja miało nastąpić całkowite oczyszczenie instalacji z brudnej ropy; w najbliższych dniach powinno się wyjaśnić, czy rzeczywiście do tego doszło.
Muszą zostać naprawione, bo szkody wyrządziła zanieczyszczona ropa, która tam dotarła.
Ukraińska firma Ukrtransnafta też potwierdziła, że czysta ropa pojawiła w tak zwanej południowej nitce rurociągu Przyjaźń (Drużba). Są informacje, że 13 maja ma się pojawić na granicy słowackiej. Sama Słowacja poinformowała, że spodziewa się tej ropy w rafineriach koło 16-18 maja, Czesi zaś około 20-22 maja. Zobaczymy, czy to się potwierdzi.
Gorzej przedstawia się sytuacja, jeśli chodzi o północną nitkę Drużby, która zasila Polskę i Niemcy. Północną nitką Drużby ropa naftowa wciąż nie płynie. Nie wiadomo tak naprawdę, kiedy to się stanie. Na razie Polska korzysta z rezerw strategicznych oraz sprowadza ropę przez naftoport w Gdańsku.
Wciąż nie podaje się dat w sprawie północnego odcinka Drużby. Strona rosyjska zakłada, że do połowy maja bądź tuż po połowie maja problem brudnej ropy ma zniknąć i obydwoma nitkami Drużby ma popłynąć czysta ropa.
Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Na razie szansa na to, że ropa pojawi się na południu, są większe, bo dopłynęła do Białorusi, pojawia się już na Ukrainie. Musimy obserwować na bieżąco komunikaty.
Rozmiar strat, jakie poniesiono w wyniku kryzysu brudnej ropy, można będzie zapewne ocenić dopiero później. Obecnie dostępne są tylko statystyki z kwietnia, dotyczące tego, na ile ograniczone zostały dostawy ropy Drużbą do krajów Europy Środkowej. Spadek wyniósł około 25 proc. w stosunku do danych z marca. Jednak eksport Drużbą będzie zapewne dużo większy, jeśli idzie o statystyki za maj, które poznamy nie wcześniej niż na początku czerwca.
Trudno nie zauważyć, że do zanieczyszczenia ropy doszło w czasie, gdy na Ukrainie mamy okres wyborów. Również widzimy pewne tarcia w relacjach Rosji z Białorusią. Na Białorusi nie do końca jasne są powody aresztowania I zastępcy szefa Rady Bezpieczeństwa Andreja Wtiurina. Są spekulacje o spisku Kremla (którego rzekomym celem miało być usunięcie Aleksandra Łukaszenki), co prawda niczym konkretnym wciąż niepotwierdzone. Co widać z pewnością, to tarcia na tle gospodarczym, które ciągną się od dłuższego czasu.
Z jednej strony wydaje się, że wykonanie takiej operacji z motywacji politycznych byłoby z rosyjskiego punktu widzenia nielogiczne, bezsensowne i przynoszące same straty wizerunkowe i ekonomiczne. Faktycznie to uderzenie w prestiż Rosji jako eksportera surowca.
Jedna ze ścieżek interpretacyjnych bierze pod uwagę specyfikę rosyjskiego sektora naftowego. Chodzi o to, że małe firmy produkujące ropę, chcąc optymalizować koszty, wykorzystują do wydobycia pewne substancje, które pomagają podnieść poziom eksploatacji. Są w stanie maksymalizować w ten sposób wielkość produkcji, jednak otrzymany surowiec jest bardziej zanieczyszczony i trzeba go poddawać bardziej wymagającemu procesowi oczyszczania. A czasem, mając na względzie cięcie kosztów, nie dopełnia się wszystkich obowiązków.
Nie można wykluczyć, że doszło do takich machinacji, związanych ze specyfiką funkcjonowania małych firm. Trzeba byłoby przy tym założyć świadome działania ze strony firm, trwające dłuższy czas, bo skażono duże ilości ropy naftowej, 5 mln ton.
Z drugiej strony mamy kalendarz wyborczy Ukrainy i Białorusi i szczególną dynamikę relacji Rosji i Białorusi. Stawiają one brudną ropę w innym świetle. Pojawia się ona po tym, gdy w odpowiedzi na wprowadzone przez Rosję sankcje spożywcze wobec Białorusi białoruski prezydent oświadcza, że trzeba się zastanowić, czy czasowo nie wstrzymać rosyjskiego tranzytu ropy ropociągiem Drużba i nie poddać tej infrastruktury remontowi. Wiadomo, że nie było to dyktowane koniecznością przeprowadzenia prac remontowych, ale była to odpowiedź na akcję rosyjską. I nieco tydzień później Białoruś zawiadamia, że doszło do znaczącego pogorszenia jakości ropy dostarczanej z Rosji do białoruskich rafinerii.
Ta sekwencja zdarzeń stawia tę historię w nieco innym świetle. Pozwala postawić hipotezę, czy rzeczywiście nie mamy do czynienia z działaniem świadomym, politycznym. Jak powiedzieliśmy wcześniej, Białoruś nie tylko poniosła duże straty w związku z częściowym uszkodzeniem instalacji rafineryjnych, ale też nie może zarabiać na sprzedaży produktów naftowych (w miniony weekend prezydent Łukaszenka oświadczył, że straty mogą sięgać setek milionów dolarów).
Białoruś ogłaszała, że chce zdywersyfikować źródła dostaw, tymczasem Rosja pokazała, że w krótkoterminowej perspektywie, a może i w ogóle to niemożliwe, widać, że zależność gospodarcza od Rosji jest bardzo silna.
Gdy do tego dodamy pewne przypadki znane z historii, gdy Rosja wielokrotnie udowadniała, że jest gotowa w celach politycznych wykorzystywać kwestię surowców energetycznych czy w odniesieniu do ropy naftowej, czy w odniesieniu do gazu.
Znamy wiele takich przypadków (choćby wstrzymanie dostaw ropy do rafinerii w Możejkach w 2006 roku czy przesyłanie gazu poniżej nominacji do odbiorców europejskich w okresie wrzesień 2014 - marzec 2015, by uniemożliwić realizację rewersowych dostaw gazu na Ukrainę). Wzmacniają one możliwość formułowania tego rodzaju hipotez, gdy jakieś zdarzenie wpisuje się w dynamikę napięć politycznych. Surowce energetyczne wielokrotnie pojawiają się jako element wykorzystywany przez Rosję.
Rzeczywiście składa się to w jedną całość.
Można mówić o przypadkach w stosunkach międzynarodowych. Jednak tutaj tych zbiegów okoliczności jest trochę za dużo. W związku z tym formułowanie hipotezy nie jest pozbawione uzasadnienia.
Wszystkie możliwości są otwarte?
Jednak nie wszystkie. Wykluczałbym błąd czysto techniczny. Pojawiły się też interpretacje, że doszło do błędu ludzkiego. To jednak niemożliwe. Skażenie takich ilości ropy nie mogło wydarzyć się z powodu ludzkiego błędu. Musiało to być działanie świadome.
Zatem albo przyczyną są machinacje firm wydobywających ropę, albo operacja przygotowana z motywacji stricte politycznych. Rozważamy też tę drugą możliwość, biorąc pod uwagę dynamikę napięć w relacjach z Białorusią i sytuację na Ukrainie.
Gospodarka Białorusi jest uzależniona de facto od sprzedaży produktów naftowych.
To ważna pozycja w budżecie. W związku z tym to poważny problem dla Mińska. Oczywiście problemów na linii Rosja-Białorusi w sferze politycznej, gospodarczej, energetycznej jest bardzo dużo. Warto jednak wspomnieć o jednym z nich w tym kontekście. Ostatnio Białoruś próbuje wyegzekwować od Rosji rekompensatę za tzw. manewr podatkowy wprowadzony w Rosji.
Polega on na tym, że Rosjanie zmniejszają sukcesywnie wysokość ceł eksportowych, która ma osiągnąć zero na końcu implementacji, zwiększając jednocześnie podatek od wydobycia surowców w Rosji. Co to oznacza? Otóż ceny dostaw rosyjskiego surowca na Białoruś będą wyższe. Białoruś do tej pory dostawała ropę po dość preferencyjnych cenach, bez cła. Teraz, gdy podwyższony będzie podatek od wydobycia, Mińsk będzie musiał kupować droższą ropę. To zwiększa koszty produkcji produktów naftowych i zmniejsza zyski Białorusi. Mińsk domagał się zatem rekompensaty za manewr podatkowy. Moskwa nie była gotowa odpowiedzieć na to wezwanie.
W grudniu 2018 roku podczas posiedzenia w Brześciu połączonej Rady Ministrów Państwa Związkowego Rosji i Białorusi premier Rosji Dmitrij Miedwiediew zasugerował, że Moskwa byłaby skłonna udzielić Mińskowi silniejszego wsparcia ekonomicznego, gdyby doszło do postępów w procesie rosyjsko-białoruskiej integracji.
Gdyby Białoruś była gotowa zmniejszyć poziom swojej niezależności, jeszcze bardziej zintegrować się z Rosją w różnych wymiarach gospodarczych, może też w wymiarze politycznym, wtedy warunki współpracy gospodarczej mogłyby dla Białorusi być bardziej korzystne. Ponieważ Łukaszenka najwyraźniej nie jest na to gotowy, problemy zostaną nierozwiązane. Chodzi o manewr podatkowy, ale i problem dostaw gazu w 2020 roku. Rosja uzgodniła na razie z Mińskiem kwestię dostaw błękitnego paliwa na 2019 rok. Białoruś kupuje około 20 mld m sześc. gazu z Rosji - to bardzo dużo. Tego też nie da się zastąpić innym źródłem - zależność gazowa od Rosji jest stuprocentowa.
W związku z tym powstaje pytanie, jaka będzie dynamika relacji w najbliższych tygodniach i miesiącach, bo Rosjanie z pewnością wszystkie nierozwiązane pola i poziom zależności Białorusi od Moskwy będą wykorzystywać.
Pytanie, czy będą na tyle zdeterminowani, by już w najbliższych miesiącach wymusić na Białorusi pewne poważniejsze koncesje polityczne. Zobaczymy.
Rzeczywiście spór jest dobrze widoczny. Były doniesienia, że Aleksander Łukaszenka urażony wyleciał wcześniej z forum w Pekinie i nie doszło do planowanej rozmowy z Władimirem Putinem. Wymieniono ambasadora Rosji, zapewne na bardziej ostrożnego w słowach.
To gest dobrej woli. Aleksander Łukaszenka domagał się tego od wielu miesięcy. To jest pewne ustępstwo Moskwy, ale tylko wizerunkowe. Zapewne w Rosji zażądali za to rekompensaty, której jeszcze nie znamy, ale najbliższe miesiące mogą pokazać, co to może być.
Nie spodziewam się natomiast, by to odwołanie wpłynęło na zmianę polityki Rosji wobec Białorusi.
A mamy fazę zaostrzenia tej polityki.
W zakresie retoryki nowemu ambasadorowi trudno będzie dorównać byłemu, Michaiłowi Babiczowi, gdyż był to wyjątkowy przypadek, jeśli chodzi o poziom dyplomatycznej arogancji.
Przypuszczam, że jego następca będzie pod tym względem łagodniejszy. Nie wpłynie to jednak na treść działań Rosji.
Dziękuję za rozmowę.
Z dr. Szymonem Kardasiem rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl