Andrzej Poczobut, dziennikarz "Gazety Wyborczej" i szef Rady Naczelnej nieuznawanego przez władze białoruskie Związku Polaków na Białorusi (ZPB) wyszedł w piątek po południu z aresztu w Mińsku, gdzie odbywał karę 15 dni aresztu administracyjnego.
Jak powiedział, przed zwolnieniem usiłowano wywrzeć na niego nacisk, by nie mówił i nie pisał o swoim pobycie w areszcie. - Zaprowadzono mnie do pojedynczej celi. (...) Trudno powiedzieć, ile czasu minęło; siedziałem sam, potem przyszedł naczelnik więzienia i próbował wywierać na mnie presję - żebym nie pisał, nie mówił, nie dawał wywiadów (...). Groził mi dodatkowym terminem - relacjonował Poczobut. Dodał, że odpowiedział na to, że jest dziennikarzem.
Zauważył też, że grożono mu dłuższym aresztem również bezpośrednio po przywiezieniu po wyroku do aresztu przy ul. Akreścina.
Warunki w areszcie Poczobut opisał jako bardzo złe. - W celi w różnym czasie było od 3 do 8 ludzi. Nie spotkałem nikogo z opozycjonistów, siedziałem z kryminalistami (...), oprócz tego (byli) alkoholicy, których wysyłano na przymusowe leczenie. Warunki w porównaniu z innymi aresztami, w których byłem, m.in. grodzieńskimi, są bardzo złe. Jest brud, było bardzo chłodno - relacjonował. W areszcie otrzymywał niezależną prasę i raz dopuszczono do niego adwokata.
W piątek przy zwrocie rzeczy okazało się, że zablokowano mu oba telefony przez trzykrotne błędne wprowadzenie kodu PIN. Zabrano go siłą do radiowozu i zawieziono do miasta, chociaż Poczobut chciał wyjść przed areszt, gdzie czekali na niego działacze ZPB.
Poczobut został skazany przez sąd w Mińsku 11 lutego na 15 dni aresztu administracyjnego za "aktywny udział" w manifestacji opozycji w białoruskiej stolicy 19 grudnia 2010 roku, w wieczór po wyborach prezydenckich. Wyrok wydała sędzia Natalia Protosowickaja, znajdująca się na liście przedstawicieli Białorusi objętych sankcjami wizowymi UE. Poczobut argumentował podczas procesu - kolejnego, który mu wytoczono w związku z demonstracją - że podczas wiecu wykonywał pracę dziennikarską.
Zaniepokojenie skazaniem Poczobuta wyraził prezydent RP Bronisław Komorowski. 13 lutego Rada Naczelna ZPB ogłosiła list otwarty, w którym zwróciła się do Komorowskiego, "by zabrał głos" w sprawie Poczobuta, a także w sprawie działań wobec "innych członków organizacji".
Dziennikarz "GW" powiedział PAP w piątek, że nie docierały do niego echa jego sprawy w Polsce. - Nic nie wiedziałem o sytuacji w Polsce, nie wiedziałem, jaka jest reakcja - mówił.
Wyjaśnił też, że mimo sugestii sędziego, który rozpatrywał i odrzucił jego apelację, nie zaliczono mu na poczet kary czasu wcześniejszego zatrzymania go przez KGB w styczniu. Poczobuta przewieziono wówczas z Grodna do Mińska na proces, na którym skazano go na grzywnę. Okazało się jednak, że nie sporządzono dokumentów potwierdzających to zatrzymanie. -W mojej ocenie to znaczy, że po prostu 12 stycznia zostałem porwany przez KGB - powiedział Poczobut.
Andrzej Poczobut powiedział też, że przyjęta w piątek jednomyślnie przez polski Sejm rezolucja potępiająca reżim Aleksandra Łukaszenki ma duże znaczenie moralne. Posłowie potępili białoruskie władze za stosowanie przemocy i represji politycznych oraz za fałszowanie wyników wyborów. Jego zdaniem jest to duży gest poparcia i otuchy dla ludzi na Białorusi, którzy są przeciwni obecnym rządom. Jego zdaniem ważne jest, aby wolny świat widział to, co dzieje się na Białorusi.
Według niezarejestrowanej organizacji obrony praw człowieka Viasna, w procesach z kodeksu karnego może być sądzonych na Białorisu ponad 40 osób, w tym 5 lub 7 byłych kandydatów na prezydenta. Z kodeksu administracyjnego na kary kilku lub kilkunastodniowego aresztu skazano kilkaset osób zatrzymanych po demonstracji opozycji 19 grudnia.
agkm