Partia Swoboda, szermująca hasłami nacjonalistycznymi, osiągnęła niespodziewanie dobre wyniki w wyborach parlamentarnych na Ukrainie. Ma trzydziestu siedmiu posłów w parlamencie. Tadeusz A. Olszański, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich prognozuje w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl, że dla Polski oznacza to problemy. W przyszłym roku przypada 70 rocznica rzezi wołyńskiej. Za ludobójstwo na Kresach współodpowiada Ukraińska Armia Powstańcza (UPA). Tymczasem w ideologii Swobody, żołnierze UPA są bohaterami narodowymi.
Co wiadomo o Swobodzie? Tadeusz A. Olszański zaznacza, że partia nie jest nowa, istnieje od 1991 roku, ale ostatnio zyskała na popularności, łącząc hasła tradycyjnego ukraińskiego radykalizmu z elementami nowoczesnych nacjonalizmów europejskich. Do tego trzeba dodać udaną strategię wyborczą. Jak mówi ekspert OSW, bardzo pomogła Swobodzie umowa ze Zjednoczoną Opozycją, na mocy której w części obwodów te partie nie rywalizowały ze sobą.
Analityk OSW zauważa, że Swoboda jest dość specyficzną organizacją. - Zgodnie z zasadą sformułowaną chyba jeszcze przez Lenina bierze i nie kwituje – zaznacza ekspert. Podaje przykład: choć niektórzy politycy tej partii nie stronili od haseł antysemickich, to partia była prawdopodobnie wspomagana przez szefa znanej europejskiej organizacji żydowskiej, ukraińskiego oligarchę, Igora Kołomojskiego. Tadeusz A. Olszański wskazuje też na braki kadrowe Swobody i brak doświadczenia w administracji, samorządach. -Nie rozumie, na czym polega rządzenie w rozumieniu zarządzania. Jednak w parlamencie posłowie Swobody nie muszą zarządzać. Za to będą na pewno dużo krzyczeć. A wejście Swobody do parlamentu oznacza dla Polski duże kłopoty związane z polityką historyczną – podkreśla Tadeusz A. Olszański.
Marsz pamięci UPA, 2011 rok, fot. svoboda.org.ua
70 rocznica nagłośni na Ukrainę sprawę rzezi wołyńskiej. Ekspert OSW nie przewiduje jednak, by Ukraińscy doszli w wyniku debat i rozliczeń z historią do takich wniosków, jakich życzyłaby sobie strona polska. Jakie są tego powody? Analityk wyjaśnia, że część środowisk biorących udział w debacie historycznej nie chce ujawnienia prawdziwego ”trupa w szafie” - chodzi o udział ukraińskich formacji ochotniczych w Holokauście, gdyż na Ukrainie Żydów i Polaków mordowały często te same osoby. Analityk dodaje, że sprawę UPA podnoszą często środowiska prorosyjskie, czasami wręcz sprzeciwiające się idei niepodległej Ukrainy. - Większość środowisk, które piętnują zbrodnie UPA i dążą do ujawniania prawdy o nich, to środowiska postkomunistyczne i rusofilskie, niekiedy wręcz wrogie niepodległości Ukrainy. Środowiska liberalnych historyków z zachodniej Ukrainy, którzy potępiają i jedno i drugie, to jest i UPA, i NKWD, są bardzo nieliczne, słabe, elitarne – zauważa ekspert.
Dlaczego obiektywnie nastawionych naukowców, komentatorów na Ukrainie ciągle jest mało? Tadeusz A. Olszański przypisuje to sowieckiej przeszłości Ukrainy– mówi, że państwa postsowieckie z reguły dziedziczą skłonność do radykalizmów, nieumiejętność i niechęć dyskutowania. Z drugiej strony zaznacza, że nie tylko Ukraina, ale również Polska, Europa radykalizują się coraz bardziej. Widać zmęczenie spokojnym dyskursem politycznym, prowadzonym przez zbliżone do siebie programem dwie główne partie.
Tadeusz A. Olszański przewiduje, że dyskusje o rzezi wołyńskiej będą się toczyć jeszcze przez wiele lat. Jest pewny, że nie zakończy ich pokolenie sześćdziesięciolatków, które wojna dotknęła w pewnym stopniu osobiście, a które dominuje obecnie w ukraińskiej polityce. Według niego Polacy w pierwszym rzędzie powinni zająć się poszukiwaniem miejsc, gdzie pochowano naszych zamordowanych rodaków i trzeba to zrobić w ciągu najbliższych kilku lat. Przypomina, że niedługo wymrą ludzie, którzy mogą wiedzieć na której łące, w którym miejscu w lesie, znajdują się groby. Ekspert OSW zauważa, że to ostatnie chwile, żeby chociaż nanieść punkty na mapę.
Specjalista Ośrodka Studiów Wschodnich zauważył przy tym, że nacjonalizm Swobody jest ograniczony terytorialnie do Wołynia, Galicji Wschodniej. Jest także prozachodni, antyrosyjski. O wiele bardziej obawia się, że na Ukrainie w siłę urośnie inny nacjonalizm, opierający się na idei Ukrainy jako części imperium rosyjskiego. Jest on z gruntu antyzachodni. Ekspert uważa, że to bardzo prawdopodobny scenariusz. Zaznacza, że taką ideologię mogą zagospodarować w pewnym momencie politycy, i to będzie bardzo poważne zagrożenie dla relacji Ukrainy z Polską i z Zachodem.
Upamiętnienie ofiar Wielkiego Głodu w listopadzie br.,; fot. svoboda.org.ua
Lider Swobody Ołeh Tiahnybok w Dniepropietrowsku, fot. svoboda.org.ua
Przeczytaj zapis rozmowy!
PolskieRadio.pl: Jakie są perspektywy partii Swoboda? Skąd wziął się jej dobry wynik w wyborach?
Tadeusz A. Olszański, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich: Swoboda – to historia sukcesu polityki ukraińskiej polityki ostatnich dziesięciu lat. Swego czasu była marginalną partyjką, nacjonalistyczną. To nie jest nowy gracz. Powstała w 1991 roku, długo była na zupełnym marginesie. Przez ten czas konsekwentnie budowano radykalną szowinistyczną organizację, z tym że nowoczesną. O ile organizacje postounwskie (wychodzące z tradycji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów) utkwiły w refleksji o narodzie i państwie w latach trzydziestych, to Swoboda przechwyciła tendencje współczesnych nurtów skrajnej prawicy europejskiej, łącznie z rasizmem, którego dawniej w ukraińskim ruchu nacjonalistycznym w ogóle nie było. Te współczesne nurty przechwytują elementy symboliki neonazistowskiej, znakomicie czują się w Internecie, w przestrzeni stron internetowych, blogowisk. Jednocześnie bardzo mocno nawiązują do radykalizmu, w tradycji rodem z OUN. To okazało się kluczem. Z jednej strony Swoboda wyszła do młodego pokolenia (teraz to już po części średnie pokolenie), którego nie zadowalała archaiczność i kombatanctwo Kongresu Ukraińskich Nacjonalistów i innych organizacji postounowskich. Z drugiej strony w jej krąg wchodzili również weterani UPA (Ukraińskiej Armii Powstańczej). To najczęściej nie są ludzie, którzy mordowali w latach czterdziestych, ale ci, którzy jako zupełna dzieciarnia poszli do UPA po 1944 roku – łączniczki, dzieci batalionowe. Decydują o tym względy biologiczne, a także okoliczność, że ludzie, których Sowieci wysyłali do łagrów, a nie pod mur, nie mieli wielkich win. Oficerów UPA, którzy nie zdradzili i nie przeszli na stronę NKWD, nie wysyłano na Kołymę, oni trafiali do piwnicy, skąd ich potem wyciągano.
Swoboda odniosła sukces w regionach Galicji Wschodniej. Podczas wyborów partia ta wykonała bardzo ciekawy ruch. Porozumiała się z Batkiwszczyną w sprawie podziału okręgów jednomandatowych. Dostała określoną ilość obwodów. Dzięki temu zdobyła pojedyncze mandaty w Kijowie i w Połtawie. Nie dostałaby ich, gdyby tam byli kandydaci Batkiwszczyny. Również w Galicji Wschodniej członkowie Swobody nie rywalizowali z Batkiwszczyną. Teraz ta partia będzie miała bardzo przyzwoity klub – sporo ponad 30 ludzi. Po raz pierwszy ukraiński nacjonalizm będzie tak mocno reprezentowany w parlamencie. Do tej pory był rozproszony w różnych partiach. KUN (Kongres Ukraińskich Nacjonalistów) miał kiedyś kilku deputowanych. Teraz będzie nacjonalistów więcej i będą widoczni.
Pytanie podstawowe: jaką przywódcy Swobody wybiorą linię polityczną. Jeśli będą chcieli realizować swoją linię programową, kierunek podstawowy jest taki: gra na ściąganie w swoim kierunku Batkiwszczyny, a więc jej rozpad. Oczywiście nie ma mowy o współpracy z Witalijem Kliczką, mimo deklaracji, że razem wejdą do większości. Oni go w ogóle nie uważają za opozycjonistę. Trzecia rzecz to nieprzejednana wrogość wobec komunistów. W związku z tym, jeśli ktoś będzie chciał uniemożliwić rozpatrywanie w parlamencie delikatnej sprawy, będzie mógł bardzo łatwo sparaliżować obrady, napuszczając swobodowców na komunistów i vice versa. Parlament ukraiński bardzo się różni od izb Europy Środkowej i Północnej. Często dochodziło w nim do przepychanek, awantur, bójek, bijatyk z udziałem kilkudziesięciu osób. Jeśli są dwie grupy radykałów, bardzo łatwo je sprowokować do awantury, napuszczając na siebie.
Dość często się mówi, także u nas, że Swoboda jest marionetką, że skrycie kieruje nią Partia Regionów i finansują ją oligarchowie. Owszem, pojawienie się tej partii jest korzystne dla regionałów, bo osłabia Zjednoczoną Opozycję. Nie znaczy to jednak, że tę partię tworzyli. Swoboda rzeczywiście dostaje pieniądze, prawdopodobnie także od oligarchy Igora Kołomyjskiego. Jest to o tyle pikantne, że przywódcy Swobody są znani z wypowiedzi antysemickich, a Kołomyjski jest Żydem i liderem jednej z ważnych europejskich organizacji żydowskich. Nie widzę w tym jednak żadnych gier, współpracy. Widzę tu obustronny cynizm polityczny.
Swoboda zgodnie z zasadą sformułowaną chyba jeszcze przez Lenina bierze i nie kwituje. ”Dają pieniądze – bierzemy, ale nie podejmujemy żadnych zobowiązań. A jeśli podejmujemy zobowiązania, to się z nich nie wywiązujemy”. Z drugiej strony Kołomyjski rzeczywiście sfinansował wybory lokalne w obwodzie tarnopolskim, bo chciał się odegrać na Julii Tymoszenko. Taka mała cyniczna polityczna intencja. Układy agenturalne też mogą odgrywać pewną rolę. Niedobre jest bowiem państwo, które nie ma agentury w kierownictwie organizacji radykalnych, niewykluczających użycia przemocy.
Mimo tych okoliczności, Swoboda jest samodzielną siłą polityczną, nie jest w układzie z nikim. I będziemy w Polsce mieć z nią problem.
Jest jeszcze jedna rzecz warta uwagi. Ta partia jest słaba kadrowo. Kiedy były wybory lokalne, bardzo wiele mandatów radnych z tej partii obejmowali studenci. Pojawiali się ludzie zupełnie niefachowi. U nich jest mało osób, które przeszły drogę np. przez rady różnych szczebli, przez pracę w wielkich NGO, w administracji państwowej. Ciekawe jest więc, do jakich trafią komisji. Partia Swoboda tylko w mieście Tarnopol jest samodzielna – bo w obwodach główna władza należy do wojewody mianowanego przez prezydenta, a nie do rady obwodowej. W obwodach nie ma zatem większego znaczenia, czy rada obwodowa jest zdominowana przez Swobodę czy przez Batkiwszczynę. Inaczej jest w miastach – tu działa władza samorządowa, mer jest z wyborów powszechnych. Przedstawciele Swobody w Tarnopolu rządzą kiepsko, nie mają doświadczenia i nie bardzo rozumieją, na czym polega rządzenie w rozumieniu zarządzania.
Dla odmiany, w parlamencie posłowie Swobody nie muszą zarządzać. Za to będą na pewno dużo krzyczeć. Wejście Swobody do parlamentu oznacza dla Polski duże kłopoty związane z polityką historyczną. I pięć, i dziesięć lat temu były ogromne kłopoty z uzgodnieniem wspólnego oświadczenia parlamentu Polski i Ukrainy w sprawie ludobójstwa na Kresach. W przyszłym roku mamy kolejną rocznicę, ostatnią okrągłą rocznicę ze znaczącym udziałem wielu świadków tych wydarzeń. W 80. rocznicę będzie ich już znikoma liczba. Sądzę, że w przyszłym roku takie wspólne oświadczenie nie może się udać. Zastanawiam się, czy nie byłoby dobrze w ogóle z tego zrezygnować i pozostawić międzypaństwową komponentę tych obchodów, ograniczając ją do szczebla prezydentów. Tam zresztą bardzo wiele uzgodnień i przygotowań już przeprowadzono.
Rocznica okrągła, więc obchody powinny być szeroko zakrojone.
Tak. Nie mogę mówić o szczegółach, ale wiem, że współpraca kancelarii prezydentów jest zaawansowana, są konkretne plany i wyznaczone konkretne miejsca. Inne obchody oczywiście też będą. Natomiast sądzę, że skoro nie ma szans na uchwalenie wspólnego oświadczenia parlamentu w sposób godny, bez karczemnej awantury w Kijowie, to moim zdaniem lepiej z tego zrezygnować. Uchwały parlamentu w takich sprawach mają wagę, jeśli są uchwalane przez aklamację, w atmosferze godności i jednomyślności. Jeżeli są wymuszane w atmosferze awantury, to przynoszą więcej zła niż dobra.
Problem nie zniknie. Będzie zresztą dużo sympozjów, seminariów.
Oczywiście. Sympozja na ten temat będą w Polsce i na Ukrainie, to bardzo dobrze. Myślę, że na Ukrainie rozpocznie się ponownie, tak jak dziesięć lat temu, wielka dyskusja na ten temat i przyniesie kolejny postęp w zrozumieniu tego, co rzeczywiście stało się w zachodnich obwodach obecnej Ukrainy, ówczesnych wschodnich województwach Polski. Ta wiedza jest na Ukrainie dalece niedostateczna. Zrobiony będzie dalszy krok, ale nie będzie to jeszcze krok ostateczny, na który liczymy. Powodem jest m.in. to, że bardzo wielu uczestników tej dyskusji, i to z obu jej stron, a zwłaszcza ze strony narodowo-demokratycznej, boi się prawdziwego trupa w szafie. Chodzi o udział ukraińskich formacji ochotniczych przy boku Niemców w Holokauście. W Polsce ujawnienie mordu w Jedwabnem wstrząsnęło życiem politycznym i społecznym. Na Ukrainie takich Jedwabnych są setki. Wydanie na Ukrainie ”Skrwawionych ziem” Timothy’ego Snydera poruszyło historyków. Na Ukrainie wydano również książkę ”Holokaust przy pomocy kul”, pokazujący, że Żydów z ziem ukraińskich, białoruskich, rosyjskich, w większości nie wywożono do komór gazowych. Ich po prostu mordowano na miejscu, rozstrzeliwano. Symbolem tego jest kijowski Babi Jar. To jest ten trup w szafie, którego każdy się boi dotknąć.
Jeśli chodzi o zachodnią Ukrainę, rzecz jest w tym, że Żydów w 1942 roku i Polaków w 1943 i 1944 roku mordowali w dużej mierze ci sami ludzie. Na początku 1943 roku na rozkaz OUN większość ukraińskich formacji policyjnych z Wołynia zdezerterowała z bronią w ręku i stworzyła człon UPA. Ci sami ludzie. Zresztą, nauczyli się masowego wyżynania w pień ludności, całych miejscowości, robiąc to w asyście Niemców rok wcześniej. Rozumiem, że to jest dla Ukrainy dramatyczny problem.
Ma on drugi wymiar, który my rzadko dostrzegamy, iż większość środowisk, które piętnują zbrodnie UPA i dążą do ujawniania prawdy o nich, to środowiska postkomunistyczne i rusofilskie, niekiedy wręcz wrogie niepodległości Ukrainy. Środowiska liberalnych historyków z zachodniej Ukrainy, którzy potępiają i jedno i drugie, to jest i UPA, i NKWD, są bardzo nieliczne, słabe, elitarne. Tego problemu w naszych dyskusjach nie ma – otóż na Ukrainie są dwa środowiska, z których jedno drugie uważa za zdrajców narodu. To jest problem, który moim zdaniem rozwiąże dopiero przemiana pokoleniowa. Ludzie mojego pokolenia, czy też mający dzisiaj około 60 lat, są zbyt głęboko przez historię swoich rodzin umoczeni w zdarzenia II wojny światowej, aby być zdolni do przełomu, którego potrafiliśmy dokonać w Polsce. U nas stało się to m.in. dzięki temu, że nie było tak dramatycznego rozłamu między dwiema frakcjami myślenia historycznego.
Marsz pamięci UPA w 2010 roku, fot. svoboda.org.ua
Dlaczego taką słabą siłę przebicia ma nurt obiektywny?
W dalszym ciągu w debacie publicznej, nie tylko na Ukrainie, nadają ton dzieci uczestników wojny. Są to ludzie, których wojna dotknęła pośrednio, ale osobiście. Ja straciłem w czasie wojny sześcioro wujów, ciotek, stryjów, wiem, że w związku z tym nie miałem kuzynów. Mówię więc o sytuacji pokoleniowej. Ludzie około sześćdziesiątki są osobiście dotknięci historią, wojną. A dlaczego liberałowie są słabi – sowietyzm nie sprzyjał rozwojowi postaw liberalnych. Postsowietyzm dziedziczy skłonność do poglądów radykalnych i brak skłonności do dyskusji, nie tylko na Ukrainie, czy w Rosji, ale w wielu krajach. Liberałowie, jeśli rozumieć tu nie poglądy ekonomiczne, ale na sferę wartości, są w tych wszystkich społeczeństwach dość nieliczną grupą. Na Ukrainie są słabi z jeszcze jednego powodu: główny nacisk w dyskursie publicznym leży na kwestii narodu. A inaczej niż w Polsce, problem narodu w państwie nie jest jeszcze rozstrzygnięty. Tam naród, to znaczy obywatele kraju¸ jest podzielony na trzy wielkie strefy językowe, ukraińską, rosyjską i surżykową, ludzi mówiących niekulturalną gwarą. Walczą ze sobą dwie wykluczające się tradycje państwa, walki o niepodległość, przede wszystkim z Rosją, a z drugiej strony tradycja budowania imperium z Rosją. Nie jest to zatem pole do rozwoju postaw umiarkowanych, liberalizmu, do ważenia racji. W Polsce przed odzyskaniem niepodległości i tuż po nim, po I wojnie światowej, również nie było pola do ważenia racji. To bardzo trudne dla społeczeństwa, które jest bardzo głęboko podzielone, i dla państwa, które po raz pierwszy w tysiącletnich dziejach narodu istnieje przez 20 lat w warunkach stabilności i pokoju. To bardzo krótko. Nie widzimy tej perspektywy 20 lat, bo my wcześniej przez 70 lat mieliśmy państwo, a przed rozbiorami mieliśmy ogromną tradycję. Ukraina tego nie ma, mitologizuje różne odcinki historii, jednak nie da się uciec od tego, że państwo ukraińskie sprzed 1991 roku, podczas krótkich okresów kiedy istniało, było w stanie permanentnej wojny.
Naprawdę chciałbym, żeby Ukraińcy szybciej dojrzewali, żeby więcej było znaków skruchy, tak jak kiedyś postępowali Niemcy. Rozumiem jednak, że dla mojego pokolenia to jeszcze za wcześnie. Oni mają wciąż problemy ustalenia normatywnej narracji narodowej, tego jakim państwem mają być. W atmosferze takiej walki niewiele jest miejsca dla ważenia racji i umiarkowania. Tym bardziej, że świat współczesny raczej odchodzi od umiarkowania i argumentowania. W polityce rośnie składowa radykalizmów, odmów dyskusji, uznania, że jest tylko jedna racja i jest to moja racja. Ten trend jest obecny na Ukrainie. W Europie jest trochę lepiej, ponieważ istnieje jeszcze stara tradycja demokracji mieszczańskiej. Tam gdzie jej nie ma, jest problem.
Jak sobie radzić z tą sytuacją? Środowiska opiniotwórcze okopały się na pozycjach, a może należałoby znaleźć jakiś sposób, żeby prawdy polska i ukraińska nie prowadziły do starć, a do czegoś konstruktywnego.
Uważam, że dyskusja sama w sobie jest dobra. Nawet jeżeli wnioski pojawiające się w toku dyskusji są nam niemiłe, to sam spór niesie więcej dobra niż zła. Jeśli chodzi o Ukrainę, z czasem ta postawa będzie się zmieniać. Jednak tak jak rana Holokaustu pozostanie na pokolenia, jak na Ukrainie rana Wielkiego Głodu zostanie na pokolenia, tak rana rzezi Polaków na Kresach będzie trwała. Nie można zatrzeć wydarzeń ze stosunkowo niedawnej przeszłości. Nie cofniemy się do sytuacji z 1941 roku. Tamtych ludzi zamordowano.
Moim zdaniem jedyną rzeczą ważną w tej chwili na kilka najbliższych lat, to identyfikacja miejsc, gdzie spoczywają i zostali porzuceni pomordowani Polacy. Daleko nie wszystkich pochowano na cmentarzach. W tej chwili wymierają bądź tracą pamięć ludzie, którzy te miejsca znają. Jeśli chodzi o znaną sprawę Ostrówek, to dlaczego nie było w zeszłym roku uroczystości w tym miejscu? Dlatego, że znalazł się uczciwy Ukrainiec, który nie chciał z sekretem iść do grobu i pokazał współpracownikom profesora Leona Popka, gdzie jest tak zwane Trupie Pole, czyli druga z masowych mogił tej rzezi. Według historyków, są tam jeszcze przynajmniej dwa takie miejsca. Nikt ich jeszcze nie pokazał.
Nawet jeśli nie w każdym z takich miejsc można postawić krzyż i pomnik, to warto choć oznaczyć je na mapie, aby można było tam powrócić. Tych miejsc, których nie zidentyfikuje się w ciągu najbliższych 3-5 lat, nie znajdziemy już nigdy. To nie są miasta ani rozwijające się wsie, gdzie za kilkanaście lat poruszy ziemię koparka. Są to na ogół lasy. Jeżeli poważnie traktujemy nasz stosunek do zmarłych, to nasza narodowa powinność.
Dyskusje będą się toczyć, czasem bardziej będą satysfakcjonować jednych, czasem drugich. Może powstaną lepsze filmy – na razie Ukraińcy nakręcili o UPA nieznośne, także na poziomie artystycznym, agitki. Na przykład film „Atentat”, to było ciężkie przeżycie dla kinomana z długim stażem.
Zdarzają się przez cały czas sytuacje, że stawia się pomniki dowódcom UPA, co z punktu widzenia Polaków jest bardzo bolesne.
To jest dla nas trudne do przyjęcia: pomniki Stefana Bandery, Kłyma Sawura, innych. Trudne są jednocześnie dla nas do przyjęcia próby stawiania pomników Józefa Stalina, a takie również były w zeszłym roku. O nich wiemy mniej. Na Ukrainie jest cała masa starych pomników Lenina i innych jemu podobnych. Zaledwie dwa lata temu usunięto z ulic Kijowa pomnik Stanisława Kosiora, jednego z głównych sprawców Wielkiego Głodu (Hołodomoru), największej katastrofy w dziejach Ukrainy. Notabene, był Polakiem, rodem z Zambrowa – choć... bolszewicy nie mieli narodowości.
Radykalizm nacjonalistyczny będzie rósł, podobnie neokomunistyczny radykalizm na wschodzie Ukrainy, a bardziej radykalnie będzie i w Polsce, i w Europie. Mamy wyraźnie objawy zmęczenia systemami quasi-dwupartyjnymi, gdzie są dwie partie establishmentu, o umiarkowanym realnym programie i prowadzące bardzo podobną politykę. Przeciwko tym partiom w bardzo wielu krajach narasta opozycja z prawa i z lewa. Wygaszenia tego trendu nie należy oczekiwać. Tak będzie i na Ukrainie, w dwóch formach.
Czy te sprawy polityki historycznej mogą pogorszyć relacje między Polską a Ukrainą? Będą na pewno przypadki mówienia nieprawdy o UPA.
Myślę, że to nie pogorszy relacji. Mam wrażenie, że główny nurt stosunków polsko-ukraińskich od dość dawna biegnie obok polityki tożsamości i polityki historycznej. Nie oceniając tego, sądzę że tak będzie dalej. Te sprawy będą co jakiś czas, na pewno najbliższej wiosny i latem, przedmiotem gwałtownych polemik, publicznych, medialnych, być może jakichś oświadczeń dyplomatycznych. Tak naprawdę jednak nie będą wiele ważyły w stosunkach międzypaństwowych.
Tak naprawdę obawiam się, że na Ukrainie może urosnąć w siłę ten drugi nacjonalizm ukraiński, o którym w Polsce niewiele wiemy, nacjonalizm imperialny. Postrzega on Ukrainę jako współbudowniczą imperium rosyjskiego, naród współimperialny. Odwołuje się z jednej strony do tradycji powstań kozackich, skierowanych przeciw Polsce, z drugiej strony do takich postaci jak Iwan Paskiewicz, postać złowroga dla Polski. To może być rzeczywiście groźne. Nacjonalizm etniczny zachodnioukraiński pozostanie ograniczony do Galicji Wschodniej, trochę Wołynia, wychodźców z tego regionu. Ów drugi nacjonalizm może stać się rzeczywiście powszechny – to państwowotwórczy nacjonalizm imperialny, prorosyjski, a więc antypolski. Nacjonalizm etniczny, taki który wyznaje Swoboda, jest równie antyrosyjski, co antypolski, ale w związku z tym musi się równoważyć.
Tego drugiego nacjonalizmu (imperialnego) rzeczywiście się boję. Są pewne znaki zapowiadające, że te tendencje się rozwijają. Na razie nie widać ośrodka politycznego, który chciałby do nich sięgnąć. Jeśli taki ośrodek się pojawi, będzie to miało dużo poważniejszy wpływ na relacje z Polską, ale przede wszystkim z Zachodem. Nacjonalizm Swobody czy postounowski jest prozachodni. Tamten drugi jest radykalnie antyzachodni.
Czy jest zagrożenie, że taki ruch się rozwinie? To kwestia tego, kiedy ktoś dostrzeże w tych tendencjach możliwość rozgrywki politycznej. Przeciw temu zagrożeniu nie można nic zrobić, bo jest to kwestia wewnętrznej dynamiki społecznej na Ukrainie.
Czy ktoś wierzy w opowieści o odtworzeniu imperiów, oprócz ideologów?
Nie chodzi o odtworzenie imperium, ale o narrację narodu imperialnego. Swego czasu barwna postać ukraińskiej polityki Dmytro Korczyński tłumaczył, że powinno powstać odnowione imperium ze stolicą w Kijowie. Takie sny są. Póki są to sny groteskowych awanturników i kiepskich poetów, pół biedy. Jednak kiedyś tego rodzaju postać, Eduard Limonow, została wykreowana do rangi ważnej postaci politycznej. Była kiedyś w Rosji partia narodowo-bolszewicka, a właściwie nazistowsko-bolszewicka. Limonow to postać groteskowa, ale zjawił się ktoś, kto uznał, że zagranie taką kartą może mu przynieść korzyści. Taki ktoś może się znaleźć na Ukrainie.
Innym zagrożeniem dla relacji polsko-rosyjskiej jest dalsze uniezależnianie Ukrainy od Rosji. Nie chodzi o jednorazowe symboliczne uzależnienie, co zresztą Rosji nie jest do niczego potrzebne, ale kolejne kroki uzależniające Ukrainę gospodarczo. Im więcej takich uzależnień, tym mniej miejsca na współpracę polsko-ukraińską i tym większe zagrożenie, że współpraca gospodarcza z Ukrainą będzie się stawała w istocie zakamuflowaną współpracą z Rosją, a inwestycje ukraińskie w Polsce będą się stawać w istocie inwestycjami rosyjskimi, za którymi będą szły inne cele polityczne.
Z Tadeuszem A. Olszańskim, ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich, rozmawiała Agnieszka Kamińska, portal PolskieRadio.pl
Wkrótce więcej na temat:
- nowego ukraińskiego parlamentu
- wyborów prezydenckich na Ukrainie w 2015 roku
- losu Julii Tymoszenko i europejskich szans Ukrainy