Idziesz do kantoru, żeby kupić dolary, a dolarów nie ma. Przed kantorem ludzie siedzą od tygodnia. W sklepie AGD nic nie ma, oprócz telewizorów po 50 000 złotych.
Z punktu widzenia przeciętnego Białorusina sytuacja wygląda następująco. Wychodzisz z domu do sklepu, patrzysz na cennik i sprzedawca przy tobie zmienia ceny na większe. W ciągu kilku tygodni ceny mogą zmienić się dwukrotnie, a nawet trzykrotnie. Miesiąc temu banany kosztowały 6000 rubli, a teraz kosztują 12000, nawet 14000 rubli. Cały czas musisz oszczędzać, coś kombinować, natychmiast chwytać promocje.
Elektronika, telewizory – tych w ogóle brak w sklepach. Te które zostały, kosztują 60-70 mln rubli - w przeliczeniu na polską walutę to 50 tysięcy złotych. To coś niemożliwego.
Idziesz do kantoru, żeby kupić dolary, a dolarów nie ma. Przed kantorem stoi duża kolejka, połowa ludzi na krzesłach. Już ponad tydzień czekają na kupienie obcej waluty. Wystarczy mieć do sprzedania 5-10 dolarów, a ludzie od razu rzucają się na ciebie. Chodzi o to, żeby wydać jak najszybciej białoruskie ruble, bo tracą wartość codziennie.
Takie rzeczy jak, np. bilety na pociąg wcześniej lepiej było kupić u kierownika pociągu, teraz już lepiej kupić w kasie. I tak będzie taniej, niż zapłacić konduktorowi bez podatku i na dodatek w dolarach.
I właśnie w takim chaosie ludzie żyją. Zamiast pracować, cały czas muszą kombinować.
O sytuacji gospodarczej jest taka anegdota na Białorusi. Obama mówi: Średni zarobek u nas to 2000 dolarów. Po spłacie podatków zostaje 1000 dolarów. Ja w ogóle nie rozumiem jak ludzie mogą przeżyć za tysiąc dolarów. Potem mówi prezydent Polski, Komorowski: W Polsce średni zarobek to 2000 złotych, po spłacie podatków zostaje 1000. Nie rozumiem, jak starcza im 1000 zł, żeby przeżyć. Potem występuje Łukaszenka i mówi: Średni zarobek na Białorusi to 300 dolarów, spłata podatków około 400 dolarów Nie rozumiem, gdzie oni znajdują jeszcze około 100 dolarów, żeby spłacić te podatki". Właśnie tak można scharakteryzować białoruską gospodarkę.
Franciszak Wiaczorka