Zaczęło się w niedzielę, w wigilię świętego Antoniego. Co roku mer Lizbony organizuje wesele kilkunastu wybranym parom. Większości z nich nigdy nie byłoby stać na tak wystawny ślub. Jedyny minus dla młodej pary – trzeba co najmniej do północy trzymać się jako tako w pionie, bo właśnie wtedy przez centrum Lizbony przechodzą pochody ludowe (Marchas Populares) i świeżo zaślubieni. Na oczach całej Lizbony i tysięcy turystów nie wypada wszak poruszać się chwiejnym krokiem...
No właśnie - Marchas Populares, ciekawe zjawisko. Grupy folklorystyczne z najważniejszych dzielnic Lizbony (na przykład znanej fanom futbolu Benfiki) przez wiele miesięcy przygotowują pstrokate stroje, styropianowe dekoracje, układy choreograficzne i swojskie przyśpiewki, by zaprezentować się przed tysiącami widzów i – przede wszystkim – jury. Wybory najlepszej grupy NAPRAWDĘ budzą tu spore zainteresowanie, a o zwycięzcach piszą następnego dnia gazety i mówią telewizje. Cóż – co kto lubi.
fot. D. Rados
Po Marchas Populares setki tysięcy ludzi rozpełza się po wąskich uliczkach Lizbony (w tym roku wielu z nich miało na głowach rozdawane przez producentów piwa czapeczki z fryzurą „na Piasta Kołodzieja” i przyszytą łysinką stylizowaną na świętego Antoniego). Zaczyna się Zabawa przez wielkie Z. Największą popularnością cieszy się Alfama – najstarsza dzielnica miasta, słynąca z urokliwych uliczek i prania rozwieszonego tuż pod nosem turystów. Tam też skierowałam swoje kroki. Od razu uprzedzam, że nie da się rozwinąć zbyt dużej prędkości – na ulicach panuje nieopisany ścisk. Atmosfera jest jednak przesympatyczna i niepowtarzalna.
fot. D. Rados
Nieodzownym elementem dnia świętego Antoniego są sardynki. Co roku tworzone jest zresztą specjalne sardynkowe logo Festas de Lisboa:
fot. materiały promocyjne Lizbony
fot. materiały promocyjne Lizbony
Sardynki grilluje się na ulicy i sprzedaje wsadzone w całości, z głową i ośćmi, w bułeczkę. Jedzenie jej w gigantycznym tłumie nie należy do najbardziej higienicznych czynności na świecie, ale jest niezapomnianym przeżyciem. Chyba nawet stary dobry polski smażony śledzik w panierce ustępuje portugalskiej sardynce z grilla (mam nadzieję, że moja mama tego nie przeczyta. Ale w razie czego – mamo, Twoje śledzie są naprawdę doskonałe!) . I od razu dobra rada dla niewtajemniczonych – albo sangria, albo sardynka. Nie da się zjeść rybki w bułce trzymając jednocześnie kubek ze słodkim winem. Nie da się i już.
Kiedy już nasycimy ciało, czas na pokarm dla duszy. Przeżycia estetyczne, oprócz wszechobecnej muzyki wszelkiego sortu, zapewnią nam piękne, kolorowe girlandy i lampiony zawieszone między balkonami.
fot. D. Rados
I tak właśnie wygląda święto Lizbony. Miasto spowite smakowitym, sardynkowym dymem, sangria za 1,5 e (radzę jednak nie korzystać z jej dobrodziejstw bez umiaru...), muzyka, tysiące ludzi z całego świata (a mimo to awantury i bójki są rzadkością), zabawa do białego rana, bo następnego dnia nie trzeba iść do pracy (przezorne władze stolicy ustanowiły 13 czerwca dniem wolnym).
Turysto, obieżyświacie, podróżniku! Jeśli chcesz przyjechać na drugi kraniec Europy, zrób to właśnie w dzień świętego Antoniego. Zobaczysz Portugalię w pigułce. Następna okazja już za niecały rok!
Adriana Bąkowska, IAR