"Czytając Twoje pismo (bo wszyscy wiemy, jak bardzo ono jest Twoje) chroniłeś mnie od zagubienia i rozpaczy. A także tego, że nie żyłem - i nie chcę żyć - na kolanach" - pisał w Zbigniew Herbert do Jerzego Turowicza w ciemnych latach 50.
W Dwójce rozmawialiśmy z przyjaciółmi o Jerzym Turowiczu i o jego "Tygodniku Powszechnym". W grudniu przypadła bowiem setna rocznica jego urodzin.
- Jerzy był człowiekiem nadzwyczajnej dobroci, łagodności, poczucia humoru, ale przy tym miał nieugięte zasady życiowe i wymagania. To połączenie, które się prawie nie zdarza - mówiła przyjaciółka Turowicza, scenograf Krystyna Zachwatowicz. Miłosz podobnie pisał o nim, że miał postać i siłę anioła, ale równocześnie uśmiech sprytnego lisa i to mu pomagało w działaniu.
W 1953 roku odmówił publikacji nekrologu Stalina w "Tygodniku Powszechnym". Pismo zostało zamknięte. Dopiero po 3 latach wróciło do krakowskiej redakcji. W 1964 Turowicz podpisał List 34, sprzeciwiający się narastającym ograniczeniom wolności słowa. "Tygodnik", zwłaszcza w latach 80., był nieformalnym organem prasowym środowisk opozycyjnych.
- Jak się u niego było, można było mówić o rzeczach najprostszych, a od nich przechodziło się do rzeczy ważnych - mówiła w Dwójce Julia Hartwig, która współpracowała niedawno przy publikacji książki "Wspólna obecność. Korespondencja Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego z Anną i Jerzym Turowiczami".
- To był człowiek, który potrafił się zainteresował każdym - wspomina dalej Hartwig - Mało znałam ludzi, którzy mieli wrodzony zmysł demokratyczny; może to wynikało z katolicyzmu. On miał takie poczucie, że każdemu się coś należy i on ma to ludziom oddać. Nigdy się z tym nie afiszował, był bardzo skryty. Jak to mówią w Ewangeliach, "po czynach jego poznacie go". Tak właśnie było z Jerzym.
usc