– Przeciwko skostniałej konwencji operowej zbuntowano się właściwie już w XIX wieku; wówczas jednak sprzeciw dotyczył samego śpiewu, sprowadzania go do czystej wirtuozerii – opowiada Monika Pasiecznik.
Do zakwestionowania wszystkich elementów tradycji teatru muzycznego doszło w drugiej połowie XX wieku. Sztuka zaczęła "wychodzić" z instytucji – teatrów, muzeów – i przenosić się, na przykład, do klubów. Pojawili się też niezwiązani z przybytkami kultury artyści, którzy na własną rękę tworzyli dzieła z pogranicza różnych sztuk – opery, baletu. - Instytucje przestano uważać za jedyne miejsca zapewniające wysoką jakość prezentowanych dzieł dlatego powinny one walczyć o to, by sztuka oferowana odbiorcy w ich ramach nie straciła znaczenia dla odwiedzających – uważa gość "Bitej godziny".
Jako przykład dobrze działającej instytucji Pasiecznik podaje Muzeum Fryderyka Chopina, w którym zrealizowano ostatnio bardzo ciekawy pokaz multimedialny. - Otwarcie się na nowość – oto, co pozostało dziś instytucjom kulturalnym, jeśli nie chcą, by przedstawiane w ich ramach sztuki przestano doceniać – dodaje.
Gość "Bitej godziny: przytacza też jeden z licznych przykładów łamania konwencji w teatrze muzycznym. – Pomysłów jest mnóstwo – na przykład, wprowadzanie orkiestry na scenę. Dawniej muzycy siedzieli w kanale orkiestrowym; dziś, nierzadko, muszą również brać udział w akcji.
Inny ciekawy przykład to teatr muzyczny Heinera Goebbelsa, który każe muzykom wychodzić ze swoich ról, z dziedzin, w których są profesjonalistami. - Nieraz muszą grać na innych instrumentach, niż te, do których przywykli – na przykład, skrzypek zostaje zmuszony do zagrania na… puzonie. Co ważne, nowych dla siebie czynności artyści wcale nie wykonują, jak można by się było spodziewać, nieudolnie; są do nich wdrażani. Dzięki podobnym praktykom muzycy poszerzają zakres swoich umiejętności – przekonuje Monika Pasiecznik.
Rozmawiała Ewa Szczecińska