Agata Kwiecińska: Rozmawiamy w Krakowie, mieście, które odwiedza Pan po raz pierwszy. Ale to chyba ważne dla Pana miejsce, bo stąd pochodził Pański dziadek. Miał Pan czas na to, by szukać jego śladów tutaj?
David Lang: Spędziłem trochę czasu na krakowskim Kazimierzu. Cieszę się, że tu trafiłem. Myślę, że korzenie wielu rodzin amerykańskich Żydów prowadzą właśnie do Krakowie. Mój dziadek urodził się tutaj, ale wyjechał, bo poznał moją babcię, która pochodziła z Wiednia. Przeprowadzili się do Niemiec i tam urodziła się moja matka. Potem, gdy Hitler doszedł do władzy, rodzina wyjechała do Ameryki. Niewiele wiedzieliśmy o polskich korzeniach dziadka, poza tym słabo go znałem. To był bardzo dziwny człowiek, ale pamiętam go, bo dał mi jedną z najważniejszych lekcji w życiu. Właściwie pamiętam tylko jedną rozmowę z moim dziadkiem z Krakowa. Miałem 8 lat i z jakiegoś powodu, ale już nie pamiętam z jakiego, byłem pod jego opieką. I wtedy przekazał mi taką mądrość: Powiem Ci jedną rzecz, Davidzie. Nigdy nie pracuj dla kogoś innego. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat to mi powiedział. Nie pamiętam żadnej rozmowy – ani wcześniej ani później. Nie znałem go właściwie, ale tę lekcję pamiętam.
Agata Kwiecińska: A jak wyglądała pierwsza ważna muzyczna lekcja w Pana życiu? Skąd się wzięły muzyczne zainteresowania? Pana rodzice byli muzykami? Grał Pan na jakimś instrumencie? Jak to się stało, że postanowił Pan zostać kompozytorem?
David Lang: Moi rodzice byli zupełnie „niemuzyczni”. Z muzyką nie mieli nic do czynienia. Byli emigrantami – mądrymi, zdolnymi, pracowitymi. Ojciec jest lekarzem, mama była bibliotekarką, a my z moją siostrą też mieliśmy zostać lekarzami albo naukowcami. Rodzice dbali o nasz kulturalny rozwój, chodziliśmy do teatru, do muzeów, ale muzyka ich za bardzo nie interesowała. Wszystko zaczęło się przypadkiem… Miałem 9 lat, był deszczowy dzień i nie mogliśmy wyjść ze szkoły podczas długiej obiadowej przerwy. Posadzono nas w dużej sali i kazano oglądać film. A film to był jeden z tych fantastycznych programów dla dzieci prowadzonych przez wielkiego Leonarda Bernsteina. W tym odcinku dyrygował I Symfonią Szostakowicza, a potem obracał się do dzieci i mówił, że Szostakowicz skomponował ten utwór w wieku 19stu lat i dzięki niemu stał się natychmiast sławny. I pamiętam co wtedy pomyślałem: Mam 10 lat, też tak mogę, uda mi się! Dostałem absolutnego fioła na punkcie Szostakowicza. Interesowała mnie muzyka wszystkich kompozytorów, niezależnie od stylu. Zacząłem pożyczać od ludzi rozmaite instrumenty i sprawdzałem, jak się na nich gra. Moi rodzice byli kompletnie zagubieni, nie mieli pojęcia, co się dzieje, mieli do tego ogromny dystans. A ja szybko stałem się totalnym rusofilem. Tak to się zaczynało. Poznawałem muzykę od razu od strony kompozytorskiej. Zazwyczaj jest inaczej, najpierw gra się na instrumencie, a potem piszę się pierwsze utwory dla siebie, na dobrze znany instrument. Mnie granie na czymkolwiek zupełnie nie interesowało, wciąż jestem w tym beznadziejny, jestem kiepskim muzykiem-wykonawcą. Poznawałem nowe instrumenty na tyle, by móc na nie komponować. Tworzenie muzyki, tylko to mnie interesowało i dlatego chciałem wiedzieć co robi każdy kompozytor na świecie. Czym się zajmuje, co pisze….