Joe Brainard w wieku 27 lat wpadł na prosty, lecz pomysłowy sposób kompozycji swych wspomnień: krótkie notki, obrazy, wyimki z pamięci obejmujące wiele obszarów życiowych doświadczeń. Ciąg osobistych, często intymnych fragmentów, które zawsze rozpoczyna tytułowe: "Pamiętam…". Bardzo wysoko oceniał tę pozycję choćby Paul Auster. "To jedna z kilku naprawdę oryginalnych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałem" - przyznawał.
Na przełomie lat 60. i 70. książka ukazała się najpierw w trzech zeszytach. Pełne wydanie opublikowano w 1975 r. Teraz przetłumaczone przez Krzysztofa Zabłockiego "I remember" ukazało się w Polsce.
Amerykański pisarz był jednak przede wszystkim artystą sztuk wizualnych. – To jeden z tych twórców, którego ceni się za dorobek w jednej dziedzinie, ale przedstawia jako artystę w innej – zauważyła krytyk sztuki Adriana Prodeus. – W świecie sztuk pięknych jest prezentowany jako poeta i prozaik. Trudno przypisać go do jednej kategorii, dlatego mówi się, że przybywa skądinąd – dodała.
Zdaniem gościa audycji "O wszystkim z kulturą" Joe Brainard był twórcą intuicyjnym, żywiołowym, niespokojnym i nadpobudliwym. – Od samego początku w jego sztuce było widać, że eksperymentuje z różnymi mediami i materiałami. Głównie robił kolaże. Sam Brainard miał kiedyś powiedzieć, że nie wie, jak tworzą się te dzieła. Jego pracownia i panujący w niej bałagan również postrzegał jako taki kolaż – opowiadała Adriana Prodeus.
W rozmowie o autorze "I remember" udział wzięli także Marcin Sendecki, poeta i krytyk literacki, oraz Krzysztof Zabłocki, tłumacz książki.
Audycję prowadził Jacek Wakar.
mc/fbi