Pamiętam stwierdzenie wypowiedziane przez Profesora Leszka Kolakowskiego na VII Zjeździe Filozoficznym w Szczecinie jesienią 2004 roku, którego to Zjazdu był Kołakowski gościem honorowym: w Niemczech, w kręgach akademickich, panuje obiegowa opinia, że jeśli filozof mówi rzeczy powszechnie zrozumiałe, to się ośmiesza. Stąd wniosek, że filozofia, przynajmniej według tej obiegowej opinii, nie jest przeznaczona dla wszystkich, lecz tylko dla wybranych, że filozof tylko dla takich jak on pisze i tylko podobnym sobie przekazuje prawdy, co do których zdobył niepodważalną pewność.
Filozofia jest więc tak elitarna, że tylko nieliczni mogą dostąpić zaszczytu uczestnictwa w tej skarbnicy mądrości, nieliczni, którzy wyróżniają się czy to zdolnościami intelektu, czy pięknem ukształtowania moralnego charakteru. Tej opinii zadaje kłam praktyka życiowa: społeczeństwo niewiele sobie robi z istnienia wyalienowanych filozofów, tym bardziej, że ich teorie nie przekładają się na widoczne osiągnięcia, które czyniłyby życie lepszym czy łatwiejszym. To prawda - większość ludzi nie zna ani jednej teorii fizycznej, ale przecież wszyscy korzystamy z dobrodziejstw techniki. Dlatego też myślenie o filozofii jako dziedzinie nadzwyczajnej, nieomal boskiej, jak chciał Arystoteles, wydaje mi się bardzo podejrzane, by nie powiedzieć – śmieszne.
Filozofia dla "zwykłych ludzi"
Jak się zdaje, Kołakowski w pełni podziela to przekonanie, że filozofia musi być także dla, jak to się mówi, zwykłych ludzi, przekonanie, mające za sobą tradycję nowożytną i oświeceniową, w której taka myśl była żywa. Ani Kartezjusz, ani Spinoza nie byli filozofami akademickimi, Kant zaś miał nadzieję, że jego filozofia krytyczna będzie rozpowszechniana, czy wręcz po prostu nauczana jak każdy inny przedmiot na uniwersytetach, dlatego napisał Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki…, które miały w przystępny sposób umożliwić zrozumienie treści zawartych w Krytyce czystego rozumu. Nie jest wcale oczywiste, że gdy filozof mówi językiem prostym i zrozumiałym, to mówi banały, ani też nie jest bezsporną prawdą, że gdy mówi zawile i niezrozumiale, owych banałów nie wygłasza. Być może prawdy filozoficzne są w ogóle banalne i dlatego ludzie tak mało się nimi interesują.
Filozofowie, jak Arystoteles czy Kant, trudzili się nad tym, by pokazać, że podstawowe pojęcia organizujące nasze doświadczenie, tzw. kategorie, same z doświadczenia się nie wywodzą. Ale cóż bardziej oczywistego niż powiedzenie, że jakkolwiek długo patrzylibyśmy na drzewo, nie wypatrzymy w nim kategorii substancji, albo jakkolwiek wnikliwie obserwowalibyśmy dwa różne zdarzenia, nie dojrzymy łączącej je relacji przyczynowo-skutkowej!
Celem Kołakowskiego nie jest, rzecz jasna, sprowadzanie filozofii do zbioru banałów, a tym bardziej ośmieszanie i pomniejszanie znaczenia myśli wypowiadanych przez wielkich filozofów. Należy on bowiem do tych nauczycieli filozofii, którzy potrafią myśl filozoficzną popularyzować nie banalizując jej jednocześnie. Tak umieją robić tylko ci, w których, mówiąc nieco wzniośle i metaforycznie, filozofia żyje, którzy zdobyli władzę nad światem idei. Bo dlaczegóżby, popularyzując, filozofii nie uczyć? Wyjście z jaskini obliguje do powrotu do niej, mówi Platon w Państwie. Szkoda, że filozofowie zapomnieli o Platońskim przesłaniu; społeczeństwo odwzajemniło im się zapominając o nich.
O wielkich filozofach w prosty sposób
Oprócz zaliczanej dziś do klasycznych pracy Główne nurty marksizmu czy książek z zakresu filozofii religii i historii filozofii XVII wieku (jak np. Notatki o współczesnej kontrreformacji, Jeśli Boga nie ma... O Bogu, Diable, Grzechu i innych zmartwieniach tak zwanej filozofii religii, Horror metaphysicus, Bóg nam nic nie jest dłużny. Krótka uwaga o religii Pascala i o duchu jansenizmu), warto wspomnieć o książkach Kołakowskiego adresowanych nie tyle do zawodowych filozofów, co raczej do publiczności szerszej, nieakademickiej, takich jak choćby seria pod nazwą O co nas pytają wielcy filozofowie? Niewątpliwie ta książeczka, składająca się z „wykładzików” – jak sam autor nazywa swoje teksty – prezentowanych wcześniej w programie drugim TVP urzeka prostotą stylu i jasnością ujęcia przedstawianej myśli. Zadanie, jakie stawia sobie autor, należy uznać za ze wszech miar pożyteczne: „Chciałbym mówić o wielkich filozofach w taki sposób, by u każdego wyłowić jedną myśl, która dla niego samego jest ważna, należy do filarów domu, jaki zbudował, a zarazem dla nas, teraz, jest zrozumiała, jakąś strunę w naszym umyśle potrąca, miast tylko wiadomość historyczną podawać” (tamże, s. 5). Trzeba jednak pamiętać – choć wcale nie musi to być zarzut – że ten wybór wielkich filozofów jest po części subiektywny i autor bynajmniej nie kryje, do jakich myślicieli żywi mniejszą, do jakich zaś większą sympatię. Ciekawe na przykład jest to, że skłania się do uznania wypracowanego w Metafizyce przez Arystotelesa „aparatu pojęciowego” za nieaktualny i w jakimś stopniu gorszy od „aparatów”, jakimi dysponują współczesne ontologie. Twierdzi, że spośród dokonań Stagiryty tylko etyka, a dokładniej – koncepcja szczęścia, zachowała jako taką aktualność, a to wydaje się być równoznaczne z zapoznaniem faktu, iż w arystotelesowskiej filozofii istnieje ścisły związek między metafizyką (czy ontologią) a etyką. Wszak dobro jakiejś rzeczy polega m. in. na realizacji jej własnej istoty.
Stanowisko "pośrodku"
W łączących moralistykę ze zdrowym rozsądkiem Mini-wykładach o maxi-sprawach na uwagę zasługują oczywiście wszystkie teksty, pozwolę sobie jednak wspomnieć jedynie o krótkim tekście noszącym tytuł O tolerancji, tekście dającym świadectwo pewnym trudnościom związanym z próbą zajęcia stanowiska, które nazwałabym „stanowiskiem pośrodku”. Kołakowski zdaje się bowiem mówić tyle: ogólnie rzecz biorąc, tolerancja jest rzeczą bezspornie dobrą, ale nie da się ukryć, że niekiedy przeradza się w obojętność (słynne „rób, co chcesz i pozwól innym robić to, na co mają ochotę”), ta zaś dobra już nie jest, bo grozi akceptacją dla czynów czy postaw moralnie odpychających. Tolerancja ma chronić przed „fanatykami”, ale gdy przeradza się w obojętność, wówczas „oczyszcza dla nich pole” (tamże, s. 38) itd., itd. Wszystko to wiemy i nie sposób z tym się nie zgodzić. Co z tego? Ano nic. Jałowość tez formułowanych ze stanowiska człowieka środka czy człowieka kompromisu aż nadto wyraźnie rzuca się w oczy. Na tym polega dramat filozofa letnich temperatur, by sparafrazować jedną z autocharakterystyk Witolda Gombrowicza.
Dramat filozofa letnich temperatur to zresztą sprawa, jak myślę, znacznie poważniejsza. Słynne jest powiedzenie św. Tomasza o tym, że mały błąd popełniony na początku stopniowo urasta do rangi błędu poważnego (parvus error in principio magnus est in fine). W przypadku Kołakowskiego rzecz się miała, jak się wydaje, inaczej: błędy, do których sam filozof się przyznaje, chyba jednak go nie przerosły. Chodzi oczywiście o akces do reżimu totalitarnego w latach 50. ubiegłego stulecia i wiarę w marksizm, z której autor Horror metaphysicus wkrótce się wyleczył. Jakkolwiek by było, intelektualna biografia Leszka Kołakowskiego może być uznana za wzorcową dla ludzi, którzy podobnie jak on „reagowali dość ostro na pewną tradycję polską [...], na tradycję klerykalno-bigoteryjno-nacjonalistyczną, antysemicką, endecką, na całą tę zbitkę, która wydawała im się złowroga kulturalnie” („Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm” w: Wśród znajomych…, s. 98) i którzy, dodajmy, szybko zorientowali się, że marksizm, okraszony konceptami wodzów partii komunistycznej, nie stanowi godnej wyboru alternatywy. I próżno by tu szukać odpowiedzi na pytanie, czy to oni się zorientowali, czy też po prostu czasy, okoliczności historyczne się zmieniły. Ludzie letnich temperatur z zasady nie popełniają wielkich błędów.
Anna Tomaszewska
Anna Tomaszewska - doktorantka w Zakładzie Historii Filozofii na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego