3 sierpnia 2008, godz. 10:00
Czarny świerkowy las stał wyniosły i nieruchomy wokół polany, a cienka, prosta jak drąg smuga dymu z mielerza wznosiła się w górę. Gdy mrużyło się oczy, można było sądzić, że sięga aż do białych obłoków, które przeciągały z wolna po niebie i gdyby się było Michałem, który wybierał jaja z jastrzębich gniazd, można by po owym drągu wspiąć się aż pod chmury. Wówczas ujrzałoby się wieś i jezioro, pałac pana von Balka i moczary, a przede wszystkim wielkie lasy, gdzie został zabity leśniczy, po którego śmierci dziadek poruszył świat. Czajki pokrzykiwały na bagnach i chwilami lasem szedł cichy, spokojny szum. Suche świerkowe igły sypały się wówczas lub szyszka uderzała z głuchym odgłosem o mech. Nie było jednak nikogo tylko wiatr, i nie trzeba było otwierać oczu, na których powieki padało ciepło słońca. Czasami ojciec wstawał ostrożnie, podchodził do mielerza i przykucnąwszy zdawał się wsłuchiwać w niewidoczny żar. Albo trzymał drąg w dłoniach i kiedy się nań patrzyło spod lekko uniesionych rzęs wyglądał jak czarny, olbrzymi czarodziej lasu, gotujący z drzewa czarną potrawę dla wszystkiego, co żyło pod korzeniami, pod mchem. Matka poszła do miasta, Gotthold nad jezioro i nic złego nie mogło się zdarzyć. Nic złego. I było jeszcze tak dużo czasu do chwili, kiedy będzie się musiało poruszyć świat. Tak dużo czasu. Więcej niż do gwiazdki i następnych urodzin, i być może aż do tej pory, kiedy ukaże się owych czterech jeźdźców, o jakich mówił dziadek, gdy wieczorną porą siedział nad wodą, a porywisty wiatr zwiastował deszcz, którego jeszcze nie było widać.
Piewca Mazur i „prostego życia”, urodzony w leśniczówce Piersławek humanista, filozof, nauczyciel, żołnierz I wojny światowej, a potem pacyfista, więzień obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Ernst Wiechert – pisarz, którego prozę należy umieścić w jednym rzędzie z największymi dziełami literatury europejskiej. Porównanie z Tomaszem Mannem czy Hermanem Hessem nie byłoby wcale na wyrost. Dziś, zapomniany w Niemczech, przeżywa swoisty renesans w swojej małej ojczyźnie. Niemal cała jego twórczość pisarska inspirowana była światem dzieciństwa oraz głęboko przeżytymi wątkami biblijnymi. I może to połączenie sprawiło, że jest uniwersalna, choć jednocześnie tak mocno zakorzeniona w północnej krainie bezkresnych lasów i wielkich jezior. Proza Wiecherta, niezwykle poetycka w swym wysublimowanym, nasyconym symboliką języku, daje ogromną satysfakcję estetyczną i intelektualną. Podnosi najważniejsze, egzystencjalne tematy; traktuje o tolerancji, przyjaźni i miłości. Pełna biblijnych odniesień, mówi o koszmarze wojny i schronieniu, jakie daje przyroda. By żyć mądrze i pięknie, by żyć prawdziwie – dowodzi Wiechert – należy podporządkować się prawom natury i tradycji przodków. To literatura idealistyczna, nawet sentymentalna, i pewnie dlatego zagubiła się we współczesnym świecie. Choć może właśnie nam, ludziom początków XXI wieku, powieści Wiecherta przydałyby się najbardziej – jako drogowskaz i ukojenie. Ale nade wszystko jest to po prostu wyśmienita, wciągająca lektura.
Aby zakochać się w prozie Ernsta Wiecherta nie trzeba znać Mazur. Warto jednak – by w pełni ją zrozumieć i docenić – choć raz spojrzeć na rozległe, pagórkowate pola, rozciągające się pod sunącymi po niebie ciężkimi chmurami, poczuć zapach lasu, zanurzyć się w ciemnych wodach jeziora. Warto wybrać się do leśniczówki Piersławek pod Pieckami, by zobaczyć dom, w którym pisarz spędził pierwszych 11 lat swojego życia – to tam ukształtowała się w dużej mierze jego wrażliwość; to tam, dzięki ojcu leśniczemu, wniknął głęboko w mazurską przyrodę; to tam ma swe źródła światopogląd Pisarza. Warto zagłębić się również w Puszczę Piską, by poszukać miejsca po nieistniejącej od 60 lat wiosce Sowiróg, w której toczy się akcja największej książki Wiecherta – Dzieci Jerominów. Może się zdarzyć tak, że kto sięgnie po tę trudno dziś dostępną powieść (ostatnie polskie wydanie ukazało się ponad 20 lat temu!), zostanie przez nią pochłonięty. I już nigdy nic nie będzie takie samo. Bo to jedna z tych książek, które zmieniają bieg życia. Wówczas pielgrzymka do Sowirogu będzie po prostu niezbędna. Choć po małej wiosce pozostały dziś tylko zdziczałe róże, bzy i potężny dąb nad samym brzegiem Jeziora Nidzkiego, a fundamenty domów porosła trawa, dla czytelnika sagi mazurskiej wizyta tam będzie przeżyciem niemal mistycznym. Wchodząc do Lasu pamiętajmy, by zdjąć czapkę i pokłonić się – tak, jak czynił to ojciec Ernsta Wiecherta, mazurski leśniczy, i sam Pisarz.
fot. Małgorzata Jackiewicz-Garniec
Sowiróg
O Sowirogu nie opowiadała jeszcze żadna kronika. Kroniki nie mówią o zagubionych wsiach. Wśród jezior i bagien owej wschodniej krainy położone są te wsie z szarymi dachami i ślepymi oknami, ze studniami z żurawiem i kilkoma gruszami na kamienistych miedzach. Otacza je wielki bór, wysklepia się nad nimi wysokie niebo z ciężkimi chmurami, między rozpadającymi się płotami biegnie piaszczysta droga. Wychodzi z rozległych lasów i znów w nich ginie. Chodzi nią listonosz, jeszcze częściej żandarm, czasami pochód weselny barwny i hałaśliwy przeciąga po głębokich koleinach. Najczęściej jednak droga jest cicha i pusta, i tylko młode brzózki rzucają smukłe cienie na zarośnięte trzciną rowy. Po wszystkim, co podążało tą drogą ku życiu lub ku śmierci, nie ostało się nic. Nie ma krzyży ani pamiątkowych głazów. Jest to droga bezimienna. Takie są też i owe wsie. Są tak małe, że nazwy ich widnieją tylko na mapach, których używa żołnierz podczas manewrów, a i to nie jest wcale pewne. Nazwy te brzmią obco i smutnie, bywają to nawet dawne nazwy, lecz już poza granicą powiatu nikt ich nie zna. Są niby mogiły z czasów dawno zapomnianych wojen, zapadłe, z zatartymi napisami.
Piotr Matwiejczuk
Piąta audycja z cyklu Mapa miejsc odnalezionych z udziałem Małgorzaty Jackiewicz-Garniec.
(Cytaty pochodzą z książki Ernsta Wiecherta Dzieci Jerominów w tłumaczeniu Tadeusza Ostojskiego, Wydawnictwa Pojezierze, Olsztyn 1986)
Polecamy strony internetowe poświęcone życiu i twórczości Ernsta Wiecherta:
https:\/\/www.ernst-wiechert.de/