- Pamięć o 11 września powoli w amerykańskim społeczeństwie przemija. Ale Nowy Jork, Stany Zjednoczone, a nawet cały świat zmienił się, jak się wydaje, bezpowrotnie - mówi Alex Storożyński, laureat Nagrody Pulitzera, przed 10 laty dziennikarz Daily News. Sam też coraz rzadziej wspomina tamte wydarzenia. - To był okropny dzień. Usłyszałem w radiu o zamachu, widziałem ten dym między budynkami, ale nie mogłem uwierzyć - opowiada. Mówi, że kolega z redakcji, który pobiegł pod WTC, po powrocie płakał. - Był cały pokryty popiołem, tylko na policzkach miał białe smugi, bo leciały mu łzy - opowiada i dodaje: - Myślałem, ze to jakiś sen.
Według Storożyńskiego błędem była już inwazja w Iraku. - A zaraz po zamachach trzeba było po prostu wejść do Afganistanu i znaleźć Osamę, a nie angażować się w długotrwałą interwencję - ocenia. - Osama bin Laden de facto osiągnął swój cel, przez te wojny osłabił Stany Zjednoczone - tłumaczy.
W Nowym Jorku fala niechęci do muzułmanów ponoć szybko minęła. - Ale Nowy Jork jest specyficzny - zastrzega Storożyński. - Tutaj rano w kolejce dojazdowej rozmawia się w dwustu językach, to więcej niż w ONZ.
W jego ocenie w Stanach jest w tej chwili za dużo niezdrowego nacjonalizmu. Dumę z bycia Amerykaninem, obywatelem kraju, gdzie każdy ma szanse, zastąpiła ksenofobia.
Stany zmieniły się też w materialnym wymiarze. - Wszędzie jest pełno kamer, które cię non stop obserwują. Na lotniskach coraz więcej coraz wymyślniejszych zabezpieczeń - mówi. - W metrze ludzie obserwują się nawzajem podejrzliwie, gdy ktoś zostawi torbę, natychmiast dzwonią na policję.
Rozmawiał Marek Wałkuski.
(lu)