Trudno oprzeć się wrażeniu, po wylądowaniu w Auckland (blisko 30 godzin w podróży), że oto dotarło się na koniec świata. Gdy spaceruje się ulicami miasta i dochodzi do portu, na horyzoncie rysują się wyspy, zaledwie kilka. Można podejrzewać, że dalej jest już tylko otchłań...
Fot. Michał Nogaś
Eleanor Catton, najmłodsza w historii zdobywczyni nagrody Man Booker Prize for Fiction, urodzona Kanadzie, ale wychowana w Nowej Zelandii pisarka - dziś 29-letnia - zgadza się z taką opinią. - Wydaje mi się, że poczucie geograficznej izolacji nigdy nie opuszcza tutejszych ludzi. To mały kraj, który otacza tak wielki ocean, ciągnący się milami - mówi mi, gdy rozmawiamy w jednej z księgarni w Auckland, otoczeni książkami. Choć siedzimy w odizolowanym od sklepu pomieszczeniu, przed rozmową udaje mi się zaobserwować: książki kupuje się w Nowej Zelandii masowo, drzwi nie zamykają się. Bardzo cieszy taki widok.
Catton - przemiła, niebywale inteligentna, skromna - serdeczna, zadziwiła świat literacki i zyskała jego uznanie, gdy to właśnie jej książkę nagrodziło jury Bookera. "Wszystko, co lśni" (ang. "The Luminaries") jest porywającą opowieścią z końca końca świata, miasteczka Hokitika leżącego na zachodzie południowej wyspy Nowej Zelandii. W roku 1866 przybył tam niejaki Walter Moody, mężczyzna szukający pomysłu na życie, szczęścia i szybkiego zarobku. Trwało szaleństwo gorączki złota, praktycznie każdy - jeśli był dobrze zorganizowany i sprzyjał mu los - mógł się wzbogacić. Ale w tym konkretnym miasteczku zaczęły się dziać rzeczy trudne do wytłumaczenia... Zaginął młody, bardzo obrotny i niebywale bogaty odkrywca złota, nagle zmarł cichy i spokojny mieszkaniec leśnej chatki, wystrzelona przez kobietę - w samobójczym geście - kula nie raniła jej, trafiła za to innego mężczyznę, znajdującego się daleko od miejsca zdarzeń, nie powiódł się seans spirytualistyczny, ktoś ukradł skrzynię należącą do ważnego polityka...
A co, jeśli za wszystko odpowiadają gwiazdy? To możliwe, mówi Catton, która - by napisać "Wszystko, co lśni" - śledziła ruch ciał niebieskich nad miasteczkiem Hokitika w styczniu 1866 roku. Z pomocą przyszedł jej specjalny program komputerowy. Następnie, wspólnie z zaufanymi osobami, odtworzyła horoskop dla tego i kolejnych dni. Stworzyła dziewiętnastu bohaterów (i dwudziestego, ale nieżywego...), których losy związała właśnie z planetami i gwiazdami. To nie było zadanie łatwe, bowiem to właśnie ciała astralne warunkowały wszystko: charakter, cechy postaci, ich ruchy, spotkania, rozmowy. A Catton udało się wybrnąć z tego w sposób zachwycający, napisała książkę porywającą, łączącą w sobie elementy najlepszych wiktoriańskich powieści (język!), kryminału, być może nawet thrillera i utworów okołokomediowych. Wszystko na blisko tysiącu stronach.
- Wydaje mi się, że każdy artysta izoluje się od świata. Prawdopodobnie większość artystów czuje się na świecie w pewien sposób samotna. Niekoniecznie to złe, niekoniecznie bolesne. Czasami to dość ekscytujące i głębokie. Głębokie i jednocześnie przerażające - zdradziła Michałowi Nogasiowi artystka.
W tym wydaniu "Z najwyższej półki" pojawił się zapis rozmowy, jaką przeprowadziliśmy w Auckland 5 września.
Przypominam, że "Z najwyższej półki" działa na FB bez przerwy - i jest nas tam coraz więcej (już blisko 27 tysięcy!): www.facebook.com/znajwyzszejpolki
Zapraszam do wysłuchania całej audycji.
Michał Nogaś
ksiazki@polskieradio.pl
(mp/mk)