Dużo wtedy ćwiczyłem, przygotowując się do Konkursu Chopinowskiego w Warszawie. Ku mojemu zdumieniu i zaskoczeniu mojej profesor Lhevinne, dostałem nagrodę Polskiego Radia za najlepsze mazurki. To było dość radykalne posunięcie... Wtedy własnie zaprzyjaźniłem się z Janem Weberem, który był wówczas głównym szefem Redakcji Muzycznej Polskiego Radia. Zawsze miał swoich faworytów wśród uczestników. Zaprosił więc pewną grupę spośród nas do swojego gabinetu w radiu. Był rok 1970 i nagrania Friedmanna, Michałowskiego, czy kogokolwiek były wtedy bardzo trudno osiągalne. On więc postanowił nas trochę wyedukować. Zaczął od Michałowskiego, bo to najstarszy, utrwalony w nagraniach polski pianista grający Chopina. Potem słuchaliśmy Hofmanna, Friedmanna i innych, włącznie z Godowskim i Rosenthalem.
Była to prawdziwa rewelacja, ponieważ styl pianistów takich jak Friedmann - by wymienić kogoś bardzo ważnego - nie tylko w mazurkach, był czymś, co na żywo słyszałem tylko w wykonaniu sławnego Vladimira Horowitza, na jednym z koncertów w Stanach. On przypominał wtedy trochę dinozaura - potem porzucił zresztą ten styl. Jednak Jan Weber uświadomił mi, że Horowitz nie był jedyny choć był na pewno wielkim wirtuozem i niewiarygodnie dobrym pianistą.
Weber przekonał nas też, że ludzie których słuchał Horowitz dorastając, to zapomniana generacja wirtuozów i naprawdę swietnych pianistów.
To on pokazał nam tę tradycję, nam wówczas niedostępną, więc miało to ogromne znaczenie. Zainteresowałem się bliżej pianistyką i okazalo się, że nie wszyscy są równie znakomici, ale to doświadczenie znacząco zmieniło mój światopogląd muzyczny. Czy raczej dodało do niego extra wartość.