Filozof kultury prof. Andrzej Leder zwrócił uwagę, że w dwudziestowiecznym polskim mówieniu o własnej historii niezmiennie dominuje opowieść romantyczna. – Tradycja ta opisuje z jednej strony wyidealizowany świat I Rzeczypospolitej, z drugiej zaś obraz powstań i polskiego cierpienia – tłumaczył. – Ta opowieść jest cały czas aktualizowana. Pojawia się w narracji o okresie II wojny światowej, o powstaniu warszawskim, o Katyniu. Współcześnie zaś aktualizuje się ona w opowieści smoleńskiej – dodał.
Ta opowieść tworzy pewną strukturę wyobraźni. – Uderzające jest to, że konkretne, rzeczywiste wydarzenia są tylko o tyle uświadamiane i brane pod uwagę jako ważne, o ile dadzą się wpisać w tę strukturę. Pozostałe zaś są zapominane, zacierane, nie wchodzą w opowieść, która rządzi wyobraźnią – mówił filozof. – Taki właśnie był los rewolucyjnego okresu 1939-1956. Mimo tego, że był on tak naprawdę przede wszystkim modernizacją społeczną, to został opowiedziany właśnie w owym romantycznym paradygmacie, czyli jako okres cierpienia, walki i odrodzenia się z popiołów na wzór feniksa – zauważył.
Jednym z mitów tego okresu jest monolityczność polskiego społeczeństwa. Tymczasem, podobnie jak przed wojną, było ono głęboko podzielone na wielki chłopski rdzeń, obejmujący mniej więcej 70 procent populacji, i elitę urzędniczo-wojskowo-inteligencką, wywodzącą się w dużym stopniu z ziemiaństwa. Etniczna jednolitość narodu to dopiero skutek polityki PRL, która otworzyła ludności wiejskiej drogę do awansu społecznego. Niewielu myślicieli dziś jest w stanie przyznać, że mimo straszliwych wydarzeń epoki stalinowskiej dokonała ona modernizacji struktury społecznej, która przyniosła pozytywne efekty.
– To był moment rzeczywistego upodmiotowienia dla bardzo wielu ludzi – powiedział prof. Andrzej Leder . – Podejmowali oni wtedy bardzo ważne decyzje życiowe, rzutujące na losy kolejnych pokoleń. Dokonywało się to jednak w trudnych moralnie okolicznościach i zostało okupione wielkim kosztem. Dlatego łatwiej przyjąć romantyczną narrację, która opowiada historię zniewolonego polskiego społeczeństwa, które nic z tym wszystkim nie miało wspólnego i tylko dzielnie stawiało opór – mówił.
Pamięć o chłopskich przodkach nie pasuje do opowieści o szlacheckiej przeszłości Polski. – Większość polskiej klasy średniej to ludzie, których dziadkowie i pradziadkowie brali udział w przejmowaniu obszaru, który opuścili Żydzi, lub w awansie, który dokonał się po wojnie – przypomniał filozof. – To jest aktualnie zacierane. Każdy sobie szuka przodka szlachcica z Kresów i nostalgicznie mówi o dworkach, choć statystyka bezlitośnie obnaża absurd tej narracji – dodał, zwracając uwagę, że od pewnego czasu widać jednak także przeciwny trend. Polacy coraz częściej odkrywają swoją tożsamość. – Otworzyła się droga do innych sposobów opowiadania naszego świata – cieszył się.
"Rozmowy po zmroku" prowadził Michał Nowak.
mc/mm