Ręce barona von Münchhausena

Ostatnia aktualizacja: 26.06.2013 13:15
Tak oto - Norwida odkurzając, by śmiercionośną, płaską nudę plakatowej „Bitwy Warszawskiej 1920” zdławić – kolejnego barona von Münchhausena najświeższego teatru naszego z bagna za uszy wyciągnąłem - własnymi rękami.
Munchausen jedzie na kuli armatniej
Munchausen jedzie na kuli armatniejFoto: Wikipedia/August von Wille/domena publiczna

Stryjenka Jadzia w zdrowiu, stryj Zdzich też, a jeśli o spektakl teatralny „Bitwa Warszawska 1920” chodzi, to idzie o to, że chcę powiedzieć, że podobało się mi. Zanim przejdę do powiedzenia, co się mi konkretnie podobało, powiem teraz, że wiem, że tak w ogóle mi się podobało, bo właśnie w ogóle mi się podobało. A komu się coś podoba w ogóle, to nie może nie wiedzieć, że mu się w ogóle podoba. Jasne to? Nie może nie wiedzieć, więc wie. Więc i ja wiem. Logika najmłodszego teatru polskiego i najmłodszej polskiej krytyki teatralnej jest piękna i nie do obalenia. Tak samo z tematem. Temat „Bitwy Warszawskiej 1920” jest piękny i nie do obalenia, bo tematem jest Polska, a Polska nie może być brzydka i do obalenia. Że tematem jest Polska – wiem, bo się przygotowałem. Teatr to sztuka wysoka i nie wolno chodzić do teatru bez przygotowania.
Jeśli o to chodzi, chcę powiedzieć, że byłem przygotowany, bo zaznajomiłem się z tym, co o „Bitwie Warszawskiej 1920” napisała dyrekcja Narodowego Starego Teatr, na dużej scenie teatru którego to sztuka przez trzy godziny bez przerwy dzieje się, a zwłaszcza z myślami pana Pawła Demirskiego, który sztukę „Bitwa Warszawska 1920” napisał, się zaznajomiłem. Chcę powiedzieć, że dlatego już przed sztuką wiedziałem, że sztuka będzie o Polsce. Należy koniecznie zaznajamiać się. Wtedy spokojnie oglądać można każdą ze sztuk najmłodszego polskiego teatru. To znaczy, wie się, że cokolwiek oglądać będzie się, „Koziołka Matołka”, „Don Kichota”, „Robinsona Kruzoe”, ludową baśń afrykańską, staro-chińską bajkę dla dzieci lub opowieść o początkach jazzu w Nowym Orleanie – i tak sztukę o Polsce oglądać będzie się. O Polsce, oczywiście - dziś, tu i teraz. Tak samo jest z Demirskim, młodym pisarzem sztuk, i z młodą Monika Strzępką, która „Bitwę Warszawską 1920” wyreżyserowała. To znaczy – fachowo zarządziła, kiedy który z aktorów i aktorek ma wchodzić, a kiedy wychodzić. Dobra robota! Tak właśnie wchodząc se i wychodząc – Polskę naszą współczesną rozchodzili na czynniki pierwsze bólu. Na słomę na przykład. Owszem – na słomę. Chcę powiedzieć, że przechodzę teraz do szczegółów.
Słoma na scenie, prawie wszędzie. Podobało mi się, bo to była słoma polska, nie ulega wątpliwości. Spore ilości słomy naszej w stodole naszej jakiejś, w nocy z 6 na 7 sierpnia, kiedy to Józef Piłsudski dumał, który z trzech wariantów kontrataku przeciwko bolszewikom wybrać. Wiem to, bo się przygotowałem, nie skądinąd. Co robi słoma? Słoma, kiedy blisko człowieka - kłuje człowieka. Nie można siedzieć, nie można się zrelaksować, nie można spać. Trzeba czuwać. Trzeba myśleć. O czym? Jak cię kłuje polska słoma - masz myśleć o Polski ratowaniu! A co robi Piłsudski w sztuce Demirskiego? Zdrzemnąłby się pod starym kocem na wyrze z prawej strony widowni... Kompromitacja! Podoba mi się ta interakcja słomy z aktorami. To jest piękny, dojmujący symbol współczesności – oto szpilami życia ciężkiego kłuty naród cierpi, a władza byczy się ino, ino na swoje chuchając. Idę dalej, choć nie kryję: pomyślałem, czyby dla dobra Polski dzisiejszej nie zrobić u siebie porządku ze słomą i nie zmienić koca na tapczanie. Najmłodszy teatr jest inspirujący. Szalenie inspirujący. Trzyma palec na pulsie spraw naprawdę ważkich. Ale idę dalej. Do bałaganu.

Jest. Duży bałagan. Dupne pomieszanie sprzętów różnych, a będzie tego ze sto elementów. Podobało mi się, bo taka jest nasza Polska dziś. Może nie? Przewala w niej wszystko się, nic i nikt znaleźć swego nie może miejsca, ciągle ludzie, rzeczy i pomysły się kotłują. Znaczy się – mamy kolejny symbol Strzępki i Demirskiego. Idę dalej. Do sedna – do aktorów czyli.

Podobali mi się. Że też można tak wchodzić i wychodzić, wciąż o słomę, krzesła, stoły i resztę gruzu ocierając się, krzycząc cosik przy tym, śpiewając, dukając oraz wódkę pijąc – i kozła nie fiknąć! Podziwu godne. Ale i krzepiące. Bo co znaczy, że w tak trudnych okolicznościach chodzenia aktorzy nie przewracają się? Dowodzi to nie tylko potężnego i zdumiewającego, bo w tak młodym wieku osiągnietego kunsztu reżyserskiego Strzępki. To dowodzi również głębokiej wiary w Polaków, jaką mają Strzępka i Demirski. Mi się podobało, gdy widziałem rodaków, którzy pion trzymają mimo wściekłych wichrów historii, co dują i dują, jak jasny gwint dują. Choćby taki Krzysztof Globisz. Do niego idę teraz.

Podobał mi się, bo aż cztery wiatry nim miotały, a ustał! Ale chcę też powiedzieć, że głównie to mi spodobało się, że go rozpoznałem. Co nie było letkie, bo artysta ten gra, jako się rzekło, aż cztery postacie. Jest Wincentym Witosem, dalej czytam w programie słowa: „Maxime Weygand”, następnie jest Tym Szyfrantem, a na zakończenie – Księdzem Skorupką. Tak jest – aktor we wspólnym oku czterech cyklonów! I kolejny piękny, poruszający symbol Strzępki i Demirskiego. Bo jak wielu jest w Polsce dziś Polaków, co tak gonieniem za groszem skołowani są, tak są udawaniem nie wiadomo kogo umordowani, że – niczym Globisz w „Bitwie Warszawskiej 1920” – nie wiedzą, bidule, jak się nazywają, ani gdzie Rzym, a gdzie Krym! Lecz trwają, lecz brną przez bolesną słomę życia, lecz wychodzą i wchodzą, lecz są, są, są, jakże dzielnie są! Wniosek? Nie bądź obojętny dla nich! Pomóż, gdy spotkasz któregoś! Weź pod rękę, uspokój kołysanką, w dowodzie jego sprawdź imię, nazwisko i adres – i powiedz mu, jak się zwie, i odprowadź go do domu! Takie jest moralne przesłanie przypadku Globisza. Piękne ono, podoba mi się.

Podoba mi się też przesłanie postaci Polka Mama, co ją Dorota Pomykała pokazuje. Polka Mama w bardzo zaawansowanej ciąży jest. Po twarzy sądząc – się boi. Przez bite trzy godziny boi się, że to już – a tu żadnego drogowskazu, co by wskazał ścieżkę do szpitala. Nic tylko polska słoma, polskie wyro polskiej władzy, tyjącej pod kocem obojętności na los matek w stanie błogosławionym, wóda polska, polska prywata. Czyli zupełny dzisiejszy upadek lecznictwa państwowego, czyli brak dbałości o pokolenia przyszłe. Posłuchaj tedy niemej, lecz ważnej sugestii Strzępki i Demirskiego. Jak spotkasz Polkę Mamę – odwieź ją na położnictwo. A kiedy spotkasz pokazywaną przez Małgorzatę Zawadzką Żonę Witosa, czyli CIA, czyli Panią Nudną, co ma w okolicach łona plamę przypominającą krew zaschniętą – zabierz ją do ginekologa. Chcę powiedzieć, że ja na pewno zrobię tak. Bo trzeba pomagać sobie nawzajem. Będę użyteczny. Strzępka i Demirski mnie uczulili. Na tym polega naprawdę istotny teatr współczesny. Na budzeniu współczucia. Amen.

Chcę powiedzieć przez to, że kończę. Długo, oj długo, różne piękna estetyczne i etyczne „Bitwy Warszawskiej 1920” wymieniać jeszcze mógłbym, lecz już brak sił. No i lękam się trochę. Bo owszem, pragnę pomagać bliźnim, lecz nie chcę być od razu świętym. Mniejsza z tym. Grunt, że podobało mi się wszystko, od a do zet. Bo tak mówię. Tak właśnie. I nikt mi nie powie, że się mylę.
A najbardziej zachwycało i do teraz zachwyca, że jak człek ze strachu przed morderczą nudą, bądź dlatego, iż mało przytomnym paziem chorej idejki teatralnej jest, przywoła starą frazę Norwida: „Odpowiednie dać rzeczy – słowo!”, i kiedy sobie wspomnianą przez poetę „rzecz” z palca wyssie, mówiąc na przykład „Podobało mi się!”, albo „Głębokie, ważne przedstawienie!”, to właściwe słówka, zdanka, akapiciki, by wyssaną z palca brednię prawdą ogłosić - zawsze się znajdą. Wcześniej lub później – ale przyjdą i pomogą. Na pewno. Nie martw się.

Tak oto - Norwida odkurzając, by śmiercionośną, płaską nudę plakatowej „Bitwy Warszawskiej 1920”    zdławić – kolejnego barona von Münchhausena najświeższego teatru naszego z bagna za uszy wyciągnąłem - własnymi rękami. Żeby baron przynajmniej raz nie męczył się jako Zosia-samosia.

                                                                                                                                    Paweł Głowacki

Czytaj także

Historia naszej pompki

Ostatnia aktualizacja: 28.05.2013 14:34
Wyspy Zielonego Przylądka, Majorka, Toskania... Krainy, których mieszkańcy używają pompki tylko do ożywiania sflaczałej dętki - to muszą być krainy wielkiej ulgi.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Ariel Juliana Tuwima

Ostatnia aktualizacja: 11.06.2013 14:44
Czesław Miłosz wyznał: Jestem skłonny zaryzykować opinię, że "Bal w Operze" jest modlitwą o nieistnienie świata, który jest zbyt występny, żeby miał prawo trwać. Tym był seans Orzechowskiego.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Głosy w ciemności

Ostatnia aktualizacja: 19.06.2013 14:12
"Mewa" Akunina i Gorzkowskiego. Nikogo nie ma obok. Nic nie widać. Są tylko dalekie dźwięki. Głosy w ciemności. Twój palec na twojej dłoni.
rozwiń zwiń