Gramatyka światła

Ostatnia aktualizacja: 02.09.2018 13:57
Jest też inne pytanie, trochę smutne. Niby kto miałby opowiedzieć o fabułach światła i cienia, dziejących się w niepowtarzalnych zabawkach Felliniego, Bergamana, Andrieja Tarkowskiego lub Wojciecha Jerzego Hasa? Gdzie uczą dziś pisania o blasku?
Wschód słońca na wyspie Faro
Wschód słońca na wyspie FaroFoto: Shutterstock/almgren

Starych artystów dwóch – aktor i poeta –
spotkało się pod koniec wieku
i mówią o zabawkach
milczą o Człowieku

Tadeusz Różewicz "W gościnie u Henryka Tomaszewskiego w Muzeum Zabawek"

W drugiej połowie lat trzydziestych ubiegłego stulecia Ingmar Bergman uważnie smakował filmy Juliena Duviviera. „Pépé le Moko”, „Ludzie za mgłą”, „Brzask”. Smakował je powoli, wiele razy, kadr po kadrze uważnie badał filigranowe zabawki Duviviera. Pracował wtedy w oddziale scenariuszy kompanii Svensk Filmindustri w Sztokholmie, gdzie oprócz amerykańskiej, lodowatej metody beznamiętnego, by nie rzec laboratoryjnego, ze stoperem w jednej i kątomierzem w drugiej garści, konstruowania filmowej opowieści na papierze milimetrowym – nic innego nie było dozwolone. A nawet gorzej. Użycie każdej innej, swobodnej metody scenopisarskiej skazywało na wiekuistą kompromitację, dno, dyskwalifikację bez szans na czyściec. Ponad pół wieku później wróci Bergman pamięcią do Duviviera i o jego dziełach powie: „Kochałem je, ale to była sekretna miłość. „Brzask” i ”Ludzie za mgłą” to prawdziwe arcydzieła”. Kochał więc, lecz co w istocie? Co pół wieku temu hipnotyzowało aż tak intensywnie, że po pół wieku jest jak wtedy: identycznie intensywny zachwyt? Co okazywało się być sednem tych Duviviera opowieści, przy którym cała reszta ingrediencji – fabuła, charaktery, kulminacje, w końcu sens – blakła, stawała w dalszych rzędach, opuszczała głowę? „Jest w nich jakieś wieczne światło”, powie Brgman. I jeszcze: „Są absolutnie doskonałe”. Nie musiał dodawać, że doskonałość Duviviera jest światłem Duviviera.

Gdyby Bergman żył, w tym roku kończyłby sto lat i zapewne nie ruszałby się już z wysepki Fårö na Bałtyku, gdzie 40 lat przed swoim odejściem odnalazł światło niepowtarzalne. Chłodny, płaski blask wschodów i zachodów, niespieszna, stłumiona jasność południa – a wszystko to stworzone dla niego. Oczy wreszcie syte. Takie światło, a poza tym – prawie nic. Trochę zwietrzałych, szarych, porowatych jak pumeks kamieni z rudawymi plamami porostów, niewiele karłowatych sosen, morze prawie zawsze płaskie, czasem owca między drzewami, jedna bądź trzy, i garstka zawsze niewidocznych ludzi gdzieś tam. To wszystko. Krajobraz nieobecności, rozległy portret braku, wyspa utraty. I wszędzie to światło niepowtarzalne... Czyli - jakie?

Aby wiedzieć – czy wystarczy obejrzeć jeden z czterech fabularnych filmów nakręconych przez Bergmana na Fårö, choćby olśniewającą zabawkę pod tytułem „Persona”? Zapewne. Ale kto znajdzie słowa dla światła „Persony” i Fårö? A dla światła innych zabawek innych reżyserów filmowych i nie tylko filmowych? Słowa choćby dla gęstego, lepkiego niczym przezroczysta cukrowa wata, zimowego blasku w zabawce „Amarcord” Federica Felliniego? On też, tajemnicę filmowych opowieści próbując złowić, wiele milczał o fabułach, kulminacjach, postaciach i ideach, przesuwał ingrediencje te do tylnich rzędów. Kiedy odrzucał propozycję firmy Sony, aby eksperymentować z najwspanialszą, bez mała kosmiczną techniką kinową, oznajmił lodowato: „Kurosawa powiedział więcej owym promieniem światła, które przeszywa puszczę w Rashomonie, niż cała ta technologia Sony”.

Jeśli Kurosawa tak dużo powiedział jedną świetlną igłą - a przecież idiotyczne byłoby w tej sprawie negować pewność Felliniego - jeśli Bergmana pamięć o oglądanych w młodości filmach Duviviera jest nietkniętą przez czas pamięcią o „wiecznym świetle”, słowem jeśli blask, ciemność i wszystkie stopnie szarości między nimi, jeśli cała ta na ekranie dziejąca się gra, ta pantomima doskonałych plam ma dla sztuki filmowej znaczenie tak fundamentalne, jak sugerują Fellini i Bergman – to czemu tak niewiele jest w krytyce filmowej opowieści o fabułach światła i cienia, a tak wiele o fabułach jako takich, o sensach, przesłaniach oraz innych filozofiach?... Niewiele? A może zero? Jest też inne pytanie, trochę smutne. Niby kto miałby opowiedzieć o fabułach światła i cienia, dziejących się w niepowtarzalnych zabawkach Felliniego, Bergamana, Andrieja Tarkowskiego lub Wojciecha Jerzego Hasa? Gdzie uczą dziś pisania o blasku?

O wyjątkowości Gustawa Flauberta mówiąc, Marcel Proust mówi o tym, co jest jak blask. „Cała jego oryginalność – notuje – mieści się w składni, w którą włożył tyle wysiłku. To geniusz gramatyczny. Geniusz (...) w postaci czasu przeszłego dokonanego, zaimka i imiesłowu czasu teraźniejszego”. I jeszcze: „Przewrót w sposobie widzenia, przedstawiania świata, który płynie – lub wyraża się – przez składnię, jest być może równie wielki, jak przewrót kantowski: przeniesienie ośrodka poznania ze świata do umysłu”. I dat dalej. I nic o sensach, przesłaniach, filozofiach. Gdzie znaleźć drugiego Prousta, by ułożył opowieść o genialnej gramatyce światła Bergmana bądź Felliniego - lecz opowieść właśnie, może nawet baśń, a nie suchy raport laboranta, martwym niczym Sahara narzeczem referującego matematyczne oraz fizyczne aspekty falowej natury blasku? Jeśli drugi Proust nie jest możliwy, a raczej nie jest, to może znajdzie się przynajmniej drugi Paul Barz?

Lata temu Barz stworzył zgrabną sztuczkę teatralną „Kolacja na cztery ręce”, rzecz o fikcyjnym w Hotelu Turyńskim w Lipsku spotkaniu i rozmowie Jana Sebastiana Bacha z Jerzym Fryderykiem Händlem, równolatkami. Fellini był od twórcy „Persony” młodszy tylko dwa lata. Na setne urodziny tego drugiego zamarzyłem o „Kolacji na dwie pary oczu”. Bergman i Fellini na Fårö, starzy już. Stół stoi na brzegu morza, oni za stołem, przodem do płaskiej wody. Mówią o świetle, nie za głośno, spokojnie, z długimi przerwami na patrzenie. Mówią o świetle, milczą o wszystkim innym. Zmierzch gęstnieje bardzo powoli, delikatnie.

Paweł Głowacki


Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Czy nie było to już coś?

Ostatnia aktualizacja: 10.08.2018 20:21
Czymkolwiek jest bujany fotel każdego z nich – każdy z nich ma swój bujany fotel. Lecz zostawmy innych. Film Berga to w istocie portret tyleż ich wszystkich, co Patricka, lęku osobnego zupełnie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bardzo stara fikcja

Ostatnia aktualizacja: 17.08.2018 17:22
Gdzie Rzym, gdzie Krym – gdzie iluzja, a gdzie realność? No, gdzie? Kto zmyślony? Kto prawdziwy? A jeśli nie da się tego rozwikłać – co wtedy?...
rozwiń zwiń