Grzebać w cudzej szufladzie z dobytkiem osobistym?! Bez zgody właściciela łapska pchać w jego dobra, co intymne są tak, że intymność bielizny staje się na ich tle groteskowa?! Tego za wiele! Tu przebiega granica, tu tkwi mur, reduta Ordona, okopy Świętej Trójcy. Szanujący się artyści krzyczą tutaj: Ani kroku w tył! Albo: No pasarán! Tudzież: Nie rzucim ziemi skąd nasz ród! Słowem – życie albo śmierć! Kilkanaście dni temu artysta Jan Klata wybrał życie, na łamach prasy wołając: Z żalem potwierdzam, że spektakl "Ptaki" w mojej reżyserii nie pojawi się na deskach Starego Teatru w Krakowie. Nie przemówi Arystofanes, nie zjawią się dzioby, nie usłyszymy ćwierkającej frazy: Tio! Pilit! Pilit! Pit! Pit!
O cóż poszło? Co się wydarzyło? Dyrektor Narodowego Starego Teatru, Waldemar Raźniak, jednym gestem przelał czarę goryczy w sercu artysty. To się stało. Poszło o grzebanie w szufladzie intymności, ale nie w tej, gdzie spoczywają majtki Klaty, jego kalesony, nocne koszuliny oraz szlafmyce, akurat Klacie szalenie pomocne w czas zimowych świtów. Poszło o intymność potężniejszą. Otóż, dyrektor Raźniak przyznał sobie prawo do grzebania w dziele sztuki Klaty – bez zgody Klaty!
Pan Waldemar dostał ode mnie kredyt zaufania – woła reżyser. Niestety wyczerpał go doszczętnie, okazał się postacią niekompetentną i całkowicie niewiarygodną. Tak marną figurą dyrektor okazał się być, gdyż zażądał, by po premierze Klata stracił na rzecz dyrektora wszelki wpływ na kształt "Ptaków", mówiąc dokładnie – na obsadę. Po prostu, gardząc prawami Klaty do "Ptaków" Klaty – sobie dyrektor przyznał prawo do buszowania w cudzych "Ptakach", do zmieniania wedle swego widzimisię – na przykład pliszki na czaplę siwą, kondora na wróbla, młodej samiczki pelikana na kurę. Ale to mało! W podtekście dyrektorskiej umowy na "Ptaki" snuje się widmo przemian idących o wiele dalej! Istnieje szansa zastąpienia pliszki – żelazkiem? Tak. A możliwość założenia kondorowi adidasów, bejsbolowej czapki z napisem NBA i wełnianych skarpet w szkocką kratę? Owszem. I nie byłoby żadnego kłopotu z awangardowym zastąpieniem młodej samiczki pelikana – starym samcem łosia. Czy można dziwić się Klacie, że zawołał: NIE!!!!!? Raz jeszcze on. Klata w słowach dla teatru nadwiślańskiego jakże fundamentalnych!
Muszę mieć całkowitą pewność, że mogę wziąć odpowiedzialność za to, jaki będzie ostateczny wydźwięk spektaklu i czy ewentualnie jego elementy nie zostaną zmienione bądź w ogóle wycofane pod dowolnym pretekstem. Na to jako twórca nie mogę pozwolić. Ręczę za każdy swój spektakl i jego jakość swoim nazwiskiem.
Co tu kryć – wzruszyłem się. Łzę zrodziłem głównie dlatego, że powyższe Klaty frazy o Klaty intymności skrajnej, czyli o jego sztuce – Klata od zawsze stosuje również wobec cudzych skrajnych intymności, cudzej sztuki. Krótko mówiąc – Klata nie śmie bez pozwolenia pchać rąk w cudze sny i gmerać w nich wedle własnego widzimisię. Na przykład spójrzmy na sny Williama Szekspira, na najpotężniejszy z nich. Oto zimą roku 2014 Klata wyreżyserował w Narodowym Starym Teatrze "Króla Leara". Lecz nim zaczął tworzyć – był delikatny jak kaszmirowy szal! Gdyby tak dyrektor Raźniak wiedział, co wydarzyło się przed grudniową premierą "Króla Leara"! Gdyby wziął przykład z tamtego zachowania reżysera Klaty – "Ptaki" pewnie zaistniałyby dziś w Starym. A może po prostu nic Raźniak nie wie o tamtym spotkaniu przy kawie? Albo nie chce wiedzieć? Nagranie, którym dysponuję, jest obszerne. Niech starczy streszczenie.
Otóż, zanim Klata przystąpił do prób, zaprosił – jako reżyser i dyrektor Narodowego Starego Teatru – zaprosił Williama Szekspira na kawę. Po pół godzinie Szekspir był zachwycony, zwłaszcza pomysłem związanym z aktorem Mieczysławem Grąbką. Ale po kolei. Wpierw Klata mówił, że nie wyobraża sobie braku konsultacji z Szekspirem w sprawie zmian, które chce wprowadzić w sztuce "Król Lear". Każdy autor bowiem, zwłaszcza Szekspir, musi mieć całkowita pewność, że może wziąć odpowiedzialność za to, jaki będzie ostateczny wydźwięk spektaklu i czy jego elementy nie zostaną zmienione lub zlikwidowane. Klata wie, że Szekspir nie może sobie pozwolić na reżyserskie "poszły konie po betonie" (tu rozlega się śmiech Szekspira, po czym słychać jego recytację: Królestwo za konia!). Nade wszystko Klata rozumie, iż Stratfordczyk ręczy za każde ze swych słownych arcydzieł, ręczy nazwiskiem, więc on, Klata, nie może kompromitować się kretyńskimi harcami, za plecami Szekspira wyczynianymi na doskonałości "Króla Leara", tym samym robiąc z Szekspira idiotę. A rozumiejąc to świetnie, zaprosił Szekspira na kawę, aby uzyskać zgodę na twórcze gmeranie w arcydziele Szekspira. Tu przerwał. Po czym zaczął referować szczegóły swego gmerania.
Szekspir oszalał z zachwytu. Więcej! Na kanwie inscenizacyjnych pomysłów Klaty - zdradził Klacie zdumiewające tajemnice. Wyznał, że zawsze chciał umieścić akcję "Króla Leara" tam, gdzie umieścił ją Klata - w Watykanie – ponieważ od małego podobają mu się guziki w sutannach! A także od małego pragnął zobaczyć księży czołgających się po ścianach watykańskiej komnaty - jak to dziać się ma w spektaklu Klaty! Poza tym, gdy pisał, często śnił sen o papieżu imieniem Lear, który z pokorną siostrą zakonną, w kuchni watykańskiej zatrudnioną przy obieraniu kartofli - w cieniu frytkownicy trzy córki spłodził tak dyskretnie, że nawet nie spadła mu piuska. Przy czym, niestety, dwóch z trzech córek nie udało mu się dobrze wychować, gdyż wyrosły na mężczyzn, a do tego księży. Trzecia zaś, Kordelia, stała się kompletnie niewyraźna seksualnie. Czy to nie piękne, że sen ten idealnie zgadza się z planami Klaty! A jakby szczęścia mało było, Szekspir, spojrzawszy na fotografię aktora Grąbki, wrzasnął: Tak! Tak! Raz jeszcze tak! I dodał: Mistrzu Klato, gdym pisał partię trzeciej córki Leara, Regany, ciągle miałem przed oczami właśnie to oblicze (słychać, jak Szekspir puka palcem w zdjęcie)! Dokładnie tę twarz z tymi wąsami niczym stary mebel i koafiurą, co pozwala wspominać fale morskie! Marzyłem, mocno marzyłem, aby moja Regana miała oblicze tego aktora – twarz późnego Franciszka Józefa I, cesarza Austro-Węgier! Dziękuję, mistrzu Klato, gorąco dziękuję za Reganę, która łączy władzę duchową - od grdyki w dół jako ksiądz - z władzą świecką - od grdyki w górę jako Franciszek Józef I!!!!!!
Po takim sukcesie, po tak idealnym spasowaniu, do którego w kwestii Regany doszło między snem autora a snem reżysera – z resztą konceptów reżysera nie było nawet cienia kłopotu. Szekspir przyklepał wszystko, nad niczym się nie krzywił. „Kupił” plażowe okularki Gloucestera, przemienionego na proboszcza z rudawą brodą. Uśmiechnięty przyjął klatkę z przezroczystych plastikowych płyt, na linach sunącą z ziemi pod sufit i z powrotem. Bez wahania „poświęcił” specjalistyczne łóżko szpitalne, które po wciśnięciu odpowiednich guzików, a to unosi głowę obłożnie chorego i jego pierś, a to je opuszcza, co wedle Szekspira może być, mistrzu Klato, zabawnie pomocne w konsumpcji alkoholu, kiedy człowiekowi nie chce się ręki ciągle unosić i ciągle opuszczać, na domiar niewygody – w pozycji siedzącej, z reguły na twardym…
Reżyserowi, który tak wirtuozersko odczytuje intencje autora, nie trzeba było dwa razy sugerować. Sięgnął Klata pod biurko dyrektorskie, wyciągnął pół litra i dwa kieliszki. Jego subtelne palce, kciuk i wskazujący, zacisnęły się na nakrętce niczym dwie tycie anakondy. Chwila napięcia… Zgrzytnęło! Na taśmie słychać, jak puszczają aluminiowe ścięgna spajające nakrętkę z obrączką. Słychać odgłos nalewania, a sekundę później – westchnienie Szekspira. O jeszcze jedno spytam, rzekł Klata. Czy tą muzyką mogę ubarwić scenę czołgania się księży po ścianach komnaty, a także chwilę, kiedy męska Regana swój wąs Franciszka Józefa wielką niby bochen dłonią gładzi tak, jakby to warkocz był? I puszcza Klata "Nothing compares to you" Sinēad O’Connor. W ciszy po songu – wychylają. Błogość oddechów. Drugie rozlanie. Cisza. W końcu Szekspir odpowiada: Możesz… I tu nagranie się urywa.
"Król Lear" Klaty był taki, jak go naprędce odmalowałem. A był taki dlatego, że etyczne wzmożenie Klaty nie pozwoliło mu gmerać w skrajnych intymnościach Szekspira - bez zgody Szekspira. Gdyby usłyszał: Nie! - pewnikiem wystawiłby "Króla Leara" tak, jak napisał go Szekspir. Uczyniłby to, czego słusznie żąda od innych względem własnych intymności scenicznych. Boga chwalić - nie tylko Klata pielęgnuje wzmożenie etyczne. Z grubsza cały nowoczesny, ambitny, walczący teatr nadwiślański, pielęgnuje wzmożenie etyczne. Głównym zajęciem reżyserów i reżyserek jest ostrożność. Wciąż spotykają się na kawach – z Czechowem, Ibsenem, Mickiewiczem, po prostu z każdym wielkim. Spotykają się, aby konsultować z nimi swe pomysły i uzyskać zgodę na ich ucieleśnienie. Szkoda, że dyrektor Raźniak nie ogarnia piękna etycznego wzmożenia. Gdyby ogarniał – niebawem mielibyśmy w Narodowym Starym Teatrze cudownie odkrywcze "Ptaki". Cudownie odkrywcze, gdyż Klata - oczywiście po konsultacyjnej kolacji z Arystofanesem – zrobiłby z nich "Ryby".
Paweł Głowacki