Jeśli za kryterium statusu "kompozytora narodowego" uznać powszechną znajomość muzyki danego twórcy, to Wojciech Kilar zasługuje na to miano bardziej niż Szymanowski, Lutosławski czy Penderecki. Wszyscy słuchaliśmy jego fenomenalnych kompozycji do "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy , a młodsi tańczyli zapewne studniówkowego poloneza przy akompaniamencie popularnego fragmentu ścieżki dźwiękowej do "Pana Tadeusza" . Także w kulminacji rozrywkowego koncertu "Tu Warszawa", otwierającego polską prezydencję w Radzie Unii Europejskiej (2011), zabrzmiała - niemniej spektakularna od towarzyszących jej fajerwerków - "Orawa" Kilara.
Ten utwór znakomicie oddaje zresztą przewrotną naturę muzyki polskiego kompozytora. Z jednej strony: bardzo rzetelne klasyczne rzemiosło, z drugiej: niemal rozrywkowa witalność i chwytliwość. Na jednej szali polska tradycja etniczna, dla której trudno znaleźć bardziej wyrazisty symbol niż podana niemal dosłownie "góralszczyzna"; na drugiej - nowoczesne, kojarzące się z minimalizmem surowość i radykalizm.
- To właśnie odrębność i bezkompromisowość Kilara umożliwiły mu zrobienie spektakularnej kariery w Hollywood - twierdzi Andrzej Wajda . - Tam niezależność jest paradoksalnie ceniona bardziej niż gdziekolwiek indziej.
Wojciech Kilar trafił do Hollywood na początku lat 90., choć trzeba pamiętać, że, gdy tworzył popularną ilustrację do "Draculi" Francisa Forda Copolli , na koncie miał już kilkaset kompozycji filmowych i teatralnych, zrealizowanych w Polsce oraz Europie.
- Spełnił się mój sen z młodości - mówił wtedy dojrzały już twórca. - Świat filmu, w szczególności amerykańskiego, fascynował mnie od dzieciństwa. Nawet w trakcie okupacji, gdy obowiązywało hasło "tylko świnie siedzą w kinie", nie potrafiłem zrezygnować z magii srebrnego ekranu. Piosenki z disneyowskiej "Królewny Śnieżki" wciąż działają na mnie jak muzyka Mozarta...
W archiwalnej audycji z 2000 roku Wojciech Kilar opowiada o swoich hollywodzkich perypetiach - spotkaniach z Francisem Fordem Copollą, Romanem Polańskim, Jane Campion, ale też... Jean-Claude'em Van Damme'em. Reportaż "Ziemie obiecane Wojciecha Kilara" to także bezcenne wspomienia Andrzej Wajdy, Krzysztofa Zanussiego i Kazimierza Kutza.
Pochwały najwybitniejszych twórców współczesnego kina nie wzruszały samego kompozytora, który pomimo upływu lat nie zmieniał swojego sceptycznego stosunku do muzyki ilustracyjnej, nazywając ją po prostu "sposobem zarabiania na życie". Jak sam wspominał, do filmowego świata trafił na początku lat 60. niejako przez przypadek, motywowany trudną sytuacją finansową. Te deklaracje uwiarygodniały zresztą ostatnie dwie dekady twórczości Kilara, w których na pierwszy plan znowu wysunęła się muzyka koncertowa. Propozycje filmowe selekcjonował on teraz bardzo wybrednie, a czas poświęcał przede wszystkim monumentalnym dziełom, jak "Missa Pro Pace" czy dedykowana ofiarom ataku na World Trade Center "Symfonia wrześniowa" .
Inna sprawa, że typowo filmowe chwyty dramaturgiczne oraz ilustracyjne przeniknęły tymczasem do jego twórczości symfonicznej i oratoryjnej, nadającej jej cech wyjątkowej przystępności. Dziś rzadko pamięta się, że kompozytor rozpoczynał karierę jako czołowy, obok Pendereckiego i Góreckiego, awangardzista pokolenia urodzonego dekadę przed II wojną światową. Rodowity lwowiak przybył na studia kompozytorskie do Katowic w latach 50., gdzie szybko zaraził się modą na serializm i sonoryzm. Do najwybitniejszych dzieł z tego okresu należy orkiestrowy "Riff 62" .
Droga wiodąca stąd do neoromantycznych kompozycji hollywodzkich Kilara wydaje się wyjątkowa długa. Baczni obserwatorzy wiedzą jednak, że ewolucja ta miała charakter organiczny i podyktowana była pobudkami czysto artystycznymi.
W jednym z przełomowych dla kompozytora momentów (rok 1971) z Wojciechem Kilarem rozmawiał na radiowej antenie Janusz Cegiełła. W "Autoportrecie" twórca opowiadał między innymi o relacjach swojej muzyki użytkowej i koncertowej, a także o związkach awangardowego języka dźwiękowego z polskim folklorem muzycznym.