- Nigdy nie byłem szkolnym poetą albo szkolnym literatem - opowiadał poeta. - Miałem jednak świetnego polonistę, który właściwie żadnego programu nigdy nie przeprowadził, bo nie miał czasu. Dawał nam lektury całkowicie spoza programu. To była szkoła klasztorna, polonista był endekiem, ale miał bardzo szerokie horyzonty. 14-letnich chłopaków karmił twórczością Dostojewskiego. Od tamtego czasu "Idiota" jest najważniejszą książką mojego życia - wyznał.
Dyrektorem gimnazjum, do którego uczęszczał młody Zbigniew Bieńkowski, był brat zakonny. - Pewnego razu na lekcji dyrektor pojawił się razem z wizytatorami z kuratorium. Wystąpiłem wtedy z referatem na temat "Idioty", o Nastazji Filipownie, o Rogożynie... Później dyrektor nie odkłaniał mi się przez pół roku - wspominał ze śmiechem artysta.
- Udało mi się ustrzec przed byciem bigotem - mówił Zbigniew Bieńkowski. - Miałem zmysł sprzeciwu. Szkole klasztornej zawdzięczam właściwie pewną potrzebę niezależności. Katolicki charakter szkoły wymagał ode mnie ciągłego sprzeciwu, a to uformowało mnie na resztę życia - dodał, zaznaczając, że w odważnym myśleniu wspierała go także twórczość m.in. Kasprowicza. - Poezja, którą odbierałem jako silne przeżycie, była poezją dużych spraw - powiedział. - Kasprowicz był poetą, który wywarł na mnie ogromny wpływ, dał mi bodziec do myślenia i pisania. Istotna była dla mnie jego religijność, jego wadzenie się z Bogiem, jak sam to nazywał. I to "Hymny" właśnie otworzyły mi oczy na wielkie ogólniki - opowiadał.
Audycję z cyklu "Portrety" prowadziła Iwona Malinowska.
mc