O kryzysie egzystencjalnym Unii mówiono już sporo zanim jeszcze tłumy uciekinierów z Syrii, Afganistanu czy Iraku pojawiły się w Europie. Ale dopiero oni wstrząsnęli Unią na tyle, że jej rozpad wydaje się niemal nieunikniony.
Zachwianie roli Niemiec
Gdy kilka europejskich gospodarek zawaliło się naraz pod ciężarem zadłużenia, mimo olbrzymich trudności udało się znaleźć receptę, która przywróciła równowagę. Hiszpania, Portugalia czy Grecja otrzymały wielomiliardowe pożyczki – pod warunkiem wdrażania programów oszczędnościowych, zaordynowanych przez Brukselę i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W końcu, gorzką pigułkę przełknęła nawet najbardziej zrewoltowana Grecja.
Największe środki na ratowanie upadających gospodarek wyłożyły Niemcy. W związku z tym ich przywódcza rola w strefie euro i całej Unii Europejskiej wzrosła bardziej niż kiedykolwiek. A Angela Merkel stała się jej twarzą. Gdy lewicowy rząd Grecji chciał podważyć unijny program naprawczy, próbował przede wszystkim zdyskredytować politykę Niemiec i samą kanclerz. W tym celu odwoływał się nawet do czasów II wojny światowej, próbując rozpalić antyniemieckie resentymenty.
To także postawa Merkel zdecydowała o wprowadzeniu (a później o zaostrzeniu i utrzymywaniu) sankcji Unii Europejskiej wobec Rosji – w reakcji na zaanektowanie przez nią ukraińskiego Krymu, a następnie na wywołanie wojny w Donbasie. Tygodnik „Time” przyznał niemieckiej kanclerz tytuł „Człowieka roku 2015” (na świecie).
Tak potężna, zdawałoby się, rola Niemiec w UE uległa jednak nagłemu zachwianiu w efekcie kryzysu uchodźczego. Zachęcana wcześniej przez innych europejskich partnerów do przejmowania inicjatywy w różnych trudnych sprawach Angela Merkel i tym razem wystąpiła przed szereg. Zadeklarowała, że Niemcy z otwartymi ramionami przyjmą wszystkich, którzy szukają schronienia w Europie.
System nie działa
Kanclerz kierowała się nie tylko pobudkami humanitarnymi. Berlin znów chciał wziąć na siebie największy ciężar przyjmowania imigrantów, a zwłaszcza ulżyć tym krajom, przez które przetaczała się największa fala przybyszy, w tym Węgry i Grecję. Zaś przede wszystkim dać przykład innym, że należy aktywnie szukać rozwiązań kryzysu uchodźczego, a nie jedynie czekać bezradnie na to, co się wydarzy.
(W pobliżu greckiej wyspy Samos uratowano 68 uchodźców, X-news)
A jednak postawa Niemiec i forsowany przez nie mechanizm solidarnego przyjmowania migrantów przez wszystkie kraje UE (wedle modelu kwotowego, jaki stosuje sama republika federalna w odniesieniu do poszczególnych landów) tym razem napotkała na twardy i stale rosnący opór części europejskich partnerów. Między innymi Węgier, które zaczęły budować płot na swoich granicach, by zatamować napływ uchodźców. Ich liczba przeszła wszelkie oczekiwania. W ubiegłym roku do krajów Unii przybyło ponad milion osób z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Wystawiły one na ekstremalną próbę nie tylko politykę azylową i imigracyjną Unii, ale i samo jej istnienie.
Podstawą unijnej praktyki wobec uchodźców jest Konwencja Dublińska, wprowadzona w życie w roku 1997. Zakłada ona, że osoba ubiegająca się o status uchodźcy musi być zarejestrowana w pierwszym kraju unijnym, do którego przybyła i tam czekać na rozpatrzenie wniosku.
Z tej reguły zostały same wióry w sytuacji, gdy Grecję czy Węgry dosłownie zalały kolejne fale migrantów. W dodatku, w epoce internetu i mediów społecznościowych, wieść o niemieckiej polityce szeroko otwartych drzwi rozeszła się lotem błyskawicy wśród przybyszy, którzy chcieli trafić jak najszybciej do niemieckiego raju. A kraje graniczne jeszcze zachęcały uchodźców, by czym prędzej skorzystali z gościnności Niemców – bez rejestracji w kraju pierwszego pobytu. Do tego doszła aktywność gangów, które zarabiają na przerzucie ludzi.
(NATO wyśle okręty na Morze Egejskie, by kontrolować napływ uchodźców, X-news)
W efekcie, tylko w lipcu ubiegłego roku do naszych zachodnich sąsiadów zawitało prawie 80 tys. migrantów, zaś w sierpniu ponad dwa razy więcej. Szybko okazało się, że napływ takiej masy ludzi, w bardzo krótkim czasie, przerasta możliwości nawet tak dużego, bogatego i dobrze zorganizowanego państwa, jakim są Niemcy. Głównie jednak ze względu na obawy opinii publicznej, gdyż demografowie i ekonomiści argumentują, że migranci dodadzą wigoru gospodarce i społeczeństwu.
Merkel musi odejść?
Zamiast więc przyczynić się do rozwiązania problemu uchodźców, Merkel jeszcze go spotęgowała. Nie znalazła poparcia ani zrozumienia u pozostałych partnerów w Unii Europejskiej. Wręcz przeciwnie, na każdym kroku słyszała i słyszy: zaprosiliście uchodźców, to teraz sami się nimi zajmujcie.
Opór wobec stanowiska kanclerz zaczął narastać także w samych Niemczech. Przełomowe znaczenie miały noworoczne wydarzenia w Kolonii i kilku innych niemieckich miastach. Grupy mężczyzn przybyłych z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej molestowały i okradały napotykane kobiety. Okazało się, że część z napastników nawet nie była zarejestrowana w Niemczech jako osoby starające się tam o azyl. Służby porządkowe nie reagowały. Powodowane polityczną poprawnością niemieckie media przez kilka dni milczały na temat tych incydentów i bierności funkcjonariuszy, nie chcąc podgrzewać antyimigranckich nastrojów.
Gdy wyszło to na jaw, oburzenie opinii publicznej jeszcze wzrosło. Podważone zostało zaufanie obywateli do państwa. Ludzie poczuli się zagrożeni w kraju, który dotychczas uchodził za jeden z najbezpieczniejszych. Przybysze spoza Europy naruszyli porządek publiczny w największym państwie unijnym i obnażyli nieskuteczność jego polityki wobec uchodźców.
W rezultacie, do głosu natychmiast doszli ekstremiści – jak zawsze wtedy, gdy umiarkowane rozwiązania przestają działać. Radykałowie w Niemczech (oraz w innych krajach unijnych, w tym w Polsce) domagają się całkowitego zatrzaśnięcia drzwi przed obcymi. Wzrosła liczba aktów agresji wobec ludzi o nieeuropejskim wyglądzie i działań wandali wymierzonych w ośrodki dla uchodźców. Wzmogły się antyimigranckie nastroje i protesty, rosną notowania skrajnej prawicy, a słabnie pozycja Merkel. 80 proc. obywateli Niemiec wyraża w sondażach przekonanie, że ich rząd nie radzi sobie z migrantami. Zdaniem 40 proc. niemieckich respondentów Merkel powinna ustąpić w wyniku fiaska jej polityki wobec uchodźców. To najpoważniejsze wyzwanie dla szefowej państwa niemieckiego od kiedy została kanclerzem (w listopadzie 2005 roku).
Każdy sobie...
W Europie mało kto zdaje się wierzyć w możliwość wspólnych rozwiązań.
Węgry, Macedonia i Chorwacja wzniosły ogrodzenia graniczne, by zniechęcać migrantów.
Brytyjczycy właśnie negocjują z resztą Unii porozumienie o ograniczeniu przywilejów socjalnych – dotyczy ono nie tylko uchodźców, ale i wszystkich imigrantów, w tym przybyszy z Polski. To dodatkowy zapalny temat w relacjach pomiędzy krajami członkowskimi UE.
Trzy państwa, które w ubiegłym roku przyjęły prawie 90 proc. wszystkich osób ubiegających się o azyl: Niemcy, Austria i Szwecja obecnie planują ograniczenie ich napływu i chcą wzmocnić kontrolę graniczną. Austriacy już wprowadzili limit liczby osób, które mogą się ubiegać o azyl w tym kraju w ciągu najbliższych kilku lat. Niemcy, wzorem Danii i Szwajcarii, zaczęły odbierać uchodźcom pieniądze i kosztowności.
Duński rząd zamieścił płatne ogłoszenia w libańskich gazetach z informacjami o nowych uregulowaniach, które zakładają umieszczanie pod strażą uchodźców w centrach zatrzymania i przymusowe deportacje. A także szereg innych restrykcji, jak ograniczenia praw do łączenia rodzin czy wymogi znajomości języka. Duńczycy chcą, by uchodźcy syryjscy pozostali w Libanie. Jest ich tam ok. 1,2 mln, czyli więcej niż napłynęło w ubiegłym roku do całej Europy. Ale Liban ma ledwie około 4 mln mieszkańców. Unia Europejska – ponad 500 mln.
Koniec Europy bez granic?
Unia coraz bardziej stara się szukać rozwiązania problemu uchodźców z dala od własnych granic. Naciska na Turcję, by powstrzymywała ona uchodźców przed dalszą podróżą do Europy. Temu ma służyć pomoc w wysokości 3 mld euro, którą Bruksela obiecała Ankarze. Turcja przyjęła dotąd od 2,5 do 3 mln syryjskich i irackich uchodźców. I to stamtąd – drogą morską do Grecji – płynie do nas największa fala migrantów.
Część państw UE nie chce słyszeć o propozycji utworzenia unijnej straży granicznej, która miałaby skuteczniej chronić granice zewnętrzne Unii. W efekcie, poszczególne kraje pozostaną zdane tylko na siebie w dążeniu do zwiększenia kontroli granicznej. A to stawia pod znakiem zapytania dalsze istnienie Strefy Schengen, która zapewnia swobodę przepływu osób na obszarze UE, bez kontroli granicznych. Zagrożony jest jeden z największych przywilejów odczuwanych codziennie przez obywateli wspólnej Europy.
I znów kluczowa jest rola Niemiec. Graniczą one z dziewięcioma krajami Strefy Schengen, w tym ze Szwajcarią, która nie jest członkiem UE. Jeśli nasi zachodni sąsiedzi wprowadzą kontrole na swoich granicach, to Strefa Schengen faktycznie się rozsypie. - A to podstawa naszego dobrobytu – powiedziała Merkel.
Grecja pod presją
Pod największą presją są jednak Grecy. Ministrowie spraw wewnętrznych UE wzywają rząd w Atenach do zwiększenia kontroli napływu migrantów – pod groźbą wykluczenia ze Strefy Schengen. Kraje Unii pomagają uszczelniać granicę grecko-macedońską, co jest o tyle paradoksalne, że Macedonia nie należy w ogóle do UE ani do Schengen. Grecki minister obrony skarżył się, że sojusznicy z UE chcą zamienić jego kraj w „obóz koncentracyjny dla uchodźców”.
Unijna agencja ds. ochrony granic Frontex ocenia, że w tym roku do Europy przedrze się 1,5 mln osób. Przedsmak tego, co się zdarzy dało już przybycie ponad 60 tys. ludzi w styczniu tego roku. To 10 razy więcej osób niż rok wcześniej.
(Porozumienie mocarstw ws. Syrii. Kerry: w ciągu tygodnia rozpocznie się ograniczanie działań wojennych, X-news)
A tymczasem kolejne dziesiątki tysięcy zdesperowanych uciekinierów czekają na przekroczenie granicy syryjsko-tureckiej po tym, jak siły reżimu z Damaszku zaczęły szturmować miasto Aleppo, główny bastion rebeliantów. Przyczyn przechylenia się na ich niekorzyść szali w syryjskiej wojnie domowej należy szukać w Moskwie. To bowiem systematyczne bombardowania przeprowadzane przez rosyjskie lotnictwo zmieniło układ sił w tej wojnie i w konsekwencji doprowadziło do zaostrzenia problemu uchodźców.
Wojna o wartości
Europa świetnie poradziła sobie w przeszłości z wielkimi falami migracji. Teraz jednak zasadniczą przeszkodą w wypracowaniu spójnej unijnej polityki azylowej i imigracyjnej jest to, o czym liberalno-demokratyczne elity zachodniej Europy wolą nie mówić publicznie: opór społeczeństw wobec przybyszy wyznających islam, którzy postrzegani są jako zagrożenie dla europejskiej kultury i stylu życia.
Sęk w tym, że taka postawa jest zaprzeczeniem liberalnych wartości, na których zasadza się europejska Wspólnota. Chodzi o demokrację, prawa człowieka, wolność słowa i wyznania, oraz równość płci. A co za tym idzie, także o przyznawanie prawa do azylu tym, którym jest to odbierane, również muzułmanom. Generalnie, o gwarantowanie wolności jednostki. Na tych zasadach powinny być oparte wszelkie europejskie rozwiązania.
Tymczasem coraz bardziej widoczne staje się inne podejście – mamy do czynienia z próbami stosowania zbiorowej odpowiedzialności. I tak np. próbuje się zabraniać imigrantom wizyt na basenach, zamiast pilnować, by przestrzegali oni określonych reguł i - tak jak wszyscy inni użytkownicy – byli karani tylko za ich przekraczanie.
Zagrożenia, o których mówi się w związku z masową migracją są realne i poważne, np. terroryzm, ale w walce z nimi Europejczycy nie mogą rezygnować ze swoich podstawowych wartości.
Juliusz Urbanowicz, PolskieRadio.pl