Pani Lubow, mieszkanka wsi Dniprowske, nie chciała porzucać domu, ale piekło ostrzałów było zbyt duże. Ponadto nie zagoiły się w niej jeszcze rany po rosyjskiej okupacji. Jak zaznaczyła, nie chce już mówić po rosyjsku, chociaż całe życie była rosyjskojęzyczna.
- Straszne, co ci "bracia" nam zrobili. Najlepiej byłoby w ogóle ich nie znać, tych "braci". Ale oni nas nie rozumieją. Oni nie wiedzą, że wysyłają ich na śmierć, a obwiniają naszą Ukrainę, że nas trzeba zniszczyć, zniszczyć w całości. Jestem rosyjskojęzyczna, zawsze mówiłam po rosyjsku, ale teraz nie chcę znać tego języka, nie chce znać... Wszystkim im życzę długiego życia, ale w mękach. Niech ich Stwórca nie zabiera do siebie, oni Bogu nie są potrzebni - mówiła Ukrainka.
Fot.: Wojciech Jankowski
Pani Lubow opisała, jak wygląda życie w Dniprowskem. - Ostatnio cały dzień, i w nocy w i w dzień, po chatach walą i walą. Był magazyn pszenicy, był tam też słonecznik. W ludzi co prawda nie trafiło, ale domy są wszystkie zrujnowane. W piwnicach nocowaliśmy. Już nie było sił. Wyczekaliśmy trochę, jak przez pół godziny było cicho, całe nasze życie zebraliśmy i pojechaliśmy. Jadę dziś do Kijowa, tam pewnie będzie lepiej. Boimy się byle stukotu. Włączyliśmy piecyk gazowy, coś tam pyknęło, a my padamy na ziemię. A teraz spakowaliśmy całe swoje życie - kilka toreb. Psa wypuściliśmy. Biega po wiosence, jak wszystkie inne psy - przyznała. - Rano, gdy jeszcze tak nie strzelają, idziesz do sklepu po chleb, spotykasz tylko psy, jak w apokalipsie zombie. Tam koło sklepu ludzie pokręcili się, chleb kupili pochowali się po chatach, po piwnicach - mówiła.
Rosjanie pragną zagłady
Dlaczego Rosjanie ostrzeliwują miejsca, gdzie mieszkają cywile? Na to pytanie nasza rozmówczyni miała jedną odpowiedź. Rosjanie pragną zagłady Ukraińców. -Oni mają jeden cel: zniszczyć nas jako naród. Oni mówią, że my jesteśmy sztuczni, że jesteśmy sztucznie stworzeni. A przecież u nas historia taka bogata, tylu bohaterów mamy. Oni nas po prostu chcą zniszczyć - powiedziała.
Okupacja miała straszne następstwa dla rodziny pani Lubow. - Gdy była okupacja, mnie i męża zabrało FSB tylko dlatego, że u nas był otwarty szkolny atlas geograficzny. Mapa Ukrainy i gdy dzieci się uczyły, zaznaczały miejsca na mapie i zaznaczyły miejscowość Wysokopilla. Teraz już nie pamiętam, czy toczyły się walki o tę miejscowość, czy nasi już odbili. A oni pytają: "co to"? "Komu przekazujecie informacje?", "Kim są wasi wspólnicy? Komu przekazujecie informacje?". Telefony sprawdzali, laptopy. Jakie "przekazujecie"? To wszystko na Ukrainie jest dostępne! W wolnym dostępie - mówiła.
Fot.: Wojciech Jankowski
- Wtedy mój mąż zachorował, miał wylew i umarł. On był mocny, chodził do pracy, był lekarzem, leczył ludzi. I oni też przychodzili do niego ze zgniłymi zębami, cuchnącymi ustami. Musiał ich leczyć, pod muszką automatów. Jeden siedzi, a dwóch z automatami stoi wokół niego. Tak było… on tego nie przeżył - wspominała kobieta.
Pani Lubow wyjechała do Kijowa, gdzie oczekuje końca ostrzeliwania Chersonia. Prawdopodobnie już nigdy nie odezwie się po rosyjsku.
Wojciech Jankowski
dad