176:13 2021_04_18 22_00_11_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 "Master Of Puppets" Metallica, "Peace Sells... But Who's Buying?" Megadeth (Wieczór Płytowy/Dwójka)
W każdą niedzielę późnym wieczorem słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem - od początku do końca: strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektro.
Tym razem będą to:
- Metallica - Master Of Puppets - Elektra 1986
- Megadeth - Peace Sells... But Who's Buying? - Capitol Records 1986
***
Kto by się spodziewał thrash metalu w Dwójce…. A jednak! Wieczór płytowy przełamuje wszelkie konwenanse. Podczas niedzielnej audycji wysłuchaliśmy dwóch metalowych 35-latek i obudziliśmy w was młodzieńczą fascynację zespołami Metallica i Megadeth.
Oto wasze maile nadesłane podczas ostatniego spotkania.
MASTER OF PUPPETS. Metallica. Moja Metallica. Mój Boże... Czarna koszula i rozerwane na kolanach dżinsy. Ciężkie napuchnięte powieki. Palce rąk krwawiące od oszalałego tańca na gryfie gitary. Obłąkany dźwięk niedokończonego riffu taranowanego następnym przyciętym riffem... wyskandowane, wykrzyczane pełne bólu słowa. MASTER OF PUPPETS .. męczące, ołowiane arcydzieło.. Z przeróżnych inspiracji, wspomagani własna wrażliwością i wiarą w siebie stworzyli esencję mocnego grania. Splunęli na makijaże, wielkie scenografie i kiczowate ubiory. Całą tę metalową otoczkę i gigantomanię. Splunęli na liryki o smokach i rycerzach. Wyfiltrowali wszystko co najlepsze. Motorykę Motorhead i Iron Maiden, posępność i ciężar Black Sabbath, przewrotne aranżacje Led Zeppelin, punkowy czy hardcorowy czad, smutne akustyczne gitariady. I zamienili to wszystko w ogień. Tu nie ma koniunkturalizmu, wyrachowania, epatowania własna doskonałością techniczną. Na MASTER OF PUPPETS muzyka tworzy NASTRÓJ, KLIMAT i PRZEKAZ... Ten PRZEKAZ jest spójny, komunikatywny i co najważniejsze, istotny. To jest ponura panorama ludzkiego uwikłania. Człowiek to cyrkowy klaun, marionetka, niemiłosiernie targana na wszystkie strony, bezwolna, kontrolowana, indoktrynowana, a przede wszystkim manipulowana od urodzenia, przez rodzinę, różne instytucje, standardowe postawy, na końcu przez nałogi. MASTER OF PUPPETS opisuje życie, a w zasadzie bardzo zwyczajny w swym okrucieństwie smutek życia. Muzyka na MASTER OF PUPPETS jest czasem ostra i buntownicza, czasem jest toporna i aż boli, czasem jest akustycznie piękna, melancholijna, bardzo delikatna i bardzo smutna ale zawsze PRZYTŁACZAJĄCA. Płyta MASTER OF PUPPETS jest bezpretensjonalna, spontaniczna, na swój sposób romantyczna - a po latach nadal dla mnie bardzo wiarygodna i aktualna. Za to kocham tę płytę i ten zespół. To jest zespół bardzo uczciwy i nadal bardzo wiarygodny we wszystkim, co robi.
Margaret
Z okazji prezentacji "Master Of Puppets" pozwoliłem sobie do Was napisać kilka zdań z nieco innego punktu widzenia. W tamtych czasach bębniłem w kapelach punkowych i pseudometalowych, nawet trochę koncertowaliśmy - więc oglądałem Metallikę "oczami muzyka amatora" że tak się wyrażę. Do popisów gitarowych byliśmy owszem przyzwyczajeni, bo każdy słyszał w radiu czy to Van Halen, Dep Purple czy choćby Iron Maiden - i szczerze mówiąc "programowo" nie robiło to na nas wrażenia. Kompletnie nie ta stylistyka. Koniec. Ale bębniarz i basista Metallici - to było coś objawienie! Ich gra dawała do myślenia wszystkim perkusistom non styp niemiłosiernie okładającym otwarty talerz taktowy i werbel. I dawała do myślenia wszystkim basistom prującym kostką na dwóch czkających nutach przez cały utwór. Słuchanie gry Larsa Ullricha to był Uniwersytet. To była punkowa moc ,ale z bardzo inteligentnymi, przemyślanymi patentami technicznymi. On współpracował często z gitarowym riffem, akcentując werblem albo kotłem wszystkie jego elementy. Jeżeli grał rytmiczny rockowy beat, to wszystkie luki wypełniał szczelnie dudnieniem podwójnej stopy lub dwóch bębnów taktowych, a frazy kończył piekielnie szybkim i precyzyjnym przejściem po garach. Połączenie dynamitu z matematyką. Jeśli było to potrzebne, np w środkowej części "Orion" - perkusja potrafiła zagrać niesłychanie lirycznie. No i metrum utworów. Np. utwór tytułowy z "Master Of Puppets" początek na 4/4 z różnie rozłożonym akcentowaniem, zwrotka - 7/8 i 4/4 na przemian, łącznik - 4/4 z akcentem na pierwszą i piątą ósemkę taktu itd. Drugi przykład - zmiany metrum w "Sannitarium" - tu już daruję sobie szczegóły, żeby nie przedłużać. No i basista - Cliff Burton - człowiek grający na basie palcami, odrzucając kostkę - co w trashowej stylistyce było niesłychanym wyczynem. Dzięki takiej grze i bardzo osobistemu podejściu do instrumentu podglądy Burtona były zawsze bardzo czytelne a dźwięk klarowny i czysty. Potrafił też grać bardzo pamiętne solówki. ("Orion"!) I pomyśleć , że wtedy trashmetal niektórzy nazywali sztuka muzycznych analfabetów. Dla mnie po latach tak jak duet Lombardo - Arraya (Slayer) pozostał wzorcem dynamiki, tak duet Ullrich - Burton pozostaje wzorcem inteligentnego, kreatywnego grania.
Przemo
Droga dwójko. Niezmiernie dziękuję za iście powrót do przeszłości w postaci zaprezentowania na antenie ponadczasowego albumu Metalliki "Master of pupets". W dalszym ciągu jest on energetyczny, wywodzący słuchacza zarówno na ścieżki retrospektywne lecz również nadaje współczesnemu słuchaczowi nowe doznania. Przypominam sobie, że kiedy pierwszy raz słuchałem płyty ze sprzętu marnej jakości, już wtedy zawładnęła mną na wiele lat. Podziwiałem zarówno kunsztownie wykonaną okładkę jak i , a może przede wszystkim , to co na płycie było zawarte. Ilekroć słuchałem owej płyty, rodziła się niepohamowana chęć grania jak Lars.
I tak na koniec, aby pojawił się akcent nieco humorystyczny, chciałbym nadmienić, że Master była jedną z nielicznych płyt, którą moja matka , za moją namową , potrafiła prawie w całości wysłuchać. Zatem Master niosła i niesie wielki ładunek emocjonalny i doznania, które po latach nadal potrafią się wyłaniać jak przepiękna galera z odmętów fal morskich.
Mirosław Żandarski
Każdy z twórców muzyki celuje do pewnej grupy odbiorców. Najlepiej pasuje tutaj biznesowe słowo "target". Jednym z takich "targetów" są "Metalowcy". Słuchają oni najagresywniejszej, najbrutalniejszej, najtwardszej muzyki, cokolwiek te przymiotniki znaczą.
Amerykańscy fani metalu nie za bardzo mogli ścierpieć, że te wszystkie naj- zgarnia angielski zespół Iron Maiden. Szukali u siebie odpowiedzi i znaleźli. Tą odpowiedzią była Metallica.
Nie był to jedyny kandydat. W tamtych latach między innymi kandydatami były Megadeth, Testament, Slayer czy też obecnie zapomniany Death Angel. Nawet moim zdaniem miał on ciekawszą propozycje od Metallica, ale historia potoczyła się inaczej.
Pamiętam jak w radiu usłyszałem pierwszą płytę Metallica Kill 'Em All, to byłem pod wielkim wrażeniem. Taką młodzieńczą energię, spontaniczność i entuzjazm którym czasami nadrabiano braki warsztatowe to porównać mogę tylko z jedynką Black Sabbath- ojca chrzestnego metalu lat 80-tych.
Nagle ku zaskoczeniu wszystkich druga płyta Metallica idzie w stronę surowości brzmienia i dochodzimy tutaj do trzeciej Master Of Puppets. Od tej płyty uważam, Metallica stała się zespołem w pełni dojrzałym. Spontaniczność zero procent, moc płyty sto procent. Skumulowały się na niej wszystkie te przymiotniki naj. Dla metalu jest to płyta kultowa.
Po latach też oceniam tą płytę bardzo dobrze. Nic nie straciła ze swojej siły. Przez cały ten czas często regularnie do niej powracałem i nadal powracam.
Pamiętam emisję Master Of Puppets w pierwszej edycji Wieczoru Płytowego. W zapowiedziach miała być drugą płytą. Na początku emisji audycji jeden z Panów Redaktorów zapowiedział, że "będzie jeszcze dodatkowo trzecia płyta, ale Master Of Puppets oczywiście też będzie i zmieści się w całości", na co drugi z Panów Redaktorów skwitował "Inaczej żywi ze studia byśmy nie wyszli". Widać, że Panowie dobrze rozpoznali "target".
Andrzej Sadowski
No to dzisiaj drugi pełny album Megadeth, chyba zresztą najsłynniejszy i pierwszy, z którym się niegdyś zetknęłam. Raptem 8 utworów. Poważny krok do przodu w porównaniu z debiutem. Zachowując ciężar debiutu, zespół proponuje zwykle lepiej przemyślane kompozycje, oparte na bardziej wyrazistych motywach i melodiach. Najciekawszymi kawałkami w mojej opinii są tytułowy znakomity "Peace Sells But Who's Buying", "Devil's Island" z wpadającym w ucho rozpędzonym riffem oraz zamykający album "My Last Words" ze świetną solówką i fajnym, chwytliwym motywem prowadzącym. . Jednak najbardziej podoba mi się utwór najmniej typowy – cover standardu bluesowego "I Ain't Superstitious". Zagrany został oczywiście z większym ciężarem, ale z szacunkiem dla pierwowzoru. Pozostała część płyty w mojej opinii niczym specjalnym się nie wyróżnia na tle ówczesnej trashowej konkurencji. Oczywiście nie jest to słaby album, jest solidny i dobrze się go słucha, ale zwyczajnie są w dyskografii Megadeth krążki lepsze od tego. Dave Mustaine po opuszczeniu Metalliki miał sporą konkurencję i to nie tylko w postaci swojego byłego zespołu. Dwie, a może nawet i trzy pierwsze albumy były swoistym nabieraniem rozpędu i dopiero "Rust in Peace" nadgonił czołówkę na stałe. Już sam fakt, że "Peace Sells..." został wydany w 1986 jest dla niego niefortunny. Tego roku ukazały się płyty Metalliki "Master of Puppets" oraz Slayera "Reign in Blood", a z tymi wydawnictwami w zakresie thrashowej sztuki nikt nie da rady się mierzyć. Zespołowi należą się gratulacje za koncept na okładki albumów. Pomysł może już nie tak oryginalny, bo zainspirowany przez Iron Maiden, ale się wpasował. Postać Rattlehead'a, która przewija się na prawie wszystkich wydawnictwach grupy, zainicjowana już w pełnej formie na wspomnianej płycie, daje sporą rozpoznawalność i na stałe zapisuje się w annałach metalowych artworków. Podsumowując, album nie jest jakiś specjalnie rewelacyjny, ale z chęcią się do niego wraca, bo to jedna z wizytówek thrashu lat 80-tych, bądź co bądź klasyka. Mimo faktu, że nie porywa mnie tak jak "So Far, So Good, So What" czy "Countdown to Extinction" to stawiam go w swoim zestawieniu krążków Megadeth na 3 pozycji. Choroba, ma coś w sobie mimo wszystko.
Alicja Skakuj
Dave Mustaine chyba przez całe życie czuł, że musi coś udowodnić Światu, kolegom z Metallicki, czy samemu sobie. Idealnie zostało to przedstawione w filmie "Some kind of Monster" z 2003 roku, gdzie została pokazana rozmowa między członkami Metallicki, a Davem. Już po pierwszych latach, jako lider Magadeth pokazał jak zdolnym jest kompozytorem i gitarzystą. Krążek "PEACE SELLS… BUT WHO’S BUYING?" idealnie nas w tym utwierdza. Dla fanów jest to filar twórczości zespołu, jeden z najlepszych trashowych albumów w ogóle w historii. Wystarczy popatrzeć na oceny "Peace Sells…". Krytycy się nad nim rozpływają, poparte jest to ogólną aprobatą fanów i entuzjastów mocnej, metalowej muzyki. Niestety z jednym trzeba się zgodzić - Dave z swoim zespołem nigdy nie przegonił swoich starych kolegów na międzynarodowej arenie ciężkich brzmień.
Nie zmienia to faktu, że na stałe zapisał się w kanonie muzyki gitarowej.
Wiesław Staniszewski
Cieszy mnie, że metal wraca do Dwójki! W latach 1987-1990 byłem słuchaczem audycji "Muzyka Młodych", które prowadzili Jacek Demkiewicz i Marek Gaszyński. W tym paśmie odtworzono np. całą dyskografię Black Sabbath... Pamiętam też prezentację znakomitej płyty Sepultury "Beneath The Remains" W "Wieczorach płytowych" prezentowano wówczas m.in. płyty Slayera, Testament czy Anthrax. To było znakomite źródło dostępu do takiej muzyki (jedno z nielicznych wtedy).
Przyznam, że choć cenię wysoko trzy pierwsze płyty Metallici (szczególnie "Ride The Lighting" z genialnym utworem tytułowym), to jednak zawsze bardziej mnie ekscytowały płyty Megadeth. Więcej w nich było różnorodności, ciekawych niuansów i... humoru (który przejawiał się np. w tytułach całych albumów). Już na debiucie - "Killing Is My Bysiness and Business Is Good" znalazła się zaskakująca wersja "These Boots Are Made For Walkin" Sinatry... a na "dwójce" mamy przecież ""I Ain't Superstitious" W.Dixona (z tekstem zmienionym dość poważnie). Mustaine później także pokazywał, ze nie zamyka się tylko w metalu. Thrash w wykonaniu Megadeth był częstokroć punkowo zadziorny, ale ta grupa miała też bardziej komercyjny i bardziej heavy czas w swej historii (płyta "Risk" z 1999 roku). Mnie osobiście cieszy to, że Mustaine nie znalazł miejsca w Metallice. Dzięki temu fani mogą do dziś cieszyć się nagraniami dwóch znakomitych formacji. Dave był po prostu zbyt dużą indywidualnością i podobnie jak Lemmy (wyrzucony z Hawkwind) świetnie ją wyraził we własnej grupie.
Piotr Kempski
Lubię oba zespoły i myślę, że wzajemnie się uzupełniają, bo Metallica to oczywiście masywne, agresywne riffy, piekielny wokal Jamesa i finezyjne solówki Kirka, ale Megadeth też ma wiele do powiedzenia. Bardzo lubię zwłaszcza album "So Far So Good So What?", na którym Mustaine zamieścił utwór poświęcony Cliifowi Burtonowi, o którym często mówił, że najlepiej się z nim dogadywał jeśli chodzi o cały skład Metallici.
"Peace Sells But..." to album bardziej surowy, bliższy thrashowym korzeniom.
Utwór „Devils Island” z tekstem o byłej francuskiej kolonii karnej u wybrzeży Gujany Francuskiej, opisującym myśli skazańca oczekującego na egzekucję, to mój faworyt na tym albumie. Szkoda, że nie jest wykonywany już od dawna na żywo podczas tras, ale za to w set listach czasem trafia się "Peace Sells". Tak było choćby wówczas gdy w 2018 roku Megadeth grał w Katowicach przed Judas Priest.
Maria Szycher
Dobra energia dzisiaj.
Przyznam, że mimo tego iż nie mam wiele lat, mój gust muzyczny ostatnio bardzo się zmienił. W szkole, w liceum podczas krótkiej, może nawet nie fascynacji, ale właśnie energią gitary, zdążyłem poznać kilka "klasycznych" dla tego gatunku albumów. Właśnie jednym z nich była płyta Master od Puppets. Kolejnego albumu, którego dzisiaj posłuchamy, nie znam. Obecnie kiedy słucham, albo uczę się słychać jazzu, dzisiejsza audycja jest powrotem o te kilka lat wstecz. Kiedy to może się buntowałem, pewnie tak, w jakimś stopniu.
Ale słucham z przyjemnością, czekam na więcej informacji, czy ciekawostek o zespole i albumie.
Przemek z Częstochowy
Wielkie podziękowania za Wieczór, będzie ciężko zasnąć. Może przeoczyłem, szanowni Panowie, ale nie MOŻNA NIE WSPOMNIEĆ skąd przyszedł Hammett. Wylot Mustaine'a z Metallica to wielkie szczęście dla metalowej sceny, jak Panowie wspomnieli dusiłby się, Metallica już zjadała ogon z orkiestrami jak on fantastyczne, ciężkie rzeczy proponował. Ale umknął w dzisiejszych wywodach Exodus, grupa do dzisiaj grająca swoje a nie grali by tak z Hammetem, to niby jeden thrashowy wór, ale inna stylistyka. Wielka czwórka to twór medialny, to po prostu najlepiej wypromowana banda. Overkill, Testament, AHHIHILATOR czy Exodus nie ustępowali im zarówno pomysłami jak i warsztatem.
Na koniec wspomnienie z 2004: dosłownie w odstępie tygodnia miałem szczęście zobaczyć Metallicę w Chorzowie i Exodus w Proximie.W Warszawie był nokaut, a było tam jeszcze trzech chłopa ze starego składu...
Jeszcze raz dziękuję za dzisiejszą radochę.
Maciej Markiewicz
Musiałem się uszczypnąć w ucho dzisiaj i spojrzeć na skalę aby nie mieć wątpliwości, że słucham dwójkę ;) Z perspektywy czasu, sądzę jednakże, że niezależnie od indywidualnych preferencji słuchania muzyki, tamten czas był Wielkim wysypem emocji, bez żadnych ograniczeń, przede wszystkim bez ograniczeń Przemysłu Muzycznego, który owszem przez moment zachłysnął się sukcesem i wysypem tak wielkiej liczby bardziej i mniej zdolnych artystów. Megadeth można było kiedyś usłyszeć na antenie MTV, konia z rzędem temu z pokolenia wczesnego MTV, dzisiaj ogląda jeszcze tę stację.....Można by tak dalej lamentować, np. nad tym, że skończyły sie bezpowrotnie czasy, kiedy np.. na antenie programu trzeciego przed występem znanego zespołu zdarzały się całe, wielogodzinne bloki muzyczne prezentujące 'dyskografie' tego zespołu. Czy dzisiaj jeszcze istnieje słowo 'dyskografia'? Chwała zatem Wieczorowi płytowemu za dzisiejszy trashowy odcinek - trochę szkoda, że skończyły się Wieczory z udziałem trzech prowadzących i szerszej wymiany poglądów - aż uśmiecham się na myśl jakie stanowisko reprezentował by dzisiaj Pan redaktor Tomasz Szachowski :)
Michał
Naszła mnie taka refleksja nieco poboczna względem prezentowanego materiału. Sprawdziłem sobie mianowicie, korzystając z serwisu Rate Your Music, jakie jeszcze płyty wydane zostały w roku 1986. I zachwyciła mnie niesamowita wręcz różnorodność muzyki, która była wtedy na topie. Mamy tu całe mnóstwo klasyków, jak "The Queen Is Dead" The Smiths, "Skylarking" XTC, "EVOL" Sonic Youth, The Colour of Spring" Talk Talk czy kwintesencję stylu (lub kiczu, jak kto woli) tamtych lat, czyli "A Kind of Magic" Queen. A w Polsce też znakomicie: „Nowa Aleksandria” Siekiery i „Historia podwodna” Janerki. Coś mi się wydaje, że zostanę w tym roku na dłużej.
Juliusz
W czasach kiedy wyszły te płyty miałem kolegę, który fascynował się taką muzyką, a do mnie zupełnie to nie docierało. Dopiero wiele lat później, kiedy zaliczyłem pewną ilość koncertów rockowych i punkowych, zmieniła się moja partycypacja tych nagrań. Chyba jest tak, że moje uszy słyszą to co idzie niegłośno z radia, a mój mózg przetwarza to na inne, mocne brzmienie typowe dla niewielkiego zatłoczonego klubu i dodaje zapach rozchlapanego piwa. Ta muzyka wyraża (w moim odczuciu) frustrację, bunt, desperację. Dobrze się tego słucha jako remedium na własne pesymistyczne stany ducha - pozwala odreagować, ale najlepiej słuchane na żywo.
Paweł z Gdańska
[…]Słuchanie traszu miało wiele walorów dydaktycznych i często po prostu przydawało się w życiu. Po pierwsze - jeśli chłopie potrafiłeś w tamtym czasie zagrać na akustyku intro do "Sannitarium" to przy ognisku od razu nokautowałeś konkurentów plumkających smętnie "Krew Boga" Kultu. Po drugie - traszers mógł rozwijać swoje zdolności plastyczne zwłaszcza kaligrafie - wysmarowanie w zeszycie, na raportówce albo na plecach katany dżinsowej dokładnego loga VOIVOD z czasów "Killing Technology" albo później całej chmary kapel deathblackgrindcorevegemetal wymagało wiele samozaparcia i benedyktyńskiej cierpliwości. Po trzecie - rozwój fizyczny - traszers musiał być człowiekiem wygimnastykowanym - kupione przez mamę a potem za własne pierwsze zarobione pieniądze dżinsy były natychmiast zwężane tak, aby tylko nadludzkim wysiłkiem przeszły powyżej kolan. Po czwarte - będąc traszersem mogłeś załapać się na kombatanctwo i martyrologie - mój rocznik był prawdopodobnie ostatnim, który był ścigany w technikum za długie włosy!! Po piąte - no cóż, taka jest prawda - czasem znajomość muzyki metalowej pomagała w sytuacjach niekomfortowych. Na moim przykładzie - w biały dzień zaciągnięty z ulicy Wrocławskiej w boczna Jaskółczą przez kilku metali w celu "pożyczenia na zawsze" któremuś z nich mojej pięknej dżinsowej kurtki. Co mnie uratowało? Odpowiedź na jedno pytanie - tytuł drugiej płyty Metaliki. Po 1991 wszystko sie zmieniło najpierw Metallica, potem Megadeth, potem kolejni, w tym mój ulubiony VoiVod, zaczęli grać dużo przystępniej. Z drugiej strony matuzalemowe Judas Priest nagrało quasitraszową płyte "Painkiller" co było juz wtedy kuriozalnym skansenem. Z trzeciej strony to już były czasy Deicide i tym podobnych kapel z piekła rodem, już się na to nie łapałem. Szliśmy na studia, koledzy pościnali pióra.. inne sprawy, inne inspiracje, inne priorytety.. ale powspominać zawsze będzie miło :) Jedna rzecz koniecznie jeszcze; Cliff Burton - rok 1986 ,a koleś biega w dzwonach... no i "Orion" - początkowe kilkadziesiąt sekund dźwięku to są przystawki z basówki Burtona podłączone do głośnika Leslie organów Hammonda. To jest superwyrafinowane - tam po prostu SŁYCHAĆ Purpli, tam SŁYCHAĆ Vanilla Fudge. Rock to jest continuum i chcemy czy nie - ma swoje korzenie. Burton to wiedział. Fantastyczne.
Anonim
Włączyłem radio, internetowe, na Wieczór Płytowy żeby sprawdzić kogo dziś wysłucham, a tu niespodzianka - klasyka thrashu :-). I na dodatek zespoły, szczególnie Metallica, o które miałem już do Wieczoru pisać właśnie z okazji tegorocznej rocznicy ich wydania. Wprawdzie drugim zespołem i albumie, o którym myślałem był Slayer (nie, bluzy z ich logiem na ramieniu nie posiadam;-)) ze wspomnianym Reign Blood. Z Megadeth dyskografii preferuję jednak Rust in Peace. Przygodę z thrashem zacząłem wprawdzie już dosyć późno bo dopiero w 1991r. Potrzeba była dopiero zmiana towarzystwa i niezapomniany Tylko Rock, który mnie chyba najbardziej ukształtował muzycznie a potem to już poleciało- różne stacje radiowe i od około połowy lat dziewięćdziesiątych regularnie Program Drugi Polskiego Radia :-). A wracając do tematyki muzycznej dzisiejszej audycji, to myślałem nad audycją porównawczą jak przez lata (około)thrash się rozwijał, zmieniał, jego wpływ na dzisiejszy cięższy rock. Zaczynając od lat 80-tych po dzisiejsze lata - jeśli byłoby o czym mówić. I tak pomyślałem o:
- Pantera - Vulgar Display of Power,
- Tool - hmm, to już może nie do końca, ale... album..., 25 rocznica Ænima,
- Mastodon - chyba coś z lat 2000 - 2010,
- i na koniec coś świeżego, z obecnego roku - Tomahawk - Tonic Immobility. A Tomahawk i cała reszta projektów z Mikem Pattonem zasługuje moim zdaniem na osobną audycję.
I jeszcze inna lista życzeń: Pearl Jam - Ten, Nirvana - Nevermind, Soundgarden - Badmotorfinger - znowu bardzo okrągła rocznica - ćwierćwiecze. Primus, Kyuss, Sonic Youth, King Crimson, PJ Harvey - trzy ostatnie były, ale mogą być znowu, więcej ich nie zaszkodzi:-). I jeszcze: At the Drive-In, The Mars Volta, The White Stripes, Queens od the Stone Age, Tori Amos. A może i Ministry - Psalm 69: The Way to Succeed and the Way to Suck Eggs? Tak, jak napisałem - wpływ Tylko Rocka, Piotra Kaczkowskiego:-) .
Bartek z Dublina
***
Tytuł audycji: Wieczór płytowy
Prowadzili: Piotr Metz i Przemysław Psikuta
Data emisji: 18.04.2021
Godzina emisji: 22.00