Recenzenci określili "Młyn i krzyż" jako film, który jest najbliżej sztuki w historii kina. Reżyser Lech Majewski opowiada, co go zainspirowało do kręcenia tego filmu, opartego na obrazie "Droga krzyżowa" (reżyser w rozmowie używa nazwy "Droga na Kalwarię" - przyp. ag).
- W tym filmie wchodzimy fizycznie w przestrzeń Pietera Breugla - wyjaśnia gość Jedynki. Historia zaczęła się kilka lat temu, kiedy znany historyk sztuki Michael Gibson, autor wielu książek o Breuglu zobaczył film Majewskiego "Angelus". Napisał dobrą recenzję i wysłał reżyserowi swoja książkę "Młyn i krzyż", analizującą ten obraz.
Lech Majewski czytał książkę jak kryminał, bo Gibson odtwarza ukryty w obrazie kod, jaki kiedyś malarze umieszczali na swych dziełach. Na wieść, że na podstawie książki ma być kręcony film, Gibson stwierdził, że to niemożliwe. Jak widać pomylił się.
Film był kręcony bardzo długo, bo składa się z wielu nakładanych na siebie obrazów, które muszą być przeliczane przez komputery graficzne. - Żeby to wszystko przeliczył komputer, to jedno ujecie zabierało osiem dni - mówi reżyser. Każda drobna korekta to kolejnych osiem dni. Więc bywało, że jedno ujęcie zabierało 9 miesięcy. - To była taka benedyktyńska praca - śmieje się artysta.
Na planie filmu "Młyn i krzyż"
Majewski opowiada, jak rozpoczynał swą przygodę ze sztuką, bo nie zajmuje się jedynie filmem. I jak rozpoczynała się jego kariera. Co ciekawe, bardziej niż w kraju znany jest za granicą, a na premierę jego sztuki przychodziła brytyjska królowa-matka.
Jest też członkiem Ligi Samby w Brazylii, jako jeden z trzech białych. Dlaczego? Wyjaśnia w rozmowie.
Rozmawiał Paweł Sztompke.
(ag)
Aby wysłuchać całej rozmowy, wystarczy wybrać "Lech Majewski" w ramce "Posłuchaj" po prawej stronie.
"Leniwej niedzieli" można słuchać w każdą niedzielę w godz. 10:00-11:55.