Czyli przez pryzmat gatunku muzyki, który przyciągał miliony słuchaczy, ale z drugiej strony powszechnie wywoływał, w najlepszym przypadku, komentarze ironiczne albo ostrożnie niechętne. Anna Grunwald i Bratek Robotycki, autorzy projektu „Rzeczy kultowe” realizowanego wcześniej w PME, uznali, że disco polo to fenomen kulturowy godny wystawy i zaprosili do współpracy kuratorów – Bartka Wójcika i Monikę Borys. Kuratorzy wystawy (ta druga jest również autorką książki „Polski bajer”, poświęconej temu samemu zjawisku), wykonali odważny ruch, śmiało łapiąc temat niebezpieczny, choć zapewne wiele razy będą musieli odpowiadać na pytanie, jakim to prawem zaprosili TAKĄ muzykę w szacowne progi muzeum.
Jako muzyka o masowej popularności, do tego – bardziej demokratyczna, otwarta na niedoskonałości produkcyjne czy talenty „znikąd” niż radiowy pop, mówiła często o marzeniach, aspiracjach i ambicjach swoich czasów, o tym, co wzruszało i napędzało powszechną wyobraźnię. Olga Drenda
Odpowiedź jest prosta – ponieważ disco polo nie da się zignorować w opowieści o polskich latach 90. Nie trzeba lubić, ale zauważyć należy. Dziś ten gatunek muzyki jest bardzo profesjonalny, ma swoje kluby, festiwale i stacje telewizyjne, ale przed trzydziestu laty był, jak wiele innych elementów transformacyjnej codzienności, anarchistyczny i samosterowny. Jako muzyka o masowej popularności, do tego – bardziej demokratyczna, otwarta na niedoskonałości produkcyjne czy talenty „znikąd” niż radiowy pop (jakkolwiek obrazoburczo to nie zabrzmi, disco polo miało pod względem produkcji i dystrybucji więcej wspólnego z punkiem, realizując czasem całkiem dosłownie etos DIY), mówiła często o marzeniach, aspiracjach i ambicjach swoich czasów, o tym, co wzruszało i napędzało powszechną wyobraźnię. A ta była dynamiczna, kolorowa, śmiała. Zapełniały ją wakacyjna miłość, szał dyskoteki, wolność i sny o fortunie.
Plakat wystawy "Disco Relaks" w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie.
Z tematem kultury ludowej łączy fenomen disco polo nie tylko fakt, że wystawa przedstawia antropologiczne podejście do codziennych zjawisk, zadziwienie własną kulturą, ale też pewne nieporozumienie. Disco polo dość często, ale mylnie, nazywa się współczesną muzyką ludową, podczas kiedy to, zwłaszcza współcześnie, po prostu jeden z nurtów muzyki tanecznej, słuchany przez różnych odbiorców i w rozmaitych okolicznościach. Czysto muzyczna archeologia tego zjawiska to fascynujące wyzwanie dla kogoś zainteresowanego tym, jak nietypowo potrafi ewoluować muzyka popularna. Owszem, disco polo zawdzięcza sporo hitom Małego Władzia i innemu polonijnemu folklorowi z pocztówek dźwiękowych, ale to nie wszystko – pod jednym „chodnikowym” parasolem zebrano po prostu wykonawców, którzy mieli ze sobą o tyle wspólnego, że wydawali na kasetach, grali na festynach i w dyskotekach oraz omijało ich radio. Często również byli samoukami, których popularność rosła w sposób zupełnie oddolny i naturalnie zaraźliwy (wiele ówczesnych gwiazd z radia i TV mogło im tego pozazdrościć).
Disco polo to hasło, które uruchamia natychmiastowe skojarzenia – chłopomańskie albo pejoratywne. Zgodnie z nimi każdy, kto mieszka na wsi albo w małym mieście, musi słuchać disco polo. Olga Drenda
Ale gdy przyjrzymy się dokładniej, zobaczymy, z jak różnych pochodzą parafii – przeżywający drugą młodość sentymentalni trubadurzy z lat 70., akordeonowe kapele weselne, zasłuchana w nowoczesny eurodance młodzież, depeszowcy i fani OMD, rubaszni kabareciarze. Krajobraz tej sceny był i jest zróżnicowany – podobnie zresztą rzecz ma się z publicznością.
Disco polo to, jak najlepiej widać po reakcjach na książkę Moniki Borys, hasło, które uruchamia natychmiastowe skojarzenia – chłopomańskie albo pejoratywne. Zgodnie z nimi każdy, kto mieszka na wsi albo w małym mieście, musi słuchać disco polo. Albo że to muzyka jedynie dla mieszkańców wsi (choć duży klub znajduje się w centrum Krakowa), czy że muzyczny gust niesie ze sobą określone przekonania polityczne. A przede wszystkim – mit, jakoby tańczenie przy disco polo (nieprzypadkowo właśnie tańczenie, bo często jest to przecież muzyka „praktyczna” - do grania na imprezach, w towarzystwie) automatycznie zamykało możliwość odbioru innych rodzajów muzyki – choć i w latach 90., i dzisiaj, przeciętny obywatel nie miał problemu z jednoczesnym lubieniem, powiedzmy, Shazzy, Nirvany i Marka Grechuty, w zależności od humoru i okoliczności. Problem miał za to jego krytyk. Jak widać, kiedy mówimy o disco polo, z tyłu głowy pojawiają się automatyczne stereotypy - ale stereotypy, uprzedzenia, przedsądy i pogłoski to przecież bardzo aktualna materia badawcza współczesnej etnologii.
Olga Drenda
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.