Chociaż przymiotnik „hybrydowy” w minionych miesiącach najczęściej opisuje specyfikę różnych typów działań zainicjowanych z powodu pandemii, tutaj powiązany jest z różnymi elementami, które składają się na „De Mòrt Viva”. Scena francuska jest w ostatnim czasie jedną z najciekawszych przez pryzmat nowej muzyki inspirowanej folklorem z różnych regionów tego kraju. Jeśli takie zespoły jak Cocanha, kolektyw La Nòvia, San Salvador czy Ours nie są wam jeszcze znane, nadróbcie zaległości czym prędzej. Najlepiej idąc szlakiem takich wytwórni jak La Novia, Pagans, Standard In-Fi, Murailles Music czy Les Disques du Festival Permanent, które sukcesywnie kwitnącą francuską scenę promują.
W tym środowisku przewija się też Ernest Bergez, który gra w post-punkowym Orgue Agnès, elektronicznym Kaumwald czy serwującym dronowe formy w myśl idei głębokiego słuchania Tanz Mein Herz (właśnie wydali wciągający album „Quattro”). Swoje pomysły Bergez realizuje również solowo jako Sourdure, gdzie przeplata inspiracje elektroniką i brzmieniem instrumentów tradycyjnych kojarzonych z lokalnym folklorem, co czasem przynosi efekty monumentalne. Jak w przypadku trwającego około 100 minut albumu „Mantras” sprzed czterech lat stworzonego specjalnie na okoliczność niecodziennego festiwalu Echoes, który odbywał się w Alpach Francuskich.
Muzyka Sourdure jest symbiozą surowej elektroniki, akustycznych instrumentów, ale też różnych nie-muzycznych dźwięków jak chociażby nagrań terenowych. „De Mòrt Viva”, najnowsze solowe wydawnictwo, skomponował w pojedynkę, ale do nagrania zaprosił zaprzyjaźnionych muzyków. Inspiracją był dla niego język oksytański, obejmujący zasięgiem południową część Francji, z którym miał styczność od dziecka. To on łączy na tym albumie to co stare i nowe, współczesne i tradycyjne.
Otwierająca album „Trevia” zagrana przez Amélie Pialoux jedynie na cynku, dętym instrumencie, który w języku francuskim ma o wiele bardziej ujmującą nazwę cornet à bouquin, przypomina postać wiejskiego grajka, snującego swoją melodię wśród natury. Znajdująca się tuż po nim „Rondalèira” rozwija się od pojedynczych uderzeń w coś brzmieniem przypominającym bęben, może elektroniczny bit, po czym utwór robi się coraz bardziej zbity, aż w tle wyłania się elektroniczna warstwa i zarys syntezatorowej melodii z dronującymi skrzypcami.
Dalej Bergez żongluje stylistykami, tradycją i nowoczesnymi elektronicznymi brzmieniami, tworząc paletę o wachlarzu tak szerokim, że chyba tylko on sam jest go w stanie objąć. „Na Festa” bazuje na elektronicznym loopie, przeplatanym grą na lirze korbowej Laurent Boithias; słychać też dźwięki przypominające klaksony i grzechotki. „Clavar Cavar” blisko do rapowanej formy z na wpół akustycznym na wpół elektronicznym rytmie; „Tota Preta” serwuje brzmienie bębna daf, na którym Wassim Halal w zasadzie w pojedynkę tworzy bogate spektrum brzmieniowe. „Nostra Foeira” melodię wygrywaną na skrzypcach łączy z quasi-industrialnymi pobrzmiewaniami w tle. Z kolei „Vespres Dau Raibar” za trzon przyjmuje basowe tło i zelektryfikowany wokal Bergeza. W tle słyszymy cynk, trąbki, lirę korbową i rodzaj akordeonu concertina, na których poza wspominaną Pialoux grają Laurent Boithias, Eloïse Decazes i Maud Herrera – dwójka ostatnich także śpiewa. Z kolei „L’Ivern daus Astres” przyjmuje skromną piosenkową miniaturę ze snującym akompaniament lirycznym banjo Elisy Trébouville i zabarwiającym je cabrette, rodzaju dudy z francuskiej Owerni, na której gra Jacques Puech. Dużo się tu dzieje.
Całość jest skrojona w stosunkowo krótkie, czasem piosenkowe utwory, nad którymi unosi się wokal i idea miejsko-wiejskiego psycho-folku. Czuć w tym wyrazisty rytm, tak jakby Bergez hip-hopową metodologię przenosił na wiejskie obszary, gdzie puls utworów dyktują czyste brzmienia smyczków czy instrumentów dętych, chropowate nierówne zagrania, barwione elektronicznymi pasmami. W końcu folk nigdy nie powstaje mierzony od linijki; na tej płycie tę frywolność czuć. To nie reinterpretacja muzyki tradycyjnej, a raczej czerpanie z jej możliwości na spółkę z nowoczesnymi technologiami, czego efektem jest osobliwy baśniowy folklor. „De Mòrt Viva” przypomina film „Exils” Tony’ego Gatlifa o parze Francuzów, którzy szukają swoich korzeni, a ich perspektywy na przemian oddaje muzyka tradycyjna i ta współczesna, mocno osadzona w rytmie. U Bergeza bity i syntezatory symbiotycznie łączą się ze skrzypcami czy trąbkami. Mają w sobie lekkość, ale i oryginalne brzmienie. Jeśli na początku dostajemy prostą melodię, finałowy „Vespres dau Raibar” to mroczny, zelektryfikowany trans, który mantrycznie snuje opowieść. Dramaturgia jest utrzymana do samego końca, a Oksytania czeka na wizytę z muzyką Sourdure na uszach.
Jakub Knera
Sourdure
De Mòrt Viva
Pagans/Les Disques du Festival Permanent/Murailles Music
Ocena: 4,5/5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.