W Beskidzie Śląskim Adwent przez wieki był czasem ciszy. Nie urządzano zabaw, wystrzegano się śpiewów, a w późniejszych latach ściszano też radio, by nie zaburzać porządku szykującego się do zimy świata. W stanie tym trwano aż do Wigilii, z przerwami na takie "hałaśliwe" dni jak Wigilia świętego Mikołaja.
Adwentową ciszę podkreślano rozkładem dnia i kolorem. - Mamy do czynienia z czasem, kiedy nie było możliwości założenia niczego w tonacji czerwonej, jasnej. To miał być czas ciemności i wszystkich ciemnych kolorów - podkreślała etnolożka i góralka Małgorzata Kiereś.
Zakazu tego surowo przestrzegano. Podobnie jak obowiązku rozpoczynania dnia od śpiewania godzinek: - Trzeba było wstać o godzinie wpół do szóstej czy piątej i śpiewać. A jeśli nie śpiewano w domu, to udawano się na mszę roratnią. Do dnia dzisiejszego na roratach jest tłum dzieci.
>>Zobacz koncert pieśni i hymnów adwentowych w wykonaniu Anny Brody i Adama Struga<<
Ważnym elementem adwentowego porządku były posiłki: - Piwnice były wtedy pełne, bo to czas, kiedy są już i ziemnioczki, i kapusta, jest ćwikla, są kwaki, czyli prawie wszystko, co możliwe ku świętom - wyliczała Małgorzata Kiereś. - Brakuje tylko zabicia świni. To świniobicie było zaplanowane tak, żeby w Adwencie oblizać szpyrki, kapeczkę i masnego i tłuściejszego. Mimo to wszystkie posiłki miały skromność. Na ucztowanie czekało się, aż przyjdzie Jezusek. Wiedziano, że zgromadzone zasoby muszą starczyć aż do wiosny...
Więcej o adwentowych tradycjach Beskidu Śląskiego w nagraniu audycji z cyklu "Źródła".
bch