- Dziś ludzie w domu mają tak elegancko, że nie wpuszczają kolędy do domu, żeby nie nabrudziła. Dawniej z przyjemnością zapraszali - opowiadał Ludwik Mordarski. Znawca zwyczaju górali sądeckich podkreślał, że kolędnicy śpiewali pod oknem w oczekiwaniu, aż gospodarz lub gospodyni wpuszczą do sieni. - Nigdzie nikt się nie wpychał na grandę, ale jak już zaprosili, to najpierw do izby wpadali pastuszkowie, potem wchodził Herod, potem Żyd, Diabeł, Śmierć, Twardowski, Cyganie... To było kilkadziesiąt ról, ponad 20 przebierańców.
Podczas gdy w Beskidach kolędowanie przeobrażało się w przedstawienie, w Wielkopolsce przebiegało ono w szybkim tempie. - Chodziło o to, żeby jak najszybciej pochodzić po wiosce i jak najwięcej zebrać, bo może się pogoda zepsuć albo się nie zdąży wszystkich obejść - wyjaśniał regionalista Leonard Śliwa.
***
Tytuła audycji: Źródła
Prowadzenie: Kuba Borysiak i Piotr Kędziorek
Data emisji: 31.12.2014; 2.1.2015
Godzina: 12.00
bch/jp