Zainteresował się tym skrzypek Walenty Mirecki, rocznik 1912. Poszedł do wdowy kupić instrumenty. Wdowa mu na to: "Po co mi pieniądze? Odpracuj mi statki w polu, ale z koniem". I tak się stało. Walenty grał z basami do lat 50. Potem już nikt we wsi nie chciał słuchać jego muzyki.
W latach 70. ubiegłego wieku przyjechali do niego z muzeum w Przysusze i Mirecki sprzedał im basy. Pamiętam, jak byłem w Brogowej na weselu w 1986 roku. Pan Walenty był tu gościem, ale jak zawsze wziął ze sobą skrzypce. Jak disco polo przestało grać, zagrał mazurka, ktoś zabębnił. Wtedy młodzi ostentacyjnie wyszli, zabierając ze sobą dziewczyny.
We wsi Dęba Opoczyńska skrzypek Adam Goska, rocznik 1909, miał dwie pary basów. Przyjechałem do niego, nic o tym nie wiedząc, w 1984 roku. Fantastyczna chata z XIX wieku. Po długich pertraktacjach pozwolił mi wejść na strych. Mogę powiedzieć tyle, że każde muzeum etnograficzne oszalałoby z zachwytu na widok tego strychu. Ja zobaczyłem tam basy. Jedne były rozbite, bo ktoś w nie wdepnął, ale drugie... cud opoczyńskiego ludowego lutnictwa! Basy leżały tam nieruszane z pięćdziesiąt lat. "Sprzeda pan?". "Nie, trzymam je dla syna". Kilka lat póżniej Goska zmarł. Starodawne gospodarstwo zapadło się w ziemię. Po latach pytam sąsiadów: "Co z basami?". "Jedne to zabrał syn. bo pracował w Niemczech, ale drugie spalił".
Opowiada Gosa ze wsi Wandzinów: "Tu po wojnie były kapele - skrzypce, basy i bębenek. Basów było mało i jak ktoś je miał, to mógł nieźle zarobić, grając na nich na weselach. Tu był skrzypek Bodala, jego basista lubiał wypić. Wracał po weselu w Myślakowicach, ale był tak pijany, że wpadł do Pilicy. Utopiłby się, gdyby nie wielkie basy, które go uniosły na wodzie, bo miał je na plecach. Płynął po rzece i zasnął. Wyłowiono go dopiero w Nowym Mieście". Co ciekawe, podobną historię opowiada Franciszek Kotula w książce "Muzykanty". Jak więc widać, basy żywią i bronią.
Andrzej Bieńkowski
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.