Nieznamierowice
W opowieściach Marianny Tkaczyk długie, ciemne, z pozoru nudne, wieczory jesienne rozbuchają z nagła śmiechem młodych mieszkańców wsi. Rozbrzmiewa śpiew zebranych w chacie przy kądzieli dziewcząt, czuć zapach tartych ziemniaków i gotowanych z nich pyz okraszanych słoniną…
- My jak dziołchami byli, chodzili my z kądzielą to nas chodzieło osiem. Takich dobranych! Jak my sobie usiedli na środku chałupy, to ino my śpiewali i w okno, co rusyli – każda swojego upatrywała. Jak która się umiała z chłopakiem rozmówić, to było dobrze. Ale jak któraś chłopakowi coś przycinała, to potem nas z gałęziami (chłopaki – red.) ganiały!
Dziewczęta chwytały się różnych sztuczek, by "zwabić" ich do środka chałupy. Ubierały się pięknie, eksponowały dekolty, nacierały słoniną, by lśniła im się skóra. Jeśli który z oblubieńców, nie daj Bóg, nie pojawił się na spotkaniu, dziewczyny wyruszały na poszukiwania na wieś, wyglądając w oknach chat, czy aby nie poszedł do innej panny.
Na chłopaków się czekało, bo przyprowadzali muzykantów i były potańcówki! Tylko trzeba było uważać, żeby kądzieli po wsi nie stracić. Tak zawsze powtarzała młodej Mariannie Tkaczyk jej matka: "Tylko uważaj, Mańka, żebyś kądzieli po wsi nie roztargała"!
Bieliny
Były i wieczory przepełnione monotonnym dźwiękiem międlenia lnu. O takich opowiadała w latach 60. mieszkanka wsi Bieliny k. Opoczna Piotrowi Ganowi.
- Kobity całe wiecory miądlęły lin. W uoborze se kołki powbijały, miądlice pozakładały i miądlęły! Dzieci popochodziły spać, a one tak się mordowały! Nasuseły se tego lnu i wiecorami miądlęły. W dzień nie było czasu, bo trzeba było iść do kopania.
Gdy odpowiednio oddzieliło się już zdrewniałe części łodyg od łyka lnu, należało go wyczesać, zrobić kądziel. A z tą kądzielą szło się do koleżanki, by razem pracować. Co wieczór do innej. Przy okazji wzięło się druty, wełnę, zrobiło pończochy czy rękawiczki dla dzieci. Wypełniło pierzyny wyskubanym wcześniej pierzem. Do gospodyni przyjmującej u siebie inne dziewczęta należało dbanie o to, by głodne przy pracy nie siedziały. Wystawiała wielką miskę kapusty z grochem.
Oczywiście, na takie wieczorne posiady przychodzili w pewnym momencie i chłopcy. Głównie po to, by popsuć dziewczynom kądziele. Jeśli któraś na to nie pozwoliła, czatowali przy niej tak długo, aż im się udało. Ja ze swoją kundziołecką z pieca na piec | A za moją kundziołecką ładny chłopiec | Ojej, bodajże jum. Chcę jum prząść, nie mogę jum, kundziołeckę – podśpiewywały wesoło dziewczęta, wierząc, że kto się czubi, tan się lubi i chłopcy nie psują im kądzieli złośliwie.
Wólka Ratajska
Janina Chmiel pamięta z dzieciństwa, że potrawy były bardzo proste i bardzo biedne. Zajadała się wtedy „polewką”, a „słoduchę”, gdy była zbyt kwaśna, można było posłodzić sacharyną, bo przecież cukru nie było.
- Tak zwana polewka to był kompot z suszonych owoców. Co mieli jeść? Zaprawili mąką i z kartoflami się to jadło. A olej? To już drogie było! A ja tego oleju nie za bardzo lubiałam. Dawniej to jeszcze "słoduchę" robili. Mełli w tych żarnach greczkę, pszenicę, żyto i trzeba było tę mąkę sparzyć. Ten rozczyn stawiało się w ciepłym miejscu i to się musiało zakwasić. To musiało postać. Jak się rano nastawiło, to wieczorem dopiero, z kartoflami, było bardzo dobre jedzenie!
Krakowiacy Wschodni i ich kultura
Krzysztof Ryndak, śpiewak i działacz kulturowy w regionie Krakowiaków Wschodnich
Krzysztof Ryndak z Siedliszowic na własną rękę poszukuje śladów tradycyjnej kultury swojego regionu. Ma 33 lata, śpiewem ludowym zajmuje się od dekady. Jest laureatem drugiej nagrody na tegorocznym kazimierskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych.
- Moja babcia śpiewała mi ludowe pieśni do snu. Tak to we mnie zostało, zahibernowało. Później trafiłem do zespołu ludowego, którego choreografka, śp. Magdalena Witkowska, odmroziła tę moją pasję – wspominał Krzysztof Ryndak.
Ryndak muzykę ma we krwi – dziadkowie grali na weselach. Na czym? Tradycyjnym składem były skrzypce, basy, niekiedy klarnet. Trąbka była bardziej popularna u Krakowiaków Zachodnich. Uwielbiano heligonkę. Instrument ten towarzyszył mieszkańcom regionu zarówno na zabawach, jak i przy wypasaniu krów.
Podczas konkursu na Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, Krzysztof Ryndak śpiewał m.in. pieśń o błogosławionej Karolinie, której kult jest rozpowszechniony w regionie do tego stopnia, że co miesiąc odbywa się procesja śladem jej męczeństwa.
Pytany, skąd zafascynowanie kulturą ludową, śpiewak odpowiada: „Ja jestem pod tym względem nienormalny. Chyba jedyny w gminie, a i w powiecie niewielu się takich znajdzie. Ja to kocham całym sobą. I nie chcę, by ta kultura odeszła”. Krzysztof Ryndak działa na rzecz podtrzymania i popularyzacji rodzimej kultury. Założył amatorski teatr "Łod Tatara", odgrywający regionalne obrzędy, który już wygrał kilka przeglądów. Jednym ze zwyczajów, który ukazuje teatralna trupa jest wielkanocny obyczaj „Putyry-motyry” – chłopcy przebierali się za cyganów, chodzili w Poniedziałek Wielkanocny od chałupy do chałupy po kolędzie.
- I co? Ludzie pierwszy raz na scenę weszli, a aktorzy urodzeni! Grają od czubka palca do czubka włosa – całym sobą! – cieszył się Ryndak. Członkowie grupy mają od ośmiu do pięćdziesięciu lat.
Grupa teatralna "Łod Tatara" z Siedliszowic
Śpiewak ma zacięcie folklorysty. W swojej wsi robił badania terenowe wśród mieszkańców, poszukując rodzimej kultury. W czasie wywiadów nierzadko musiał uciekać się do podstępu – trzeba było sprawić, by rozmówcy czuli się naturalnie, niezobowiązująco. W przeciwnym wypadku krygowali się i nie mówili gwarą, która była cennym nośnikiem informacji. Warto nadmienić, że mieszkańcy Siedliszowic, w tym cała rodzina naszego bohatera, posługują się gwarą na co dzień. Podchwytuje ją także najmłodsze pokolenie.
***
Tytuł audycji: Kiermasz pod kogutkiem
Prowadziła: Magdalena Tejchma
Gość: Krzysztof Ryndak (śpiewak, folklorysta, propagator kultury Krakowiaków Wschodnich)
Data emisji: 22.11.2020
Godzina emisji: 5.05