- To jest płyta drogi. Chcemy na niej pokazać sytuację muzyki i śpiewów tak, jakbyśmy przekroczyli granicę w Brześciu i pojechali na sam koniec Białorusi, tam, gdzie kołchozowy diabeł mówi dobranoc - opowiadał w "Źródłach" Andrzej Bieńkowski. - Ostatnia wieś, do której dotarliśmy, znajduje się przy granicy Białorusi z Rosją i Ukrainą. Okazało się, że w tej maleńkiej wsi, do której nie można wjeżdżać, zostały jeszcze obrzędy i pieśni rusałkowe.
Etnografa zaskoczyło, że w wielu śpiewanych do dziś białoruskich pieśniach obrzędowych słychać echa pańszczyzny. - To brzmi trochę tak, jakby w średniowieczu ustawić patefon - porównywał gość Anny Szewczuk. - W tych pieśniach zaskakuje opresyjność pracy. Ich liryczny prototyp jest taki, że już noc zapada i żniwiarki chcą iść do domu, bo jest zimno i są zmęczone, ale karbowy im nie pozwala: mówi, że nie będzie kolacji, dopóki nie skończą.
Andrzej Bieńkowski zwracał uwagę, że Białorusini mają zupełnie inną mentalność niż Ukraińcy. - Są bardziej stonowani, spokojniejsi, nawet fizycznie są inni. Miałem poczucie, że bardziej należą do ludów północy, jak Litwini. Musiałem się też bardzo wyciszyć, bo ich płoszyłem, podczas gdy Ukrainki dzięki mojemu wesołkowatemu charakterowi brały mnie za brata łatę...
Więcej białoruskich wspomnień Andrzeja Bieńkowskiego - w nagraniu audycji.
Płyta "Białoruś. Śpiewy obrzędowe. Śpiewy z kołchozów" będzie miała swoja premierę podczas koncertu "Tygiel Kolberga", który odbędzie się 13 października w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego – KUP BILET. Transmisja w Dwójce!
bch/jp