Akcja miała na celu powetowanie koszmarnych strat polskiej etnofonografii, które stały się faktem w wyniku pożogi II wojny światowej.
Już na przełomie wieków XIX i XX polscy badacze rejestrowali muzykę tradycyjną. Robili to za pomocą woskowych cylindrów, na których za pomocą Fonografu Edisona można było zapisać 2-3 minuty muzyki. Do II wojny światowej zebrano sporą kolekcję wałków, ale ocalał jedynie u lamek zbiorów. Dlatego właśnie polscy etnomuzykolodzy, na czele z małżeństwem Sobieskich, zorganizowali Akcję Zbierania Folkloru Muzycznego, a objęła ona większą część naszego kraju,
- Akcja zbierania folkloru muzycznego była planowana jeszcze przed wojną przez Łucjana Kamińckiego i Juliana Polikowskiego. Ze względu na straty w archiwaliach, po wojnie śmietanka etnomuzykologów przystąpiła do odtwarzania tego przedwojennego archiwum – mówił prof. Piotr Dahlig.
Naukowcy forsowali jak najszybsze przystąpienie do dokumentowana muzyki, motywując to szybko postępującymi zmianami na polskiej wsi – jej kolektywizacji, industrializacji kraju. Chodziło więc o zachowane dla potomnych „przeżytków” polskiej wsi.
- Muszę przyznać, że Poznaniacy, wychowankowie Łucjana Kamińskiego, znaleźli przychylną temu badaniu koniunkturę. Co ciekawe, już w latach 30. w Polskim Radiu doceniono nurt oryginalny polskiego folkloru. Chciano by ten nurt chłopski był w radiu reprezentowany.
W czasach powojennych nie mogło zabraknąć politycznego poparcia dla Akcji. Zagwarantowała to Zofia Lissa – kariatyda muzykologii instytucjonalnej. Sejm, w styczniu 1950 uchwalił udział Polskiego Radia w Akcji Zbierania Folkloru Muzycznego. Zabezpieczono środki budżetowe, a kierownikiem Akcji obwołano Mariana Sobieskiego.
Jak radzili sobie dokumentujące muzykę tradycyjną? Co robiono, gdy nie było prądu? O tym także opowiada w audycji prof. Dahlig.
Audycję obrazowały nagrania spoza radiowej kolekcji, ponieważ – choć Polskie Radio dopomogło w ich tworzeniu – zostały zdeponowane w Instytucie Sztuki PAN.
Wystawa "Moc chleba"
Chleb niepowszedni
W drugiej części Michał Kowalik, twórca ludowy (członek STL) i pracownik Muzeum Ziemi Chełmskiej w Chełmie, opowiada o powstawaniu, symbolice i kontekstach wykorzystania pieczywa obrzędowego na dawnej wsi.
W kulturze tradycyjnej chleb sam z sobie był otoczony czcią i wielowymiarową symboliką. Równie ważką rolę grało pieczywo obrzędowe. Choćby weselny korowaj – uszkodzony, przypalony zwiastował nieszczęścia w małżeństwie: kłótnie, choroby, a nawet śmierć. Im większy – tym większe miało być szczęście młodych.
- Najlepiej było piec korowaj z białej mąki pszennej. Jest najsmaczniejsza i najlepiej rośnie. W bardzo dawnych czasach mogła być żytnia. Ale także najlepszego sortu i najdrobniej zmielona – mówi Michał Kowalik. – Można powiedzieć, że korowaj był poprzednikiem dzisiejszego tortu weselnego. Dzielono go między gości za drobne upominki – datki, łańcuszki, korale. Z kolei części zbyt twarde, by je zjeść, choćby ozdobne kuleczki z ciasta mogły być rodzajem podarunku dla ważnych gości: drużbów, rodziców. Przechowywano je w domu, miało przynosić szczęście. A jeśli się zepsuło? Pieczywo było zbyt ważne, by je wyrzucić. Dlatego palono je w piecu.
Poza ważnymi dla cyklu rodzinnego wypiekami, jak korowaj dla młodej pary czy kukiełka dla nowo narodzonego dziecka, obrzędowe pieczywo pojawiało się w cyklu rocznym. Były to choćby busłowe łapy – bułeczki w formie bocianich łap – pieczywo wypiekane na Matki Boskiej Roztwornej (25 marca), co pokrywa się także z nadejściem wiosny. Na Nowy Rok na Kurpiach mężczyźni wykonywali nowe latka – miły chronić inwentarza i dawać urodzaj.
Chcący dowiedzieć się więcej o pieczywie obrzędowym mogą odwiedzić wystawę „Niezwykła moc chleba – pieczywo obrzędowe w kulturze ludowej” w Muzeum Ziemi Chełmskiej im. W. Ambroziewicza.
***
Tytuł audycji: Źródła
Prowadził: Piotr Dorosz
Data emisji: 16.07.2024
Godzina emisji: 15.15