- Po zioła chodziło się głęboko w las. Zbierało się trawy, bazie, liść włoskiego orzecha, dziewannę. To wszystko przyozdabiało się kwiatkami, jabłuszkiem czy marchewką i szło się do kościoła poświęcić - opowiadała rozmówczyni Anny Szewczuk o zwyczajach związanych z dniem Matki Boskiej Zielnej. Wywar z ziół podawało się na przykład krowom po ocieleniu, aby oczyścić ich wnętrzności. Można było je też spalić, by okadzić chore wymiona. - Żaden lekarz nie odwiedzał nigdy naszej zwierzyny. Mama potrafiła wszystko sama uleczyć - podkreśliła.
Władysława Świątek twierdzi zresztą, że w dzieciństwie osobiście doświadczyła dobrodziejstwa ludowej medycyny. Pewnego razu ciężko się pochorowała po tym, jak jej twarz polizał pies sąsiadów. Co ciekawe, w gorączce ujrzała zjawę rzekomego sprawcy. - Mama wiedziała już, co robić. Poszła do sąsiadów, narwała psiej sierści i okadziła mnie nią. Śmierdziało to strasznie, ale choroba odeszła od razu - wspominała.
Gawędziarka mówiła też m. in. o dawnych znachorkach oraz laniu wosku jako skutecznej metodzie diagnostycznej. A o ziołach opowiadała w magazynie "Źródła" także Krystyna Ciesielska z Radomszczyzny.
mm/mc