Obaj mistrzowie kina niespecjalnie za sobą przepadali, ale też byli na siebie skazani: działali w tym samym czasie, rywalizowali o tę samą publiczność, podejmowali te same tematy. Ingmar Bergman i Michelangelo Antonioni. Nikt tak jak oni nie potrafił opowiadać o kondycji człowieka, jego samotności, egoizmie, wyobcowaniu, o miałkości uczuć, trudności w porozumiewaniu się...
- W drugiej połowie lat 50. Bergman po filmach "Siódma pieczęć" i "Tam, gdzie rosną poziomki" był faworytem krytyki francuskiej i festiwalu canneńskiego. Nagle w 1959 roku na tymże festiwalu wzeszła gwiazda Antonioniego, czego Bergman nie mógł mu wybaczyć, bo szczerze nie lubił jego kina – mówił prof. Tadeusz Szczepański.
Z dorobku Włocha Szwed cenił tylko "Noc" (ze względu na kreację Jeanne Moreau) oraz "Powiększenie", które oglądał i analizował wielokrotnie. Bergman napisał jednak o Antonionim, iż ten "zmarnował się, zaduszony własną nudą".
Antonioni nie wyraził nigdzie swej antypatii do Bergmana, ale gdy odwiedził Sztokholm, ostentacyjnie zachwycał się antybergmanowskimi młodymi reżyserami, zaś o wielkim reżyserze napisał, że "z pewnością w filmach Bergmana nie znajdziemy obrazu współczesnej Szwecji".
- To prawda, że w filmach Bergmana nie ma zbyt wiele szwedzkiej codzienności, ale i u Antonioniego ta codzienność jest specyficzna. To codzienność świetnie sytuowanych klas wyższych, sfrustrowanych artystów – podkreśla z kolei Andrzej Kołodyński.
Trudno byłoby dziś znaleźć twórcę rangi Bergmana czy Antonioniego – ale czy w ogóle widać jakichkolwiek następców? W audycji również m.in. o tym co oglądał Bergman oraz o rozwiązaniu pewnej zagadki kryminalnej z "Powiększenia".
***
Przygotowała: Anna Fuksiewicz
Goście: Andrzej Kołodyński i prof. Tadeusz Szczepański (krytycy i historycy kina)
Data emisji: 30.07.2013
krzk/jp/mc