- W Warszawie, na Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena, wystąpiła 18 marca Beatrice Rana - włoska gwiazda fortepianu.
- Artystce towarzyszyła - po raz pierwszy obecna na festiwalu - Luxembourg Philharmonic Orchestra (dyr. Gustavo Gimeno).
- Koncert transmitowaliśmy na naszej antenie, a w przerwie wyemitowaliśmy rozmowę Róży Światczyńskiej z Beatrice Raną.
Beatrice Rana i festiwal w Lecce
Beatrice Rana urodziła w 1993 roku w rodzinie muzyków. Pochodzi z Lecce we Włoszech, w regionie Apulia. I choć dziś koncertuje na całym świecie, wciąż związana jest z rodzinnym miastem, a nawet organizuje tam festiwal muzyczny.
- Kocham moje rodzinne miasto. To wspaniałe miejsce, malowniczo położone i pełne barokowej architektury. Dorastałam zatem w otoczeniu sztuki, która wywarła na mnie bardzo inspirujący wpływ. W głębi duszy czuję się więc Włoszką z południa, ale na co dzień jestem obywatelką świata - mówiła artystka.
Jak dodała, inspiracją dla stworzenia festiwalu w rodzinnym mieście były dla niej dalekie artystyczne podróże. - Chciałam przenieść tam najlepszą cząstkę miejsc, które spotykam na swej drodze. Oczywiście, w zgodzie z moim osobistym smakiem, który wciąż się rozwija - wyjaśniła.
Czytaj także:
Spotkanie z Antonio Pappano
Beatrice Rana jako solistka zadebiutowała z orkiestrą w wieku dziewięciu lat, wykonując Koncert fortepianowy f-moll Bacha.
Uwagę krytyków i publiczności zwróciła w 2011 roku, kiedy w wieku zaledwie 18 lat zdobyła I miejsce i wszystkie nagrody specjalne na Międzynarodowym Konkursie Muzycznym w Montrealu. Jeszcze większą sławę przyniosła jej kolejna nagroda - w Konkursie Van Cliburna w Teksasie.
- Jednak momentem, który rzeczywiście zmienił mój artystyczny świat, było spotkanie z Antonio Pappano. Szansa współpracy z takim muzykiem to prawdziwy dar dla każdego młodego artysty. Miałam zaledwie 21 lat, kiedy go spotkałam i nagrałam z nim pierwszą płytę. Potem pojechaliśmy na moje pierwsze tournée po Ameryce Południowej - wspominała pianistka.
Poszukiwanie tożsamości
Beatrice Rana przyznała, że jednym z największych wyzwań na początku kariery jest odnalezienie swojej tożsamości. - Kiedy ktoś jest młodym laureatem konkursu, wie, że organizatorzy i publiczność są żądni usłyszeć nowego wirtuoza, nową pianistyczną sensację. Nie chciałam tego typu etykiet. Nie zamierzałam być nową wirtuozką na jeden sezon. Myślałam o długofalowym rozwoju. Marzyłam, by móc koncertować jako Beatrice Rana, a nie jako triumfatorka wielkich konkursów - podkreśliła.
18:34 Dwojka_Filharmonia_Dwojki_2024_03_18-20-25-07.mp3 Beatrice Rana: nie zamierzałam być nową wirtuozką na jeden sezon (Filharmonia Dwójki)
ZAPIS CAŁEGO WYWIADU:
Róża Światczyńska: Beatrice, urodziłaś się i wychowałaś w Lecce, zwanej Florencją południa, gdzie dziś organizujesz festiwal w rzadkich przerwach od światowej kariery. Jak ważne są dla Ciebie Twoje włoskie korzenie i to miejsce, w którym dorastałaś?
Beatrice Rana: Kocham moje rodzinne miasto. To wspaniałe miejsce, malowniczo położone i pełne barokowej architektury. Dorastałam zatem w otoczeniu sztuki, która wywarła na mnie bardzo inspirujący wpływ. W głębi duszy czuję się więc Włoszką z południa, ale na co dzień jestem obywatelką świata. Podróżuję bowiem od wczesnej młodości i ta perspektywa pozwala mi bardziej docenić, skąd pochodzę i kim jestem. To bardzo wyjątkowe miejsce jest powodem, dla którego zaczęłam organizować swój festiwal w Lecce. Chciałam przenieść tam najlepszą cząstkę miejsc, które spotykam na swej drodze. Oczywiście, w zgodzie z moim osobistym smakiem, który wciąż się rozwija. To dla mnie rodzaj ciekawej przygody.
R.Ś.: Poznaliśmy Cię 10 lat temu jako srebrną medalistkę Konkursu Van Cliburna, którą w jednej chwili poznał cały świat. Pamiętasz jeszcze inne punkty zwrotne w swoim artystycznym rozwoju? Ważnych pedagogów, inspirujących mentorów?
B.R.: To prawda, że Konkurs Van Cliburna bardzo odmienił moje życie. Ale już poprzednia wygrana, w Montrealu, była dla mnie istotnym zwrotem. Miałam szczęście poznać tam mojego przyszłego agenta i ludzi z firmy, dla której dziś nagrywam. Dla mojej kariery prawdziwym punktem zwrotnym był więc konkurs w Montrealu. Konkurs Van Cliburna był ważny przez to, że otworzył przede mną więcej drzwi.
Natomiast momentem, który rzeczywiście zmienił mój artystyczny świat, było spotkanie z Antonio Pappano. Szansa współpracy z takim muzykiem to prawdziwy dar dla każdego młodego artysty. Miałam zaledwie 21 lat, kiedy go spotkałam i nagrałam z nim pierwszą płytę. Potem pojechaliśmy na moje pierwsze tournée po Ameryce Południowej.
Miałam wiele wymagających koncertów, a Antonio pomógł mi przejść przez te doświadczenia i wejść w głąb granego wtedy repertuaru. Odkrył przede mną tajniki zarówno dobrze mi znanego Koncertu b-moll Czajkowskiego, jak też zupełnie dla mnie nowej symfonii Age of the Anxiety Bernsteina. Traktuję go zatem jako swego autentycznego mentora.
R.Ś.: Konkurs Van Cliburna zapoczątkował Twoją światową karierę. Co było dla Ciebie największym wyzwaniem w jej początkach?
B.R.: Sądzę, że jednym z największych wyzwań kariery jest zawsze odnalezienie własnego głosu i własnej tożsamości. Bo kiedy ktoś jest młodym laureatem konkursu, wie, że organizatorzy i publiczność są żądni usłyszeć nowego wirtuoza, nową pianistyczną sensację. Nie chciałam tego typu etykiet. Nie zamierzałam być nową wirtuozką na jeden sezon. Myślałam o długofalowym rozwoju. Marzyłam, by móc koncertować jako Beatrice Rana, a nie jako triumfatorka wielkich konkursów. To dziś poważny problem dla pianistów młodego pokolenia. Uzyskanie rozpoznawalności wymaga bowiem czasu, a jego ciągle brakuje w dzisiejszym świecie.
R.Ś.: Twój repertuar bardzo się poszerzył w ostatnich latach. Są w nim Wariacje Goldbergowskie Bacha i Sonata Hammerklavier Beethovena. Jest bardzo osobisty wybór utworów Chopina, są koncerty Mozarta, Clary Wieck i Roberta Schumanna czy wirtuozowskie dzieła Ravela, Prokofiewa i Strawińskiego. Na ile ten wybór wyraża Cię jako artystkę o określonym temperamencie i wrażliwości?
B.R.: Ważne jest, aby mieć świadomość, jaka muzyka określa Cię w danym momencie. Dziesięć lat temu nie byłabym w stanie grać Sonaty Hammerklavier Beethovena, teraz zaś niekoniecznie lubię grać wirtuozowskie fajerwerki. Osobowość młodego artysty ciągle przecież ewoluuje. Dla mnie kluczowe jest, by grać repertuar, z którym czuję pewną łączność. Są kompozytorzy, w których muzyce poruszam się swobodnie, ale nie każdy utwór mnie jednakowo przekonuje. Szukam więc takich, w których mam coś osobistego do przekazania. Repertuaru, poprzez który mogę skomunikować się z publicznością. To dla mnie kwestia równie ważna, jak zaproszenie jej w swego rodzaju podróż.
Bo kiedy gram recital, nie jest to po prostu kolekcja przypadkowych utworów, które lubię. To wyjątkowe doświadczenie kontaktu ze słuchaczami, którym chciałabym dać szansę odkrycia czegoś nowego, czego się w ogóle nie spodziewali. Zachęcić ich do przeżycia wspólnej przygody. Myślę, że to jeden z najsubtelniejszych aspektów tego zawodu.
Beatrice Rana
R.Ś.: Kiedy więc jesteś proszona o repertuar wirtuozowski, odmawiasz, czy jednak lubisz czasem zabłysnąć wirtuozerią?
B.R.: Wirtuozowski repertuar daje nam poczuć pewną ekscytację, której często nie ma w innych utworach. Ważne jest też, aby stawiać sobie wyzwania. Warto pamiętać, że sama wirtuozeria też ma przecież wiele znaczeń i odcieni. Oczywiście, może to być II Koncert fortepianowy Prokofiewa - jedno z najtrudniejszych dzieł w całej literaturze fortepianowej. Ale wirtuozerią jest także umiejętność kontrolowania siebie, kiedy masz zacząć na estradzie koncert Mozarta. Ona jest tylko jednym ze sposobów wyrażania siebie.
Dobrze pamiętam, jak tuż po rejestracji koncertów Czajkowskiego i Prokofiewa miałam nagrać na płytę recital solowy. I wymyśliłam sobie, że będą to Wariacje Goldbergowskie. Wszyscy byli przerażeni, jak ja sobie z tym poradzę. A dla mnie była to ważna deklaracja, że nie jestem tylko wirtuozką, która wygrała konkurs. Chciałam przekazać światu, że kocham także Bacha i uwielbiam go wykonywać. Zresztą granie tych Wariacji także wymaga wirtuozerii.
R.Ś.: Pamiętam, że jeden z krytyków nazwał Cię kiedyś w recenzji "starą duszą" ('the old soul'). Sugerował zapewne Twoje duchowe pokrewieństwo z wielkimi romantycznymi wirtuozami, jak Hofmann czy Horowitz. Jak się czujesz z tym porównaniem?
B.R.: Myślę, że jako miłośnicy muzyki klasycznej czujemy za nimi pewną nostalgię. Uwielbiamy bowiem przeszłość, kochamy też tę dawną, złotą tradycję pianistyczną. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak niesamowite przeżycia wywoływały występy Rachmaninowa. Marzyłabym, aby go posłuchać, albo być na koncercie Horowitza czy Rubinsteina. Nie wspominając o Clarze Schumann w XIX wieku. Chciałabym przekonać się, co oznaczało wtedy wykonawstwo. Świat idzie jednak do przodu, także ten muzyczny, więc niekoniecznie musi to być strata. To raczej ewolucja zgodna z czasami, w jakich żyjemy.
Musimy pogodzić się z faktem, że muzyka jest dziś dostępna na kliknięcie. Cokolwiek zechcesz, z niemal każdego miejsca. Znaczenie koncertu jest więc inne, podobnie jak i nagrania, ponieważ ludzie szukają w nim innych wrażeń, niż szukali jeszcze sto lat temu.
Sądzę jednak, że esencja muzyki pozostaje ta sama, bo uczucia się nie zmieniają. Różnią się tylko okoliczności. Uwielbiamy muzykę klasyczną, bo mówi nam wiele o nas samych. Nie znam nikogo, kto zrozumiałby mnie w pewnym momencie życia lepiej niż Beethoven. Podobnie było z Bachem i Chopinem, kompozytorami, których bardzo kocham.
R.Ś.: Skoro wspomniałaś Clarę Schumann, której koncert grasz na Festiwalu Wielkanocnym, zdradź proszę, jak ją postrzegasz. Jako cudowne dziecko opresyjnego ojca, a potem żonę kompozytora o skomplikowanej psychice, czy raczej młodą kobietę, walczącą o swoją niezależność i swoją miłość?
B.R.: Zawsze podziwiałam postać Clary Schumann. Kiedy miałam 14 lat, odkryłam dzienniki jej i Roberta Schumanna. To były ich małżeńskie zapiski. Z lubością się w nie zagłębiałam. Uwielbiałam czytać o ich codziennych problemach i przemyśleniach. To było jak dorastanie na zapleczu życia dwojga ludzi, których zawsze kochałam. Już kiedy byłam dzieckiem, Schumann był jednym z moich ulubionych kompozytorów.
Na drugim biegunie znajdowała się Clara - moja wielka inspiracja. Wspaniała wirtuozka i pierwsza kobieta, która zrobiła międzynarodową karierę, mając przecież kilkoro dzieci. Musiała stawić czoła wielu przeciwnościom na czele z własnym ojcem i chorym mentalnie mężem. Pokonywała wiele trudności, wychowując dzieci po śmierci Roberta.
Z kart tych dzienników wyłania się portret niezwykle silnej kobiety. Odważnie myślącej o życiu i doradzającej mężowi w sprawach muzycznych. Zawsze uwielbiałam czytać o jej odwadze. Potwierdziło się to, gdy zaczęłam studiować jej koncert fortepianowy. To było spore wyzwanie, ponieważ Clara posługuje się w nim specyficznym językiem. Zdumiewające, że to dzieło 14-letniej kompozytorki, pełne młodzieńczego entuzjazmu i wirtuozerii. Clara sama była przecież świetną pianistką i to się czuje w tej muzyce. Podobnie jak jej pokrewieństwo z operą. Oczywiście, ona była wtedy nastolatką, a wszystkie nastolatki lubują się w pewnych ekstremach. U niej też wszystko jest czarne albo białe.
R.Ś.: Zauważyłaś w koncercie Clary jakieś związki z twórczością Roberta?
B.R.: Zwykliśmy sądzić, że Clara tworzyła pod wpływem Roberta. Z lektury jej koncertu wynika natomiast, że był on wtedy zainspirowany Chopinem i jego Koncertem e-moll. Jej muzyka wiele mu zawdzięcza, ponieważ młody Chopin był także wirtuozem. Oboje jako pianiści komponowali dla siebie, na potrzeby swoich występów. Ten związek z Koncertem Chopina jest u niej bardzo wyraźny.
Są podobieństwa w tematach i rodzaju instrumentacji. Jedyną cechą, która odróżnia Koncert Clary, jest jego konstrukcja. W jej przypadku to bardzo niemiecka koncepcja, bo Koncert Clary to właściwie jedna rozbudowana część, a drugie ogniwo to po prostu romans na fortepian i wiolonczelę solo. To zupełnie wizjonerska idea, całkowicie bez precedensu. Przykład muzycznej inteligencji, dla której nie istnieją żadne ograniczenia.
R.Ś.: Dużo mówisz o Chopinie, którego Sonatę b-moll nagrałaś ostatnio na płytę wraz z Sonatą B-dur Hammerklavier Beethovena. Szukasz w tych dziełach pewnych pokrewieństw czy zestawiasz je na zasadzie kontrastu?
B.R.: Widzę wiele związków między tymi dwiema sonatami. Przede wszystkim mamy tu pokrewieństwo tonacji oraz niezwykłą koncepcję obu dzieł. Hammerklavier to bowiem potężna konstrukcja o romantycznym rozmachu treści i formy. W obu sonatach zdumiewają też dwie ostatnie części każdej z nich.
W przypadku Chopina mamy Marsza żałobnego - muzykę zupełnie niesamowitą i tragiczną. Czuje się tu wyraźnie jego zmaganie ze śmiercią, z którego nagle wyłania się niemalże niebiańskie trio, bez cienia tej wcześniejszej powagi - to bardzo osobista wypowiedź. Część czwarta to zaś kilka stron niespotykanych wcześniej w muzyce. Żaden kompozytor przed Chopinem nie wpadł na taki koncept - wszystko w unisono, pianissimo przez cały czas, do ostatniego akordu, który okazuje się prawdziwym szokiem. Z drugiej strony jedynym kompozytorem, który wpisał Marsza żałobnego w swą sonatę, był Beethoven.
Jego Sonata Hammerklavier to także dzieło bez precedensu. Zwłaszcza jego ostatnie części, które także wymykają się jakimkolwiek kanonom. Cześć trzecia to jedna z najbardziej osobistych kart u Beethovena. Bardzo introwertyczna, wręcz introspektywna. Uważam, że ta część jest w pewnym sensie bardzo Chopinowska. Zawiera bowiem tak wiele melodii, co jest bardzo rzadkie u Beethovena, który nie był melodystą.
A sam finał Sonaty to przecież szalona fuga. To też było wtedy wbrew wszelkim schematom. Sądzę, że ta oryginalność bardzo łączy oba te utwory, przy wszystkich dzielących je różnicach. Bo oczywiście Beethoven i Chopin byli całkowicie odmiennymi osobowościami. Być może przez to zestawienie uda mi się obu ich do siebie zbliżyć, bo postrzegani są jako kompozytorzy całkiem różnie i rozłącznie, a przecież ich sonaty dzieli zaledwie 30 lat.
R.Ś.: Beatrice, niedawno występowałaś z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach. Teraz grasz w Warszawie na Festiwalu Wielkanocnym Ludwiga van Beethovena. Z jakimi uczuciami wracasz do Polski, gdzie zadebiutowałaś dekadę temu na festiwalu w Dusznikach-Zdroju, i jakie masz plany na ten sezon?
B.R.: Cieszy mnie każdy powrót do Polski. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie zarówno publiczność, jak i wasza nowa sala w Katowicach, jest po prostu zdumiewająca! Ale lubię także wracać do Warszawy. Jadę wkrótce do Stanów na tournée, gram tam recital w Carnegie Hall. W tym sezonie czekają mnie również debiuty z Orkiestrą w Cleveland oraz z zespołem Filharmonii Berlińskiej. Jestem więc tym wszystkim bardzo podekscytowana!
***
Rozmawiała: Róża Światczyńska
Gość: Beatrice Rana (fortepian)
Data emisji: 18.03.2024
Godzina emisji: 20.25
Materiał wyemitowano w audycji "Filharmonia Dwójki".
mgc/mpkor