Być może mógłby ktoś zapytać, czy ten szczególny okres epidemii, to najlepszy czas na promowanie nowej muzyki. Wydaje się, że… zdecydowanie tak. Po pierwsze dlatego, że być może właśnie teraz wielu z nas łatwiej poświecić nieco uwagi muzyce, także tej ambitniejszej. Po drugie: muzyka ma szansę być szczególnie wartościowym oddechem, odpoczynkiem od tego, co dominuje w mediach. Jest to wreszcie szansa, żeby wspomóc artystów i wydawców – a w czasach internetowych nie jest przecież problemem ani posłuchanie płyty, ani jej kupno. A skoro płyta właśnie w tym czasie się ukazała, warto poświecić jej parę chwil. Zwłaszcza, że godna jest największej uwagi.
To także finezyjny splot wątków tradycji ukraińskiej i polskiej, muzyki ludowej, folkowej, ale też ambitnej improwizacji aż po echa muzyki klasycznej. To czerpanie garściami z dorobku poprzednich pokoleń muzyki tradycyjnej i własna, autorska wizja, oryginalna interpretacja. Tomasz Janas
Swój poprzedni album zespół Babooshki wydał w 2013 roku. Siedem lat to sporo czasu, a zarówno obie liderki grupy, jak i ich koledzy przejawiali w międzyczasie sporo aktywności w wielu formach – na scenie folkowej i nie tylko. Dość wspomnieć o bardzo udanych kolejnych dokonaniach Dany Vynnytskiej z zespołem DagaDana oraz o bardzo dobrej płycie Karoliny Beimcik „Zorya” i jej działaniach muzycznych w wielu zakątkach świata. Istotą funkcjonowania Babooshek jest bowiem twórcze spięcie i wzajemne inspiracje między dwiema wspomnianymi wokalistkami (Beimcik gra tu też na skrzypcach) – między głosem białym i jazzującym śpiewaniem. To także finezyjny splot wątków tradycji ukraińskiej i polskiej, muzyki ludowej, folkowej, ale też ambitnej improwizacji aż po echa muzyki klasycznej. To czerpanie garściami z dorobku poprzednich pokoleń muzyki tradycyjnej i własna, autorska wizja, oryginalna interpretacja, wyprowadzająca owe „dawne” nuty w stronę opowiadania o nich z pełnym szacunkiem, ale jednak swoim językiem. To wszystko udawało się na pierwszych dwóch płytach zespołu, na tej najnowszej znajdujemy zaś niemniej wartościowy wyraz owych poszukiwań.
Dobra wiadomość dla wielbicieli grupy jest bowiem taka, że – jeżeli zapytamy o tę formułę muzykowania, ów autorski styl – tego upływu lat w muzyce Babooshek nie słychać. Zespół powraca w znakomitej formie i w formule będącej kontynuacją wcześniejszych dokonań. Zarazem jednak słychać te zbierane przez lata doświadczenia. Wolno przecież uznać ten najnowszy krążek za najbardziej dojrzały w dotychczasowym dorobku formacji. Z jednej strony przemyślany w najdrobniejszych detalach, świetnie zagrany, nagrany i wyprodukowany, z drugiej – pełen niekłamanych emocji, naturalności, wielkiego zaangażowania, prawdziwych wzruszeń po stronie wykonawczyń. Pozwalam sobie sądzić, że to nie było „zadanie do wykonania”, ale istotne, nie tylko muzyczne, przeżycie dla wszystkich wykonawców. Tak w każdym razie pozwala myśleć muzyka z tego krążka: pełna ekscytacji, radości i lekkości, a jednocześnie jak najlepiej rozumianego profesjonalizmu.
Na najwyższe oceny zasłużyli także instrumentaliści towarzyszący wokalistkom. Zdarzały się przecież, wiedzą to na przykład obserwatorzy festiwalu Nowa Tradycja, zespoły/projekty tworzone przez muzyków jazzowych, którym perfekcyjne opanowanie patentów technicznych zastępowało twórcze myślenie, a wykonawcze nawyki okazywały się ważniejsze niż natchnienia płynące z tradycji. U Babooshek nie ma o tym mowy. I to nie tylko, co oczywiste, w przypadku obu wokalistek, ale i grających z nimi instrumentalistów. Świetną bazę dla koleżanek i kolegów tworzy tu znany z tak wielu formacji pianista Jan Smoczyński. Ale trudno uznać za muzyków drugiego planu gitarzystę Rafała Sarneckiego czy puzonistę Michała Tomaszczyka. Każdorazowe pojawienie się ich instrumentów budzi uwagę. Jest wreszcie czujna sekcja: grający miękko i zgoła melodyjnie: kontrabasista Michał Jaros i Bogusz Wekka na instrumentach perkusyjnych. Swoją drogą patrząc na skład zespołu ze strony wokalistek, jest to chyba taka trochę drużyna marzeń. Udało im się bowiem zgromadzić pod szyldem Babooshki czołowych i naprawdę świetnych instrumentalistów, a przy tym artystów czujnych i czułych na muzyczne niuanse.
W repertuarze płyty odnajdziemy pieśni polskie, ukraińskie, białoruskie złączone, splecione w jedną porywającą całość; pieśni z okolic wsi Załuki z polsko-białoruskiego pogranicza, ale i ukraińskiej części Polesia, pieśni żniwne, chrzcinne, weselne. Czasami trudno zgadnąć w którym momencie artyści przeskakują z jednej tradycji w drugą, a nawet z jednego języka w drugi – tak piękną, spójną całość tworzą. Potwierdzając starą, banalną może prawdę o tym, że dla kultury, dla muzyki granice państw nie są istotne, że muzyka jest ponad nimi.
Każde przesłuchanie tej płyty pozwala na nowe odkrycia. Już od pierwszej chwili słychać, jak wspaniale interpretują te pieśni obie wokalistki. Chciałoby się powiedzieć, że nigdy nie śpiewały tak przejmująco, tak dojmująco, gdyby nie fakt, że od zawsze zachwycają swymi głosami. Ale na pewno zachwycają również na tym albumie. A wspomniane doświadczenia ostatnich lat, zdobywane przez każdą z nich, składają się na album pełen spokoju i melancholii, a zarazem tak naturalnej radości bycia. Owocuje muzyką, która powinna przypaść do gustu zarówno wielbicielom muzyki tradycyjnej (o otwartych uszach / duszach), jak i stosunkowo szerokiej publiczności. Muzykalność, melodyjność oraz wspomniana już naturalność sprawiają bowiem, że słucha się ich twórczości tyleż z fascynacją, co i przyjemnością. Z pewnością etnograficzne czy muzykologiczne kompetencje będą wzbogacały odbiór tego świetnego albumu, ale brak tej fachowej wiedzy w niczym nie osłabi satysfakcji jaka czeka na słuchacza.
Tomasz Janas
Babooshki
„Będziemy się krężyli”
Multikulti Records 2020
Ocena: 4,5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.