Jowitę Budnik starsi widzowie doskonale pamiętają z kultowego polskiego serialu "W labiryncie". Aktorka miała wtedy 17 lat i popularność trochę jej doskwierała. - Wtedy wydawało mi się, że to jest szalona sława, trochę uciążliwa, ale bardzo miła - wspomina w "Ex Magazine". - Jako młoda osoba myślałam, że to bardzo utrudnia życie.
Dziś Jowita Budnik chętnie występuje w filmach, jednak bardzo skrupulatnie dobiera role. - Ja grywam po prostu we wspaniałych filmach, to zasługa zazwyczaj duetu reżyserskiego: Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze - mówi w Czwórce. - Moje pierwsze z nim spotkanie to był epizod w filmie "Dług". Przypadkowo zastąpiłam aktorkę, która dowiedziała się, że nie może być na zdjęciach. To była sytuacja awaryjna - wspomina.
Drugie spotkanie Jowity Budnik z tym doskonałym duetem reżyserskim miało miejsce na planie cyklu telewizyjnego "Wielkie rzeczy". Aktorkę możemy oglądać w odcinku pt. "Sieć", o telefonach komórkowych. Do tej produkcji też trafiła przypadkowo - kamera uwieczniła ją, gdy pomagała innemu aktorowi w zdjęciach do castingu. To sprawiło, że reżyserzy wybrali ją jako odtwórczynię głównej roli.
Kolejna rola Jowity Budnik w filmie duetu Krauze nie była już przypadkiem. "Plac Zbawiciela" został stworzony specjalnie dla niej. - Dostałam informację od Joanny, że myślą wraz z Krzysztofem, żeby coś dla mnie napisać. To było bardzo miłe, świadczyło o tym, że dobrze im się ze mną pracowało - mówi Jowita Budnik. - Jednak od tej deklaracji do powstania filmu minęło chyba 5 lat. Dostałam od nich historię opartą na prawdziwych wydarzeniach, to nie był scenariusz. Razem, na tej opowieści, zbudowaliśmy "Plac Zbawiciela", szukaliśmy miejsc, rozmawialiśmy o emocjach, zawiłościach problemu. Z czasem okazało się, że są setki, tysiące takich kobiet, jak główna bohaterka tej produkcji. Mnie to zszokowało, zmiażdżyło - opowiada. - Robiąc ten film rozumieliśmy, że mówimy w jakiejś bardzo ważnej sprawie.
Gość Uli Kaczyńskiej często gra role kobiet "na skraju". - Nie wiem, dlaczego tak jest, że dostaję właśnie takie postaci. Jak trzeba cierpieć, szlochać, być bitą, poniewieraną, to często jestem to ja - mówi aktorka. - A w życiu przecież nie daję sobie wchodzić na głowę. Nie rozpycham się też łokciami, ale sobie radzę.
Rola w filmie "Papusza" wbrew pozorom była dużo trudniejsza dla aktorki, niż ta w "Placu Zbawiciela". - Przy "Papuszy" mówimy o postaci do mnie zupełnie niepodobnej, w niczym - począwszy od fizyczności, wyglądu, przez kulturę, z której się wywodziła, co ze sobą niosła, przez swój wielki dar i talent, który okazał się również przekleństwem.
Przed nami kolejne filmy z udziałem Jowity Budnik: "Obietnica" Anny Kazejak oraz debiut reżyserski Michała Otłowskiego, do którego zdjęcia właśnie się zakończyły.
(pj/kd)