Absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie i laureat m.in. nagrody im. Aleksandra Bardiniego dla najlepszego studenta tej uczelni znany jest z tego, że przygotowując się do roli, jest w stanie dać z siebie wszystko. Do spektaklu "Trzy siostrzyczki Trupki" w reż. Macieja Kowalewskiego schudł 12 kilogramów. - Moja dieta nie przekraczała 800 kalorii dziennie i składała się z pięciu posiłków oraz z dużej ilości ruchu - opowiada Rafał Mohr. - Nie było mi łatwo, proszę mi wierzyć, bo jestem strasznym leniem. Tymczasem sytuacja wymagała ode mnie, żebym wstawał o świcie i szedł ćwiczyć. Na początku było ciężko i organizm się buntował, ale potem weszło mi to w krew, a czas pokazał, że było warto.
Spektakl doczekał się adaptacji filmowej i trafił na ekran w 2013 roku. "Trzy siostry T" są opartym na faktach thrillerem psychologicznym. Film opowiada historię Roberta, 35-letniego mężczyzny, który wydaje się być upośledzony. Od urodzenia spędza czas w domu z nadopiekuńczą matką i jej dwoma siostrami, które traktują Roberta jak dziecko. Rodzina wydaje się być konwencjonalna, bardzo dbająca o dobrą reputację, ale za tą woalką kryje się prawdziwe zło. Szybko okazuje się, że mieszkanie jest siedliskiem trzech wynaturzonych kobiet, morderczyń i dewiantek, które znęcają się fizycznie i psychicznie nad Robertem. Ich dom odwiedza piękna fryzjerka Marianna, której młodość, niewinność i inność inspiruje Roberta do uwolnienia się z koszmaru...
Z dotychczasowych scenicznych kreacji rozmówca Uli Kaczyńskiej najczęściej myślami wraca do swojego teatralnego debiutu. W 1998 roku zagrał Joasa w "Sędziach" Wyspiańskiego, u Pawła Łysaka. - Reżyser poprosił mnie, żebym zagrał niewidomego autystyka i ta rola już na samym początku sprawiła mi dużo problemów. Próbowałem podejść do niej "na sucho", ale czułem, że nie jestem wiarygodny - mówi aktor. - Dlatego zgłosiłem się do placówki dla młodzieży autystycznej i niewidomej, uczestniczyłem w zajęciach i krok po kroku budowałem swoją postać.
Oprócz nauki w Akademii Teatralnej aktor miał okazję uczestniczyć także w zajęciach w należącym do Maggie Maggie Flanigan studiu w Nowym Jorku. - W 2007 roku miałem przyjemność spotkać się z Maggie i rozmowa z nią otworzyła mi oczy na to, co nie tak jest z polskim szkolnictwem artystycznym - wspomina gość "EX Magazine". - U nas nie kształci się studentów w sposób indywidualny, tylko narzuca się im pewne wzorce: "tak gramy Czechowa, a tak Słowackiego". Zgadzam się, te mechanizmy później przydają się w pracy na scenie, ale edukacja nie może ograniczać się tylko do tego. Zadaniem grona pedagogicznego jest otwierać tych młodych ludzi, a nie tylko uczyć ich schematycznej gry.
(kul/jp)